Dziesięć lat na marne
— Co ty wygadujesz, Kinga?! — krzyknęła Agnieszka, chwytając ze stołu filiżankę z wystygłą kawą. — Dziesięć lat! Dziesięć lat się przyjaźniłyśmy, a ty…
— A ja co? — przerwała jej Kinga, zrywając się z kanapy. — Musiałam ci się z każdego kroku tłumaczyć? Sama mówiłaś, iż Krzysiek cię już nie interesuje!
— Mówiłam! Ale nie po to, żebyś od razu do niego biegła! — Agnieszka postawiła filiżankę tak gwałtownie, iż kawa rozlała się na spodek. — Boże, jak ja teraz na was dwoje patrzeć mam?!
Kinga opadła z powrotem na kanapę, zaciskając w dłoniach ciemne włosy. Wiedziała, iż ta rozmowa jest nieunikniona, ale i tak nie była gotowa na taką burzę.
— Aga, posłuchaj mnie… — zaczęła cicho. — Jesteśmy dorosłe. Rozwiodłaś się z Krzyśkiem rok temu. Rok! Cały ten czas powtarzałaś, iż jesteś wolna, iż nigdy więcej nie chcesz z nim mieć nic wspólnego…
— Mówiłam! I co z tego? — Agnieszka biegała po kuchni, otwierając i zamykając szafki. — To nie znaczy, iż jestem gotowa widzieć go z moją najlepszą przyjaciółką!
— Byłą najlepszą, jak widać, — gorzko uśmiechnęła się Kinga.
Poznały się na pierwszym roku ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim. Agnieszka była wówczas rozkrzyczaną, pełną życia rudą dziewczyną, a Kinga — spokojną prymuską w okularach. Wydawało się, iż nic ich nie łączy, a jednak od razu się polubiły.
— Kinga, a ty umiesz się malować? — zapytała Agnieszka po pierwszym wykładzie, przyglądając się nowej koleżance.
— Nie, po co? — zdziwiła się tamta.
— Nauczę cię! A ty mi wytłumaczysz ten równania, bo ja sobie nie radzę.
Tak zaczęła się ich przyjaźń. Agnieszka przemieniła nieśmiałą Kingę w prawdziwą piękność, a Kinga wyciągała przyjaciółkę z zaległości. Były nierozłączne: razem się uczyły, chodziły na randki, snuły plany na przyszłość.
— Wiesz, Kinga — mówiła Agnieszka, leżąc w akademiku na wąskim łóżku — ja chcę wyjść za prawdziwego mężczyznę. Żeby był silny, przystojny, żeby mi nogi drżały, jak na mnie spojrzy.
— A ja po prostu chcę kochać — odpowiadała Kinga. — Żeby był bliski, żebyśmy rozumieli się bez słów.
Krzysiek pojawił się na trzecim roku. Wysoki, sportowy, z uśmiechem, który od razu podbił serca większości dziewczyn na roku.
— No to koniec, dziewczyny — westchnęła teatralnie Agnieszka, widząc go pierwszy raz. — Oto on, mój książę!
Kinga tylko się uśmiechnęła. Krzysiek był przystojny, ale coś w nim wydało jej się… zbyt idealne. Jakby zawsze wiedział, co powiedzieć.
— Agnieszka, cześć! — zagadnął je po wykładzie. — Może pokażesz mi, gdzie tu można zjeść coś dobrego?
— Oczywiście! — rozpromieniła się rudowłosa. — Kinga, idziesz z nami?
— Nie, muszę do profesora — skłamała Kinga. — Idźcie sami.
Agnieszka zakochała się od pierwszego wejrzenia. Wydawało się, iż Krzysiek też nie pozostał obojętny. W ciągu miesiąca byli parą, a Kinga stała się trzecim kołem u wozu, choć przyjaciółki starały się tego nie okazywać.
— Kinga, nie dąsaj się! — przekonywała Agnieszka. — Jesteśmy jak siostry! Krzysiek też cię lubi, jak rodzinę!
— Wszystko w porządku — machnęła ręką Kinga. — Tylko sesja się zbliża, muszę się uczyć.
Ale wszystko było nie w porządku. Bo Krzysiek naprawdę był wyjątkowy. Jako jedyny słuchał Kingi, gdy mówiła o książkach, filozofii, marzeniach.
— Kinga, a nie myślałaś o doktoracie? — zapytał raz, gdy siedzieli we trójkę w kafejce. — Masz świetny umysł analityczny!
— Daj spokój! — zaśmiała się Agnieszka. — Kinga to praktyk, pójdzie do korporacji, zarabiać pieniądze!
— Nie wiem — cicho odpowiedziała Kinga. — Może.
Krzysiek spojrzał na nią uważnie i poczuła, iż robi się czerwona. W jego oczach było coś… zrozumienia? Zainteresowania? Nie umiała tego nazwać, ale serce zaczęło walić jak oszalałe.
— Agnieszka, a nie mogłabyś… — zaczął Krzysiek, ale przerwała mu:
— O kurczę, dziewczyny, zapomniałam! Mam wizytę u dentysty! Kinga, odprowadzisz Krzyśka do akademika?
I wybiegła, choćby nie czekając na odpowiedź.
Szli przez park uniwersytecki w milczeniu. Był początek października, liście szeleściły pod butami, pachniało deszczem.
— Kinga — nagle zatrzymał się Krzysiek. — Wiesz, iż jesteś naprawdę piękna?
— Co? — o mało się nie potknęła. — O czym ty mówisz?
— Mówię, co myślę. Agnieszka jest efektowna, ale ty… ty jesteś wyjątkowa. Masz takie spojrzenie…
Kinga odwróciła głowę. Serce waliło jej tak głośno, iż chyba słychać je było w całym parku.
— Krzysiek, przestań — szepnęła. — Jesteś z Agnieszką.
— Jestem — przyznał. — Ale to nie znaczy, iż nie widzę innych kobiet. Że nie widzę ciebie.
— Agnieszka to moja najlepsza przyjaciółka.
— Wiem. Dlatego nic się nie dzieje. Ale gdyby…
— Gdybanie nie ma sensu — przerwała mu ostro. — Chodźmy.
Resztę drogi przeszli w milczeniu. Kinga wbiegła do akademika, nie odwracając się.
Wieczorem Agnieszka wróciła z opuchniętą policzkAgnieszka wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak Kinga i Krzysiek odchodzą razem, trzymając się za ręce, a w jej sercu zamiast gniewu zrodziło się dziwne uczucie ulgi, jakby w końcu odłożyła ciężar, którego choćby nie była świadoma, iż dźwiga.