Wyobraźcie sobie miks „Homeland” i „The West Wing”. Następnie dodajcie do tego nutkę „Veepa” i „Skandalu”, a w to wszystko wrzućcie Keri Russell w twardej wersji jak z „The Americans”. Oto „Dyplomatka” – nowy serial Netfliksa.
Rzadko zdarza się, iż oglądam jakikolwiek serial cały naraz, chyba iż terminy gonią i naprawdę nie da się tego uniknąć. A już w przypadku produkcji platformy Netflix nie zdarza mi się to prawie nigdy, bo większość z nich i bez tego jest czystą mordęgą. Aż tu pojawił się wyjątek, którego się nie spodziewałam – ośmioodcinkową „Dyplomatkę” pochłonęłam całą naraz i bardzo liczę, iż powstanie 2. sezon. I to mimo iż serial jest bardzo specyficznie napisany, a przy tym nierówny – i to wrażenie nie mija aż do końca.
Dyplomatka – o czym jest serial polityczny Netfliksa?
Aby stwierdzić na pewno, czy „Dyplomatka” wam się podoba, powinniście dotrzeć chociaż do końcówki 3. odcinka. Obserwujemy w niej ostrą kłótnię, a następnie totalnie szaloną bójkę tytułowej bohaterki, Kate Wyler (Keri Russell, „The Americans”) z mężem, Halem Wylerem (Rufus Sewell, „Człowiek z Wysokiego Zamku”), w trakcie której para dosłownie tarza się po krzakach, a pracownicy jakże szacownej ambasady Stanów Zjednoczonych w Londynie oglądają to przez lornetkę, komentując, że, o dziwo, to Kate jest górą. Ta scena mówi dość dobrze, czym jest nowy serial Netfliksa. I to właśnie po tej scenie albo go kupicie z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo wręcz przeciwnie.
Produkcja, zapowiadana jako thriller polityczny, niewątpliwie tym właśnie jest, ale tylko w pewnym stopniu. „Dyplomatka” skupia się na losach nowej pani ambasador USA w Wielkiej Brytanii. Kate to specjalistka od Bliskiego Wschodu, która już, już wybierała się objąć placówkę w Kabulu. Zamach terrorystyczny, w wyniku którego zginęło 41 Brytyjczyków, sprawia jednak, iż administracja prezydenta Williama Rayburna (Michael McKean, „Better Call Saul”) postanawia ją wysłać do Londynu. Kate jedzie na placówkę niechętnie, a towarzyszy jej mąż, który sam jest doświadczonym dyplomatą i z którym tworzą bardzo specyficzną power couple. Para ląduje w samym środku skomplikowanego kryzysu międzynarodowego, który będą musieli rozpracować, starając się przy tym nie pozabijać nawzajem. I to ostatnie okaże się najtrudniejsze.
Showrunnerka i scenarzystka serialu Debora Cahn („Homeland”, „The West Wing”) zapowiadała, iż „Dyplomatka” to przede wszystkim opowieść o „transcendencji i torturze długotrwałych związków” – czy to prywatnych, czy to politycznych. I ten opis też w pewnym stopniu jest prawdziwy, choć może bym nie przesadzała z tą transcendencją. Na pewno twórczyni, która ma ogromne doświadczenie w pisaniu scenariuszy do seriali o amerykańskiej polityce, sprawach globalnych, terroryzmie itp., itd., wyszedł miks bardzo, ale to bardzo specyficzny. Niesamowicie wciągający, sprawiający wiele frajdy, a czasem zastanawiający – niekoniecznie w dobrym sensie.
Dyplomatka jak The West Wing i Homeland z nutką Veepa
Niewątpliwie „Dyplomatka” ma w sobie bardzo wiele z obu seriali, przy których pracowała Cahn. Rozmowy o polityce, w tym także ich tempo, to czysty „The West Wing” – z całą swoją hermetycznością i specyficznym rytmem, sprawiającym, iż wszyscy wyglądają non stop na bardzo zajętych superważnymi sprawami. Widać, iż Cahn bardzo wiele nauczyła się od prawdziwego mistrza gatunku, Aarona Sorkina.
