“Dzień Matki” od Netflixa pokazuje, iż Polacy bić potrafią, ale jak nie umieli opowiedzieć ciekawej historii, tak dalej nie umieją

srebrnykompas.pl 1 rok temu

Czy Polacy udowadniają, iż umieją bić się na ekranie? Jasne! Czy Polacy udowadniają, iż mają problem ze sprzedaniem wciągającego bohatera oraz interesującej historii? Oczywiście, iż nie! I to jest problem tego filmu.

„Dzień Matki” to przestylizowany film akcji, w którym jest zbyt wiele akcji, a zbyt mało historii, która pozwoli nam polubić, a tym samym kibicować bohaterom filmu, który wyszedł spod ręki Macieja Rakowicza, reżysera świetnego „Najmro”.

Gdyby ktoś z was nie oglądał; „Najmro” to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia socjalistycznego króla złodziei, który postanawia sobie ułożyć życie. Ta świetnie nakręcona, kolorowa i bardzo stylowa historia z dającymi się lubić postaciami skradła serca widzów. Do tego świetna rola Dawida Ogrodnika, który nadał tytułowej postaci szlachetny sznyt, łobuzerski styl bycia i coś, co sprawia, iż temu chłopu kibicuje się niezależnie od tego ile po drodze narobi głupot.

Niestety „Dzień Matki” jest drastycznie innym filmem i nie do końca wiem czy to świadomy zabieg, czy po drodze coś nie wyszło. Ale po kolei.

„Dzień Matki” to opowieść o byłej agentce specjalnej granej, która sfingowała własną śmierć, by uniknąć starcia z szefami mafii. Żyje w ciągłym poczuciu bólu i straty, bo okazuje się, iż ma syna wychowywanego przez obcych ludzi. Maksiu, bo tak ma na imię chłopak zostaje pewnego dnia porwany, co uruchamia lawinę brutalnych zdarzeń spowodowanych przez Ninę idącą tropem porwanego syna.

Ten film z główną rolą Agnieszki Grochowskiej nie jest w swoim zamyśle jakimś szczególnie zaprojektowanym dziełem. To po prostu produkt z gatunku „John Wick”, może „Atomic Blonde”. I te dwa tytuły wystarczą nam za określenie o jakim rodzaju kina mówimy. Mamy więc dwa wyjścia: albo oglądamy, albo odbijamy się od ekranu.

Obejrzałem „Dzień Matki” głównie z ciekawości, jak uda się Rakowiczowi stworzyć mocne sceny akcji, bo wiecie, w czasach globalizacji, streamingu nie da się już powiedzieć o rodzimej produkcji: „jak na polski film to dobre”. No nie. Tak można było mówić w czasach „Quo Vadis?”

I powiem wam, iż nie jest źle. Nie jest również dobrze.

Nie jest źle, bo mamy wystylizowany świat, oczywiście umowny, w którym funkcjonują postaci o osobowości klocków Lego. I te postaci mają się po prostu na – pier – da – lać. choćby główna postac, Nina grana przez Agnieszkę Grochowską, która w tym filmie nie ma co grać. Ma się po prostu na – pier – da -lać.

I pani Agnieszka to robi. Tylko, iż w tym wszystkim nie ma miejsca na opowieść. Na jakiekolwiek momenty, w których widzimy rozpacz matki, jej tęsknotę, jej proste, codzienne czynności – tę rutynę, pozwalającą przeżyć kolejny dzień bez syna. Rozumiecie, cokolwiek co sprawiłoby, iż kibicowałbym bohaterce. Bohaterka Agnieszki Grochowskiej nie przechodzi czegoś, co nazwalibyśmy jakąś wewnętrzną ewolucją, nie wyciąga żadnych wniosków, nie uczy się niczego, a jej postać jak była na początku po prostu prymitywna, tak na końcu jest. Może miało tak być, ale nie powinno.

Zamiast oglądam następujące po sobie sekwencje mordobicia z kreskówkowymi przeciwnikami, którzy z racji kompletnego braku jakichkolwiek charakterystycznych cech nie są żadnym zagrożeniem dla bohaterki, która zalicza ich niczym w grze komputerowej.

Żeby było jasne. Wiem, z jakiego rodzaju kinem przyszło mi się mierzyć. Netflix, który wyprodukował ten film chciał mieć w swojej bibliotece tani, efektowny film akcji. Miała być prosta fabuła, w miarę interesujące sceny bójek i bohater ze zbolałą miną. I ok.

To zaskakujące gdy zestawimy „Dzień Matki” na przykład z takimi netflixowymi przebojami, jak „Gunpowder Milkshake” czy fatalny „Matka” z Jennifer Lopez, bo okazuje się, iż film Rakowicza zostawia te dwie produkcje za sobą.

Jest za to coś, czego nie jestem w stanie wybaczyć Rakowiczowi: powagi, która tak naprawdę zabija cały film. Tej przestrzeni, może jakiegoś popierdolonego humoru, odzywek bohaterów, zabawy formą, entuzjazmu, no czegoś co nadałoby temu oddechu. Wtedy odpuściłbym tę prymitywną fabułę, a raczej jej brak.

W ten sposób otrzymaliśmy nie taki zły akcyjniak, który po prostu nie angażuje widza. Powstał film spod znaku modnego nurtu kina popularnego i tyle. Nic więcej.

Nie ma fabuły, aktorzy nie mają co grać. Nie ma się czym cieszyć, a wbijane w uszy marchewki to jednak zbyt mało. Niestety nie ma tu nic co sprawiałoby, iż miałbyś ochotę nie tylko wrócić do niego, a już na pewno wyczekiwać jego kontynuacji. Po prostu wzruszasz ramionami i włączasz kolejny film.

Idź do oryginalnego materiału