Dopiero co spłaciliśmy kredyt za pierwsze wesele syna, a on już szykuje się do drugiego ślubu

przytulnosc.pl 2 dni temu

Kiedy razem z mężem postawiliśmy ostatni „ptaszek” w rubryce raty miesięczne i zamknęliśmy kredyt za wesele naszego syna, odetchnęłam tak, jakby ktoś zdjął mi z ramion betonową płytę.

Pięć lat! Przez pięć lat oddawaliśmy te pieniądze, oszczędzając na wszystkim, na czym się dało. Ja wzięłam dodatkową pracę, mąż odkładał w nieskończoność remont w garażu. Wszystko dla „święta życia” – jak wtedy powiedział syn.

Wesele było na bogato: sala, fotograf, limuzyna, choćby białe gołębie zamówiliśmy. Tylko iż dziś te gołębie śnią mi się raczej w koszmarach. Bo, jak się okazało, to „święto życia” trwało bardzo krótko.

Przemek i Kasia mieszkali razem kilka ponad rok, potem zaczęły się kłótnie, rozstania, powroty, aż w końcu rozwód – „nie pasujemy do siebie”.
Szczerze mówiąc, od początku miałam wątpliwości, czy do siebie pasują, ale milczałam. Uważałam: skoro wybrał, niech żyje. Tylko iż płaciliśmy my. I teraz płacimy nerwami, nie kredytem – ale też drogo.

Bo tydzień temu Przemek wpadł cały uśmiechnięty, jakby wygrał w totka:

– Mamo, żenię się!

Łyżka wypadła mi z ręki. Nie dlatego, iż byłam zaskoczona, tylko dlatego, iż wewnątrz pękła mi jakaś sprężyna.

– Z kim?
– Z Magdą. Od dawna się spotykamy. Po prostu dopóki nie rozwiodłem się z Kasią, nie mówiłem o niej.

Kiwnęłam głową, ale w środku już miałam wielki węzeł. A on nalał sobie herbaty i zaczął opowiadać o restauracji, którą planują obejrzeć, o znajomej Magdy, która dorabia jako wodzirejka…

– Przemek – przerwałam mu. – Ty tak na serio?

– A co?

– Pamiętasz, kto płacił za pierwsze wesele?

– No… wy z tatą. Ale wtedy dopiero kończyłem studia.
– A teraz masz prawie trzydzieści lat. Pracujesz, masz własne życie. Ty rozumiesz, iż my z ojcem dopiero co spłaciliśmy tamten kredyt?

Syn spuścił wzrok w kubek, potem niespokojnie się poruszył.

– Przecież nie będziemy robić wesela w Grecji. Co ty od razu? Dorzucicie trochę i wystarczy.

Podniosłam się i zaczęłam zmywać, żeby czymś zająć ręce. Inaczej bym wybuchła.

– Rozumiem, iż chcecie mieć swoje święto – powiedziałam, układając czyste talerze w szafce. – Ale my nie jesteśmy bankomatem. Nie musimy znów brać kredytu, bo ty postanowiłeś zmienić żonę. Raz już zapłaciliśmy za twoje szczęście. Dość.

– Mamo, mówisz, jakby rozwód był moją fanaberią.
– Nie o to chodzi. Chcę ci tylko wbić do głowy, iż jesteś dorosły! Chcesz wesela? Zapłać za nie sam! My jesteśmy zmęczeni. Chcemy żyć dla siebie, a nie w długach.

Syn zacisnął usta, odstawił filiżankę.

– No dobrze. Dzięki i za to.

I wyszedł. Bez kłótni, bez trzaskania drzwiami. Po prostu wyszedł. Tylko eklerki, które przyniósł, zostały na stole. choćby ich nie spróbowałam. Nie miałam ochoty. Były jak symbol: coś słodkiego, co jednak smakuje gorzko.

Wieczorem rozmawiałam z mężem. Powiedział, iż mogłam być łagodniejsza. Że syn to nie obcy człowiek, można mu pomóc choćby w połowie. Ale ja się uparłam.
Daliśmy już wystarczająco. I, szczerze mówiąc, gdybym wtedy postawiła na swoim i kazała im płacić za wesele, może i do ślubu by nie doszło. A tak mieli piękne zdjęcia, balony i fotografa na trawniku.

Magdę widziałam parę razy. Dziewczyna jest sympatyczna. Ale ja w to już nie wchodzę. Chcą się pobrać – proszę bardzo. Tylko beze mnie. My swoje już wyprawiliśmy. I mam nadzieję, iż następnym razem, zanim znów coś się posypie, najpierw pomyślą, a dopiero potem zamówią tort i zaproszą gości.

A my? My z mężem wreszcie żyjemy spokojnie, bez kredytów. Odkładamy na wakacje i cieszymy się życiem.

Idź do oryginalnego materiału