DRAGONKNIGHT - Legions (2025)

powermetal-warrior.blogspot.com 4 dni temu

Warkings czy apostalica pokazały, iż można ukryć swoją tożsamość i błyszczeć pod względem muzyki i jakości. Teraz w tym samym kierunku idzie fiński band Dragonknight, który obrał sobie za cel granie symfonicznego power metalu. Premiera debiutanckiego albumu "Legions" za pośrednictwem wytwórni Scarlet Records przewidziana na 17 stycznia roku 2025. Każdy kto lubi radosny power metal w klimatach Twilight Force, helloween, Gloryhammer, czy sonata arctica ten śmiało może wypatrywać tego wydawnictwa.

Nie do końca przekonuje kiczowata okładka, może brzmienie takie nieco zbyt sterylne i takie trochę bez mocy i pazura. Sam styl grupy niczym może nie zaskakuje, ale dostarcza sporo frajdy, zwłaszcza jak się wychowało na power metalu lat 90, czy ostatnich płytach Gloryhammer, Twilight Force. Dragonknight stawia na łatwe, chwytliwe melodie, na klimat fantasy, na podniosłość, co nadaje całości charakteru. Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale band daje sobie radę w tej oklepanej formule. Przede wszystkim dobrze układa się praca gitarzystów Lorda Gryphona i Lorda Kharatosa. Stawiają na energię, na zróżnicowanie, na pasje i sprawdzone patenty. Całość świetnie spina wokal Mikaela Salo, który potrafi śpiewać w wysokich rejestrach i oddać piękno power metalu. Potrafi czarować swoim głosem, a to już coś.

Płytę otwiera klimatyczne intro, a potem atakuje nas "The Legions of Immortal Dragonlords", który mocno wzorowany jest na Twilight Force czy wczesnym Rhapsody. Niby nic oryginalnego, ale dostarcza sporo radości. Taki klasyczny symfoniczny power metal bez zbędnych udziwnień. Dalej mamy pozytywnie zakręcony i przebojowy "The imperator" i tutaj świetnie prezentuje się stonowany i podniosły refren. Jest epicki i to zdaje egzamin. Gloryhammer zmieszany z Visions of Atlantis daje o sobie znać w "Pirates, Bloody Pirates" i w sumie sam riff przesiąknięty Running Wild i jak dla mnie to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Prawdziwa eksplozja energii. Łagodny, bardziej komercyjny "Defender of Dragons" jest uroczy i działa na zmysły. Kolejna perełka na płycie. Band sieje zniszczenie jeszcze w rozpędzonym "Stormbringer", czy zadziornym "Dead kings in the grave". Pomysłowy motyw gitarowy pojawia się w nieco filmowym "The Revelation". Najdłuższy na płycie jest "Return to atlantis" i znów jest epicko i z rozmachem. Band robi niezłe show.

Często można odnieść wrażenie, iż to jakaś ścieżka dźwiękowa do filmu przygodowego typu Piraci z Karaibów. Jest rozmach, jest klimat, jest epickość i duża dawka chwytliwych melodii. Dużo dobrego się tutaj dzieje. Dragonknight nie tworzy niczego nowego i robi kolejną wariację Rhapsody, Twilight Force czy GLoryhammer. Mi to nie przeszkadza i czerpie euforia z "Legions". Płyta godna uwagi.

Ocena: 9/10
Idź do oryginalnego materiału