Międzynarodowa polityka, w której wir wpadają Wylerowie, jak również sama postać Kate, mają z kolei wiele cech wspólnych z „Homeland„. Przy czym „Dyplomatka” jednak stara się podchodzić rozważniej do spraw bliskowschodnich, niekoniecznie pokazując muzułmanów jako terrorystów, a Amerykanów jako „jedynych dobrych”, a wręcz przeciwnie, często wskazując wprost błędy, jakie zostały popełnione w ciągu ostatnich 20 lat. Kate i Hal, przy wielu swoich wadach, nie postrzegają świata w tak czarno-biały sposób, jak Carrie Mathison albo wcześniej Jack Bauer i inni bohaterowie „24 godzin„. Ale wciąż, to serial, który ma to samo DNA, co nie każdemu widzowi musi odpowiadać.
Postać Kate ma w sobie coś z Carrie z „Homeland”, ale ma też męża, co czyni jej sytuację diametralnie inną. To kobieta czynu, od lat przyzwyczajona do ciągłej walki w męskim świecie, jak na dyplomatkę bardzo mało dyplomatyczna. Choć serial w żadnym momencie nie sugeruje, iż Kate może być postacią w spektrum autyzmu, jej nadmierna szczerość w sytuacjach, w których żaden ambasador nie mówiłby tego, co myśli, jest wręcz zadziwiająca. To niewątpliwie feministka i twardzielka, ale też postać uwikłana w pewną sieć relacji, w której centrum znajduje się jej mąż. W pewnym sensie więc Kate znajduje się w matni, zwłaszcza kiedy na jaw zaczynają wychodzić potencjalne plany polityczne, jakie może mieć wobec niej administracja prezydenta.
To właśnie sposób, w jaki pokazane są niekonwencjonalne relacje małżeńskie Kate i Hala, sprawia, iż „Dyplomatka” wyraźnie się wyróżnia na tle innych seriali o polityce. Zagłębiając się coraz bardziej i bardziej w ten związek, serial mocno zmienia ton i żongluje różnymi konwencjami, mocno wychodząc poza poważne rejony thrillera politycznego i czasem upodabniając się do „Skandalu„, a czasem wręcz do „Veepa„.
Jest w tym sporo przezabawnej, absurdalnej komedii, za którą jednak skrywa się drugie dno. Tak jak drugie dno jest we wszystkim tym, co dzieje się między Kate i Halem, których małżeństwo to jedne wielkie pole bitwy, ale też sprawne działanie w duecie. Nic nie jest oczywiste, a drobne gesty – jak Hal starający się w każdych okolicznościach podrzucić żonie coś do jedzenia, bo wie, iż ona nie ma czasu jeść – czasem mówią więcej niż tysiące słów. Krótko mówiąc, „to skomplikowane”. Tak jak skomplikowana jest sytuacja Kate w wielkiej polityce, również, choć nie tylko, ze względu na jej płeć.
Dyplomatka zachwyca zwłaszcza jako Keri Russell show
„Dyplomatka”, wrzucając Keri Russell w rolę kolejnej twardej bohaterki w stylu Elizabeth z „The Americans„, daje jej jednocześnie ogromne pole do popisu oraz wiele okazji, aby wręcz przerosnąć sam serial. Ta wyśmienita aktorka bezbłędnie żongluje zmieniającymi się błyskawicznie konwencjami, w sekundę przechodząc od pokręconej komedii do mocno przesadzonej feministycznej tyrady, by gdzieś po drodze pokazać nam, co naprawdę skrywa w sobie Kate i jak dobrze orientuje się we własnej sytuacji.
