Klasyczne akcyjniaki to przeżytek? J.J. Abrams i Josh Holloway udowadniają, iż wręcz przeciwnie. Ich nowy serial przenosi widza w czasie, gwarantując przy tym tonę bezpretensjonalnego funu.
Czy są tutaj miłośnicy Steve’a McQueena i jego kultowego Forda Mustanga? Bo pamięć o ikonicznym duecie z „Bullitta” (i nie tylko o nim) jest z pewnością świeża u J.J. Abramsa („Lost”) i LaToyi Morgan („The Walking Dead”) – duetu odpowiedzialnego za serial „Duster„, który już pędzi, by z piskiem opon wjechać na wasze ekrany. My widzieliśmy przedpremierowo całość i możemy wam zdradzić, iż jest na co czekać.
Duster – o czym jest serial z Joshem Hollowayem?
Ośmioodcinkowa produkcja, która zadebiutuje na platformie Max w najbliższy piątek (kolejne odcinki będą się ukazywać co tydzień), zabierze nas na amerykański Południowy Zachód początku lat 70. Poznamy tam Jima Ellisa (Josh Holloway, „Lost”) – właściciela tytułowego Plymoutha Dustera i człowieka od wszystkiego pracującego dla lokalnego gangu. Najlepiej czujący się za kierownicą, ale gdy trzeba potrafiący zrobić użytek zarówno z pięści, jak i z własnego uroku osobistego, bohater to cieszący się życiem kolorowy ptak, który nie wie jeszcze, iż za chwilę stanie się ono jeszcze bardziej niebezpieczne niż do tej pory.

Wszystko za sprawą Niny Hayes (Rachel Hilson, „This Is Us”), świeżo upieczonej agentki FBI z Baltimore, która trafia do Arizony z ambitnym celem rozbicia miejscowego przestępczego syndykatu. W tym pomóc ma jej właśnie Jim i jego bardzo bliskie stosunki ze stojącym na czele gangu Ezrą Saxtonem (Keith David, „Greenleaf”), które Nina chce wykorzystać, czyniąc z naszego kierowcy wtyczkę w jego organizacji. Tylko czy taka kooperacja ma w ogóle rację bytu?
Rzecz jasna tak, ale po pierwsze nie będzie łatwo, a po drugie cała sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, co możecie wywnioskować choćby z pełnej akcji zapowiedzi serialu „Duster”. jeżeli jednak po jej obejrzeniu i przeczytaniu opisu macie wrażenie, iż historia wygląda na naciąganą… to macie stuprocentową rację. Rzecz w tym, iż w przypadku „Dustera” nie jest to żaden problem, a wręcz przeciwnie. Często pretekstowa, ale przy tym wciągająca i pełna niespodzianek fabuła to jedna z większych zalet serialu, o ile podejdziecie do niego w odpowiedni sposób.
Duster to szalona jazda bez trzymanki i hamulców
Twórcy na szczęście ułatwiają to zadanie, ani przez moment nie próbując nas oszukiwać, z jakiego rodzaju produkcją mamy do czynienia. Zamiast tego od razu wciskają gaz do dechy (także dosłownie), już w pierwszych minutach premierowego odcinka serwując iście zwariowaną akcję, a potem rzadko zwalniając tempo. Dzieje się zatem dużo, a choćby bardzo dużo, przy czym dla komfortowego seansu nie radzę za bardzo wgłębiać się w fabularne trybiki. „Duster” jak najbardziej ma wewnętrzną logikę, po prostu jest to logika oparta na mniejszych i większych bzdurkach.

Co jednak istotne, poprowadzona dwutorowo serialowa historia zwyczajnie wciąga. Z jednej strony poznajemy Jima, jego niemal rodzinną relację z Saxem i życie osobiste, w którym istotne role odgrywają pewna dziewczynka i jej matka. Z drugiej obserwujemy śledztwo Niny zmagającej się z uprzedzeniami wynikającymi z jej płci, wieku i koloru skóry. Dodajcie do tego tajemnice z przeszłości, a okaże się, iż tę parę outsiderów może łączyć więcej, niż wydawałoby się na początku. choćby jeżeli ich wątki długo biegną równolegle, a oni sami funkcjonują w zupełnie różnych światach.
Duster to serial, w którym nie ma miejsca na nudę
Takie rozwarstwienie sprawia zresztą, iż serial mimo długości nie jest ani monotematyczny, ani zwyczajnie nudny. Jasne, twórcy stosują po drodze liczne skróty i uproszczenia, nie stronią od przerysowania, a choćby czystej groteski, ale zachowując odpowiednią równowagę między tymi składowymi i intrygującą historią, potrafią przykuć uwagę widza. I wcale nie muszą budować przy tym nie wiadomo jak złożonych i pogłębionych psychologicznie portretów postaci. Prostota zdziałała w tym przypadku cuda.

