Dziesięć dni później: Dom opustoszał
Karolina, wracając z pracy do ich niewielkiego mieszkania w Łodzi, zastygła w progu. Coś było nie tak. Przeszła przez pokoje, a jej serce ścisnęło się z bólu: zniknęły rzeczy męża — letnie ubrania, maszynka do golenia, szczoteczka do zębów. Stała pośrodku sypialni, czując, jak łzy palą jej oczy. W końcu to zrobił. Odszedł, zostawił ją, choćby nie mówiąc ani słowa.
Jeszcze kilka miesięcy temu ona i Marek marzyli o wakacjach. On nalegał na zagraniczny kurort, a Karolina, pełna entuzjazmu, go poparła. Już widziała się na ciepłym wybrzeżu, spacerującą po złotym piasku przy szumie fal. Umówili się, iż każdy kupi wycieczkę za swoje pieniądze — w ich domu budżet zawsze był osobny. Karolina się do tego przyzwyczaiła, choć czasem było jej przykro.
Ale niedawno wydała wszystkie oszczędności na operację. Marek o tym wiedział, a jednak zapytał, skąd weźmie pieniądze na wakacje. Jego słowa ciąły jak nóż. Karolina, przełknąwszy dumę, poprosiła go o pożyczenie brakującej kwoty. Obiecała oddać wszystko po letniej premii w pracy. On tylko wzruszył ramionami i wpatrzył się w laptop, mrucząc coś niewyraźnego.
Marek miał żelazną zasadę: nikomu nie pożyczać. Ale czy ona nie była jego żoną? Nie tą, dla której można złamać głupie zasady? W normalnych rodzinach takie pytania nie przychodzą do głowy, a u nich… Karolinie zdarzało się prosić męża choćby o pieniądze na jedzenie. Tak, bywało i tak. Czula się upokorzona, ale wciąż miała nadzieję, iż on się zmieni.
Próbowała z nim rozmawiać, prosiła o pomoc finansową, ale Marek milczał. Powtarzał, iż wakacje się odbędą, ale jego słowa brzmiały pusto. Karolina czekała, planowała, aż nadszedł jego urlop. I wyjechał. Sam. Bez niej.
Gdy Karolina zrozumiała, iż mąż uciekł na wakacje w pojedynkę, nie uprzedzając jej, jej świat się zawalił. Nie tylko wyjechał — zdradził ją, wybierając swoje pieniądze i komfort zamiast ich rodziny. Żal dusił, łzy spływały po policzkach, gdy siedziała w dusznym mieszkaniu, gdzie wszystko o nim przypominało. Zadzwoniła do matki i, łkając, opowiedziała wszystko.
— Jak on mógł, Karolciu? — głos matki drżał ze złości. — My z tatą nigdy tak nie żyliśmy, wszystko dzieliliśmy po równo. Przyjeżdżaj do mnie, córeczko. Co ty tam sama w tych czterech ścianach robić będziesz?
Karolina się zgodziła. Nie mogła zostać w mieszkaniu przesiąkniętym zdradą. Spakowała rzeczy i wyjechała do matki na przedmieścia. Tam, wśród znajomych ścian, po raz pierwszy od dawna poczuła ciepło. Po kilku dniach jej brat Krzysztof z żoną oznajmili, iż jadą nad morze. Szwagierka, widząc jej smutek, zaproponowała:
— Karol, jedź z nami! Dość już tego smutku!
Karolinę wzruszyło to do łez. Te proste, szczere słowa uświadomiły jej, jak obcym stał się jej mąż. Marek nigdy jej nie doceniał, nie był gotów poświęcić czegokolwiek dla ich przyszłości. Żył tylko dla siebie, a ona przez ten czas oszukiwała się, wierząc w ich miłość.
Nad morzem Karolina w końcu odetchnęła pełną piersią. Śmiała się z siostrzeńcami, spacerowała po plaży, a ból w piersi powoli ustępował. Zrozumiała: nie ma powrotu. Marek pokazał, kim jest, i nie chciała już dłużej być jego cieniem. Wróciwszy do matki, podjęła decyzję. Zebrała swoje rzeczy z ich mieszkania i zostawiła na kuchennym stole kartkę:
„Wyszłam. Rzeczy zabrałam. Czekam na rozwód. Mam nadzieję, iż dobrze się bawiłeś”.
Dziesięć dni później Marek wrócił do Łodzi. Stał przed drzwiami ich mieszkania, nerwowo szukając kluczy — akurat się zawieruszyły. Sąsiadka, ulitowawszy się, dała mu zapasowy komplet. WeszWszedł do pustego mieszkania, gdzie jedynym śladem po Karolinie była kartka na stole, a w powietrzu unosił się zapach jej ulubionych perfum, jakby chciały mu przypomnieć, co stracił.