W przeciwieństwie do „Skandalu” – z którym „Dyplomatka” jest porównywana, moim zdaniem nie do końca słusznie – serial Netfliksa dobrze wie, czym jest. Kiedy jest głupiutki, świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Kiedy idzie w schematy, robi to z pełną świadomością. Kiedy popada w przesadę, naprawdę się nie krępuje. A kiedy stawia na komedię, potrafi być szalenie zabawny. A i „sceny z życia małżeńskiego” ma całkiem intrygujące i złożone. Fani Keri Russell mają z czego się cieszyć, bo po kilku latach nieobecności w telewizji aktorka wraca w wielkim stylu, w roli, w której może pokazać tysiąc swoich twarzy. Do tego stopnia, iż wszystko inne przestaje się liczyć – jest Keri Russell, przeklinająca, iż musi nosić sukienki, wokół niej może dziać się cokolwiek.
Ona i do pewnego stopnia też Rufus Sewell – oraz porąbana małżeńska dynamika państwa Wylerów – tak bardzo przykrywają wszystko inne, iż bardziej z kronikarskiego obowiązku odnotowuję, iż w „Dyplomatce” roi się od występów drugoplanowych, wśród których nie brakuje niezłych ról. Wyróżniają się m.in. Rory Kinnear („Penny Dreadful: City of Angels”) jako premier Wielkiej Brytanii, David Gyasi („Carnival Row”) jako brytyjski sekretarz spraw zagranicznych, a jeszcze bardziej wspaniała T’Nia Miller („Nawiedzony dwór w Bly”) jako jego siostra. Sporo do roboty ma Ato Essandoh („Jason Bourne”) jako Stuart, bliski współpracownik Kate z ambasady, a bardzo wyrazistą małą rólkę gra zawsze charakterystyczna Celia Imrie (matka Sam z „Better Things”).
Dyplomatka – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Choć „Dyplomatka” nie trafi do każdego – jeżeli bójka państwa Wylerów wam się nie spodobała, raczej sobie odpuśćcie resztę seansu – a w wielu aspektach jest bardziej jak guilty pleasure niż superpoważny dramat polityczny, dla mnie stanowi namacalny dowód na to, iż na Netfliksie wciąż można znaleźć interesujące seriale. Oczywiście, Debora Cahn – trochę jak Shawn Ryan w Nocnym agencie” – nie odkrywa Ameryki, a sprawnie wykorzystuje swoje doświadczenie z mainstreamowej telewizji, ze schematów tworząc raczej lekkostrawną rozrywkę, którą pochłania się z przyjemnością, nie patrząc na wady.
„Dyplomatka” to nieźle napisany i wyśmienicie zagrany, zwłaszcza przez Russell, serial, który może nie odmieni ani waszego życia, ani też tego, czym są dramaty polityczne, ale za to wie, jak sprawiać frajdę. Miks gatunków, które Cahn wrzuciła do jednego worka, sprawia, iż całość wydaje się dużo bardziej świeża i niekonwencjonalna, niż same składniki. I choć chciałabym, aby było to jeszcze lepsze, głębsze i oryginalniejsze, koniec końców wszystko sprowadza się do: a co z tego, skoro i tak mi się podobało!
Mocne zakończenie „Dyplomatki” – swoją drogą, twórcy współpracujący z Netfliksem muszą się już oduczyć kończyć w ten sposób seriale, bo właśnie takich zakończeń boją się widzowie platformy, którzy nie chcą zostać na zawsze z cliffangerem – sugeruje, iż Cahn ma w planach 2. sezon. Oczywiście nie znaczy to, iż on będzie, bo o przyszłości produkcji zadecydują tak abstrakcyjne rzeczy, jak łączna liczba godzin oglądania i tzw. wskaźnik ukończenia, bo przecież byłoby to za proste, gdyby decydowała tylko jakość. Niemniej jednak w moim przypadku lepszego wskaźnika ukończenia nie miał żaden serial Netfliksa – cały sezon obejrzałam w jedno popołudnie i proszę o więcej.