Na brak atrakcji nie można więc narzekać, niespodzianki czają się na każdym rogu, ekran wręcz kipi od charyzmatycznych osobowości, a oparcie fabuły na zręcznie budowanej tajemnicy sprawia, iż całość wciąga jak odkurzacz. Do tego wszystko jest podlane dawką luzu i humoru, dzięki czemu choćby dramatyczne czy brutalne momenty przyjmuje się z przymrużeniem oka. Co ważne, przejaskrawienie ocierające się czasem wręcz o karykaturę nie odbiera całości życia – emocje i napięcie są gwarantowane, nie tylko w scenach akcji i nie tylko z udziałem Jima i Niny.
Inna sprawa, iż akcja odgrywa oczywiście w „Dusterze” poczesną rolę, napędzając serial na bardzo różne sposoby. W każdym odcinku musi obowiązkowo znaleźć się miejsce na pościg, bijatykę czy strzelaninę, ale znów, twórcza inwencja sprawia, iż serial nie popada przy tym w rutynę. Nieraz za to zdarza mu się odpalić takie fajerwerki, iż banan na ich widok nie schodzi z twarzy jeszcze długo po seansie. Za rzadko trafiają się seriale przypominające o tym, iż frajda płynąca z ekranu potrafi uczynić życie lepszym, ale „Duster” bez dwóch zdań zalicza się do tego grona.
Duster, czyli Josh Holloway i jego samochód
Zasługa w tym w równej mierze twórców, co wykonawców, a zwłaszcza jednego wykonawcy. Bo abstrahując od rozbudowanej historii, szerokiej obsady i równorzędnej ekranowej partnerki, nie ma najmniejszych wątpliwości, iż to Holloway jest absolutną gwiazdą produkcji. Wkładając w Jima cały swój czar, osiągnął znakomity efekt, bo jak sami zobaczycie, mimo upływu lat niezapomniany Sawyer z „Lost” przez cały czas ma to coś.

Zawadiacki uśmiech, blond czupryna, otaczająca go badassowa aura – to wszystko robi oczywiście robotę, zwłaszcza w połączeniu z klimatem produkcji z lat 70., gdy ekranami rządzili twardziele w rodzaju wspomnianego na początku McQueena. Rzecz w tym, iż choć Jimowi testosteronu nie brakuje, wyjątkowym czyni go skrywane za twardą powłoką złote serce. A „Duster” tym się różni od klasyków kina samochodowego czy gangsterskiego sprzed lat, iż z okazywaniem tej strony swojego bohatera nie ma najmniejszych problemów, bynajmniej nie pozbawiając go przez to męskości.
Zresztą gdyby choćby Jimowi jakimś cudem jej brakowało, luki w tym względzie wypełni z dostatkiem jego samochód. W tym przypadku powiedzieć bowiem, iż mamy do czynienia z produkcją, w której auto odgrywa pierwszoplanową rolę, to żadna przesada. Duster Jima to coś znacznie więcej niż samochód – to symbol zarówno czasów, jak też właściciela i opowiadanej tu historii, która bez niego, ryku potężnego silnika, pisku zdzierających asfalt opon i przyciągającego wzrok wiśniowego lakieru byłaby niepełna.
Swoją drogą, dobór konkretnego modelu też ma swoją wymowę, bo twórcy celowo sięgnęli po krótko produkowany pojazd o ikonicznym statusie wśród fanów muscle carów. Ale spokojnie, nie trzeba żadnej fachowej wiedzy, żeby zrozumieć wyjątkowość tej maszyny i jej wagę dla serialu. To się wyczuwa wręcz podskórnie.
Duster – czy warto oglądać serial platformy Max?
Ostatecznie nie ma jednak żadnego znaczenia, czy do „Dustera” przyciągnie was Josh Holloway, jego samochód, czy cokolwiek innego. Bez względu na oczekiwania, jestem wręcz przekonany, iż będziecie się świetnie bawić, bo serial Max to po prostu czysty fun. A iż oferując niczym nieskrępowaną, bezpretensjonalną rozrywkę przystosowaną do potrzeb współczesnego odbiorcy, twórcom udało się też zawrzeć w niej ducha wolności i swobody charakterystycznego dla dawnego kina, to tym lepszy jest efekt końcowy.

Zapomnijcie więc na chwilę o tym, iż cała ta historia jest bardzo grubymi nićmi szyta, a im bliżej końca, tym bardziej wyjaśnienie zataczającej coraz szersze kręgi sieć spisków przypomina próbę przeskoczenia rekina. Zapomnijcie o przerysowaniu i stereotypach, niesamowitych zbiegach okoliczności i oderwaniu od rzeczywistości. Zamiast tego dajcie się porwać pędowi powietrza, poczujcie zapach palonej gumy i smak bourbona tak wyśmienitego, iż warto dla niego przerwać choćby walkę na śmierć i życie. Taki właśnie jest „Duster”.