„Dziewczyna z igłą” – Czy ma szansę na Oscara? [RECENZJA]

filmawka.pl 2 dni temu

Magnus von Horn określany jest reżyserem szwedzko-polskim. Choć jest Szwedem, ukończył łódzką filmówkę, a przez kolegów z roku wspominany jest jako najzdolniejszy student. Wszystkie z jego trzech pełnych metraży były współtworzone z Polakami, a następnie zawojowały polskie festiwale. Dwa ostatnie – świetne Sweat i najnowsza Dziewczyna z igłą – walczyły także o Złotą Palmę w Cannes. Ostatnie dzieło twórcy opuściło tegoroczny Festiwal Polskich Filmów Fabularnych z jedenastoma nagrodami, w tym za drugi najlepszy film (Srebrne Lwy), najlepsze kostiumy, zdjęcia, muzykę czy drugoplanową rolę kobiecą (Trine Dyrholm). A to nie koniec sukcesów, bo tytuł powalczy o nominację do Oscarów jako duński kandydat do najlepszego filmu międzynarodowego. Czy ma szansę? Nie sądzę, choć to dzieło z wielu powodów intrygujące.

Dziewczyna z igłą prezentuje Kopenhagę sprzed ponad stu lat jako miejsce zdegenerowane, przeżarte wojną, przyzwyczajone do wszechobecnego okrucieństwa i odwracające od niego wzrok. Każdy element filmu podkreśla surowość, chropowatość i turpizm świata, za który przebrano polskie miasta: Łódź, Wrocław i Kłodzko. Statyczna kamera Michała Dymka odwiedza brukowane ulice, ceglane domy, fabryki ze strzelistymi kominami i unoszące się nad miastem kłęby dymu, a kolorystykę filmu ograniczono do czerni i bieli (choć, gdyby można tak było, spowito by go w całkowitej ciemności). Karoline poznajemy, gdy przemywa pachy zimną wodą z miski, a fetorowi w powietrzu brakuje jedynie faktury. Chwilę później bohaterka zostaje eksmitowana z mieszkania. Jej mąż przez cały czas nie wrócił z wojny, a ona żyje w skrajnym ubóstwie, z którym próbuje sobie poradzić jako szwaczka – dziewczyna z igłą. Warto zaznaczyć, iż tytułowa igła znajduje w jej życiu więcej niż jedno zastosowanie.

„Dziewczyna z igłą” / mat. prasowe Gutek Film

Film inspirowany jest prawdziwą historią kryminalną, choć na seans najlepiej wybrać się z minimalną wiedzą – nie będę o niej pisał. Sam wybrałem się na najnowszy film von Horna, nie czytając choćby opisu. W efekcie kilkukrotnie mylnie odczytałem kierunek fabuły. Gdy Karoline wdała się w przelotny romans, zdążyłem uwierzyć, iż czekał ją rychły awans społeczny. Ba, w efekcie brutalnego, choć konsensualnego seksu, zaszła w ciążę z właścicielem fabryki, co wydawało się szeroko otwartą furtką do lepszego świata. Nic bardziej mylnego. Los kilkakrotnie daje bohaterce nadzieję na wyrwanie się z marazmu, jednak za każdym razem kieruje ją na czołówkę ze ścianą. A warto zaznaczyć, iż jest to kobieta zdeterminowana, przedsiębiorcza i w pokrętny sposób sprytna. Próbuje złapać byka za rogi, a jej metody często wprawiają widza w zakłopotanie, choćby odrzucają.

Po drodze trafiamy także do cyrku „dziwadeł”, ale jest to jeden z wielu przystanków na życiowej drodze Karoline. I choć mamy do czynienia z dużym namnożeniem wątków, von Horn wraz ze współscenarzystką, Line Langebek Knudsen, nie dają nam się pogubić w tym bogatym w ubóstwo świecie. Prowadzą nas za rękę po ulewających się brzydotą kopenhaskich ulicach, w tkaniu fabuły wykonując robotę wręcz koronkową. Jak już wspomniałem, skrupulatności nie żałowano także w stylizacji przedstawionego świata, ale zarówno wizualnie, jak i fabularnie, zabrakło mi tu prawdziwego odpięcia wrotek. Szczególnie żal niewykorzystanego potencjału horrorowego, który krył się w historii dzięki wszechobecnej dzikości i zdehumanizowaniu, zdeformowaniu ciał powracających z frontu żołnierzy, nieprzewidywalną naturą głównej bohaterki, a technicznie – fantastyczną grą cieni.

Choć historia ta ma w sobie pokłady mroku, została opowiedziana w sposób szalenie wykalkulowany, a w finale – skrojona pod walor szokowy. Szkoda jednak, iż spora część widzów pójdzie do kina z informacjami, które ten element zaskoczenia zrujnują. Wrażenia nadrobić mogą wspaniałe role aktorskie. Choć na każdym planie jest tu solidnie, najbardziej błyszczą dwie główne kreacje kobiece: jednocześnie oszczędna w ekspresji i dosadna w odczycie Victoria Carmen Sonne jako Karoline oraz Trine Dyrholm jako Dagmar – konsekwentnie budząca podskórny niepokój właścicielka obskurnego ośrodka adopcyjnego. Choć indywidualnie są świetne, prawdziwa magia tworzy się we wspólnych scenach. W ich relacji odczytywać można całą gamę zależności, od czysto biznesowych, gdy wzajemnie próbują ugrać na swojej relacji jak najwięcej, przez emocjonalne (przypominające relację matka-córka), aż po seksualne, upchnięte gdzieś głęboko po kieszeniach skrywanej żądzy. jeżeli Karoline to libido (w rozumieniu freudowskim) i wszelkimi siłami walczy o przetrwanie, to Dagmar ma w sobie znacznie silniejszą cząstkę tanatos – jest kustoszką śmierci.

„Dziewczyna z igłą” / mat. prasowe Gutek Film

Mam z Dziewczyną z igłą niemały problem. Myślałem, iż być może to kwestia przetrawienia, medytacji nad seansem, ale od miesiąca nic się nie zmieniło. To film zrealizowany na imponującym technicznym poziomie, z obłędną kreacją świata, świetną obsadą, ciekawym tematem, a mimo wszystko… zostawił mnie z emocjonalną pustką. To po prostu solidny i godny docenienia tytuł, o którym zapomniałbym od razu po seansie, gdyby nie recenzja, którą właśnie czytacie. Być może ma z tym związek apatia, która opanowała mnie w trakcie tegorocznego festiwalu w Gdyni. A może to wysoko postawiona von Hornowi poprzeczka, bo przecież uwielbiam Sweat. W przeciwieństwie do filmu z Magdaleną Koleśnik przebraną za Ewę Chodakowską, do Dziewczyny z igłą nie będę wracał regularnie. Ba, z pewnością nie wrócę do niej prędko. Nie zmienia to faktu, iż reżyser zaproponował nam tytuł, którym udowodnił, jak różnorodnym jest twórcą. Choć przez cały czas fascynuje go brutalność, a sam Szwed uważa, iż wszystkie jego dzieła są do siebie bardzo podobne. To myśl, która z jakiegoś powodu szalenie zafascynowała mnie po seansie. Zostawiam Was z nią.


Korekta: Angelika Izdebska
Idź do oryginalnego materiału