Marc Fitoussi w swoim najnowszym filmie Dwa bilety do Grecji skonfrontował ze sobą dwie całkowicie różne od siebie kobiety. Żywiołową i szaloną Magalie z opanowaną i poukładaną Blandine. Komedia pomyłek oraz historia damskiej przyjaźni mogła przerodzić się w coś ciekawego, a wyszła z tego banalna i nieco nudnawa opowieść, której zakończenie można przewidzieć już od pierwszych minut filmu.
Magalie i Blandine były najlepszymi przyjaciółkami w czasach szkolnych. Razem marzyły o wspólnej podróży na grecką wyspę Amorgos, którą ukochały przez film Wielki Błękit. Jak to jednak w nastoletnich znajomościach bywa, dziewczyny kłócą się i tracą kontakt na całe lata. Za sprawą działań Benjamina, syna Blandine, który martwi się o apatyczną matkę, kobiety spotykają się po latach. Jak się okazuje, różnią się od siebie jeszcze bardziej, a wspólny wyjazd do Grecji owocuje wieloma przygodami. Przed widzami filmu Dwa bilety do Grecji zostaje postawione pytanie, na które niemal od razu może sobie sam odpowiedzieć: czy dawne przyjaciółki się pogodzą?
Film można uznać za idealny na kobiecy wieczór, najlepiej w towarzystwie przyjaciółek i butelki wina. Tak, żeby przyjść, wyłączyć myślenie i go obejrzeć. Poza rozrywką produkcja nie dostarcza adekwatnie nic. Wątek dramaturgiczny poprowadzony jest w sposób najbanalniejszy jak tylko się da. Waśń, która poróżniła dziewczyny w czasach szkolnych, okazuje się zwykłym nieporozumieniem. Przy scenach komediowych również czułam się nieco zażenowana. W przeciwieństwie do wielu osób na sali, ponieważ dało się usłyszeć śmiech. Być może historia skłóconych kobiet nie do końca do mnie przemówiła. A być może zabrakło mi na seansie towarzystwa przyjaciółek, a w szczególności tej butelki wina…
Dwa bilety do Grecji z założenia są opowieścią o damskiej przyjaźni. Relacji, która jest silniejsza niż wszyscy mężczyźni świata razem wzięci, a girl power wylewa się na widzów ze wszystkich stron. Niestety, scenariuszowo projekt poległ, a ja w przyjaźń między głównymi bohaterkami po prostu nie wierzę. Motywacje oraz decyzje zarówno Magalie, jak i Blandine, są dla mnie nielogiczne i najzwyczajniej głupie. A przecież da się zrobić dobre kino o damskiej przyjaźni.
Aktorsko produkcja niezbyt się broni. Zarówno Blandine w wykonaniu Olivii Côte, jak i Laure Calamy w roli Magalie są aż do granic groteskowe i przerysowane. Do tego stopnia, iż bardzo gwałtownie zaczęły mnie irytować, a co za tym idzie nie potrafiłam ich polubić. Cały czas czułam wewnętrzną walkę, która z bohaterem odpycha mnie od siebie bardziej. Jedynie Kristin Scott Thomas jako charakterna Bijou wprowadziła na greckie wyspy powiew świeżości.
Jednak filmowi nie da się odmówić letniego klimatu Cyklad. Greckie wyspy kuszą słońcem, morzem oraz pięknymi krajobrazami. I chociaż chwilami miałam wrażenie, iż oglądam jakąś marną podróbkę Mamma Mia!, to łapałam się na tym, iż najchętniej rzuciłabym wszystko i w ślad za bohaterkami ruszyła szlakiem greckich przygód.