„Dziewięcioro nieznajomych” powraca po czterech latach, a my sprawdzamy, czy warto oglądać sezon 2. Przed wami nowa nowa dziewiątka bohaterów i kolejne terapeutyczne szaleństwa, a wszystko to w bardzo urokliwej miejscówce.
2. sezon serialu „Dziewięcioro nieznajomych” to niekoniecznie powrót, na który czekałam z niecierpliwością – i być może dlatego jestem zaskoczona na plus nowymi odcinkami. Przy 1. sezonie moje oczekiwania były znacznie większe niż teraz, nic więc dziwnego, iż od początku do końca dominowało rozczarowanie. Tymczasem po obejrzeniu siedmiu odcinków nowej serii (z ośmiu) mogę powiedzieć, iż choć serial Hulu, w Polsce dostępny na Prime Video, dziełem wybitnym jak nie był, tak nie jest, to już rozrywką stał się całkiem przyzwoitą. Jest dziwniej, mocniej i odważniej, a rewelacyjna obsada sprawia, iż jakoś wybacza się liczne potknięcia scenariuszowe.
Dziewięcioro nieznajomych sezon 2 – jak zmienił się serial?
David E. Kelley jako showrunner, Nicole Kidman jako główna gwiazda i książka Liane Moriarty jako podstawa scenariusza. W przypadku 1. sezonu ten sprawdzony przepis na sukces zadziałał tak sobie (moja opinia tutaj: Dziewięcioro nieznajomych – recenzja serialu), tworząc miks, w którym aż chciało się trochę więcej „Białego Lotosu”, a trochę mniej opery mydlanej. 2. sezon to w dużym stopniu powtórka z rozrywki, więc nad pewnymi wadami serialu przechodzi się do porządku dziennego, co sprawia, iż łatwiej cieszyć się tym, co się udało. A trzeba przyznać, iż udało się tym razem całkiem sporo.

Formuła serialu pozostała bez zmian: znów trafiamy do tajemniczego ośrodka zdrowia i odnowy biologicznej, gdzie przybywa dziewiątka idealnie dobranych, w jakiś sposób ze sobą powiązanych i oczywiście mających liczne problemy emocjonalne gości. Ich przywódczynią duchową znów zostaje – trochę już mniej tajemnicza – Masza (Kidman), która miksuje halucynogeny, by doprowadzić ich na skraj wytrzymałości psychicznej i fizycznej, a następnie spowodować wielki przełom w ich życiu. Znów wszystko to jest raczej naciągane, a w pewne „cuda” trzeba będzie uwierzyć na słowo, ale dzieje się na tyle dużo i na tyle dziwnie, iż ogląda się to z zaskakującą wręcz przyjemnością.
Tym razem trafiamy z Maszą w austriackie Alpy, gdzie nasza bohaterka prowadzi ośrodek należący do rodziny niemieckiej lekarki, Heleny (Lena Olin, „Hunters”), rywalizując o władzę z niejakim Martinem (Lucas Englander, „Przez ocean”), swoją prawą ręką i potencjalnym zaciekłym wrogiem w jednym. O ile w 1. sezonie dziewiątka uprzywilejowanych osób, szukających porady u Maszy, głównie biegała po średnio malowniczych krzakach w ramach poszukiwania samych siebie przez kontakt z naturą, o tyle tym razem sprawy wchodzą na nowy poziom. Po pierwsze, i sama klinika, i okoliczne miejscówki wyglądają wspaniale – magicznie, klimatycznie, a przy tym bogato. Po drugie, psychodeliczne eksperymenty Maszy bardziej niż mieszanie ziółek przypominają rasowe „Black Mirror”, jako iż w grę wchodzą nowe technologie.
Dziewięcioro nieznajomych sezon 2 – kto jest kim?
Swoje robią też osoby, które trafiają tym razem pod skrzydła Maszy, oraz aktorzy, którzy się w nich wcielają. Podobnie jak poprzednio, „Dziewięcioro nieznajomych” w 2. sezonie zebrało doborową obsadę i wystarczająco interesujący zestaw charakterów, byśmy chcieli spędzić z nimi kilka godzin. Najciekawszy tym razem jest nie duet, a powiązany ze sobą trójkąt: Victoria (Christine Baranski, „Sprawa idealna”), jej kochanek Matteo (Aras Aydın, „Sezon na miłość”) i jej córka Imogen (Annie Murphy, „Schitt’s Creek”). To oni najczęściej będą was doprowadzać do łez ze śmiechu i to w nich – a zwłaszcza w duecie matka/córka – kryją się największe niespodzianki i najgłębsze traumy tego sezonu. To żadne zaskoczenie, iż aktorsko to najwyższa półka, szczególnie rola Murphy.

Wiele dobrego można też powiedzieć o Murrayu Bartletcie („The Last of Us”), nie raz, nie dwa łamiącym serce jako Brian, upadły lalkarz i gwiazdor telewizji dla dzieci. Wymienionej czwórce towarzyszą Dolly de Leon („W trójkącie”) jako Agnes, była zakonnica; Maisie Richardson-Sellers („Legends of Tomorrow”) i piosenkarka King Princess jako Wolfie i Tina, partnerki w życiu i w muzyce; Henry Golding („Bajecznie bogaci Azjaci”) jako Peter oraz Mark Strong („Diuna: Proroctwo”) jako David, jego ojciec.
Na przestrzeni sezonu wychodzić będą na jaw kolejne powiązania pomiędzy bohaterami, w tym także z samą Maszą. Jeden z odcinków zagłębi się mocno w przeszłość pochodzącej z naszego regionu guru i cóż, mnie Kidman głównie wynudziła. Ale być może za dużo razy widziałam ją w serialach w dokładnie tej samej roli, żeby jej występ stanowił dla mnie atrakcję w „Dziewięciorgu nieznajomych”. Na tym etapie to raczej serial, który oglądam nie dla niej, a pomimo niej, zaś retrospekcje z Pragi sprzed dwudziestu pięciu lat tylko mnie utwierdzają w przekonaniu, iż najmocniejsze ogniwa „Dziewięciorga nieznajomych” znajdują się gdzie indziej. Choć czeska wersja „Can’t Get You Out of My Head” Kylie Minogue jeszcze przez jakiś czas będzie za mną chodzić.
Dziewięcioro nieznajomych sezon 2 – czy warto oglądać?
„Dziewięcioro nieznajomych” jak nie było, tak nie jest serialem szczególnie świeżym czy przełomowym. Nie, to stary dobry zestaw motywów, które świetnie znamy – trochę „Wielkie kłamstewka”, trochę „Biały Lotos”, trochę „Iluminacja” itp., itd. – w nowej scenerii i z nowymi wykonawcami. jeżeli poprzedni sezon bardziej was wymęczył niż zachwycił, z tym też będziecie mieć problem. Patrząc na to jednak bez złośliwości, wydaje się, iż jest to sezon lepszy, zarówno jeżeli chodzi o zabawy formą i nowe kierunki fabularne, jak i energię tytułowej dziewiątki – tę zbiorową i tę obecną w podgrupkach.

Tradycyjnie już nie spodziewajcie się po serialu, który David E. Kelley współtworzył z Johnem-Henrym Butterworthem („Le Mans ’66”), oszałamiających odkryć, wnikliwych wniosków czy dogłębnych podróży wewnątrz ludzkiej duszy. Nie, to mainstreamowa produkcja, która przy całym swoim szaleństwie i pokręceniu – a jednego i drugiego na szczęście jest znacznie więcej, niż było – gra bezpiecznie, oferując raczej średnio odjechane tripy dla gospodyń domowych i psychologiczne gierki na poziomie I roku studiów niż wywrotowe eksperymenty artystyczne czy filozoficzne zagwozdki.
Przed wami może nie serialowa podróż życia, ale 2. sezon „Dziewięciorga nieznajomych” wciąż da się oglądać – dla aktorów, dla cudnych miejscówek, paru niezłych scen zbiorowych (np. kiedy wszyscy zgodnie odlatują w sali balowej w 4. odcinku) i całkiem licznych ciętych ripost. Nie wszystko tu działa. Serial jak był, tak pozostaje płytki jak kałuża i kompletnie tego nieświadomy, część postaci dostaje o wiele za mało czasu, żeby się rozwinąć (Agnes!), niektóre wybory scenariuszowe dziwią, a prawdziwego suspensu jest tu jak na lekarstwo. Ale wciąż – jeżeli szukacie czystej, totalnej rozrywki w dobrym towarzystwie, to trafiliście pod adekwatny adres. Pakujcie narty i swoje najpiękniejsze białe futerka, przed wami mroźny i stylowy czerwiec.