Przenieśmy się w czasie do późnych lat siedemdziesiątych w Chicago. Jest piątek wieczór, więc wiadomo – chcesz się wybrać ze znajomymi na dobrą imprezę. Wskakujesz w swoje najlepsze dzwony i jedziesz prosto do Playhouse – LGBTQ+ klubu, który znany jest z tego, iż akceptuje wszystkich, którzy chcą się bawić i poznać nową muzykę. Mijasz zaprzyjaźnionego szatniarza, a wchodząc na parkiet coraz mocniej słyszysz wyraźne dźwięki serwowane przez naczelnego DJ-a zakładu – Frankiego Knucklesa. Typ muzyki, którą grą Frankie, to coś surowego, a jednocześnie ciepłego i otulającego Ciebie oraz wszystkich zgromadzonych w budynku. Pomimo prostoty melodii nie da się powstrzymać od tańczenia. W taki sposób wpadasz w trans na parkiecie i jesteś jednym z pierwszym miliona osób, które wpadną w podobny stan przy słuchaniu house’a.
Obraz opisany powyżej jest przedstawiony widzom Domu, w którym narodził się house w pierwszych minutach seansu. Można się po nim spodziewać, iż dostaniemy luźny i niezobowiązujący dokument, w trakcie którego będziemy mogli bujać się do klubowych szlagierów i dobrze się bawić. Wizja reżysera jednak dość gwałtownie odkrywa się na ekranie, a my, jako widzowie, orientujemy się, iż otrzymamy jednak cięższy obraz, który podkreśla korzenie house. Bazują one głównie na przeżyciach czarnych homoseksualnych mężczyzn, którzy poprzez muzykę chcieli zbudować świat dla siebie. Pokazano również różnorodność ich przeżyć, związaną z rasizmem, homofobią oraz brakiem tolerancji co do ich prawdziwego ja.
Całość dokumentu przedstawia skomplikowany rozwój historii gatunku, który skorelowany jest z przeżyciami czarnoskórych założycieli nurtu. Prym narracji niesie Vince Lawrence, wokół którego życia zbudowana jest cała oś narracyjna dokumetu. Od dzieciństwa, w którym bohater był zwolennikiem disco, po późniejsze lata, kiedy promuje on house’owe imprezy i tworzy pierwszy zespół w tym gatunku. Vince jest ciągle powracającą postacią, przez oczy której poznajemy ten świat. Wypowiada się on na temat wielu przekrętów, jakie biali biznesmeni szykowali dla niego, kiedy wchodził w świat muzyki. Opowiada o swoich przeżyciach w trakcie Disco Demolition – eventu, w trakcie którego przeciwnicy disco zebrali się na stadionie i palili winyle z muzyką tego gatunku. Wydarzenie to potem wielokrotnie było opisywane jako rasistowskie z racji tego, iż w większości biali „buntownicy” niszczyli muzykę z gatunku, który przypisywany był głównie czarnoskórym.
Podkreślam wielokrotnie aspekt koloru skóry z racji tego, iż to na niego głównie kładzony jest nacisk w filmie. Czarnoskórzy muzycy czują się poszkodowani przez to, jak byli traktowani wpierw przez białą widownię, a potem równie białych producentów. Nie rozumieli oni, co muzycy próbują stworzyć i przekazać, tworząc (jak na tamte czasy) eksperymentalne tracki. Dokument jest więc próbą zaadresowania problemu i podkreślenia tego, jak bardzo aspekt mniejszościowych został wyparty przy promowaniu gatunku wśród szerszej publiki. Pomimo tego, iż house jest w tej chwili dobrze znany, jego korzenie zostały zapomniane. Osoby, które spędziły cały swoje życie na budowaniu podwalin tego gatunku, często są pomijane i nieuwzględniane przy rozmowach o istotnych graczach muzyki elektronicznej. Zarzutem większości bohaterów filmu jest fakt, iż muzyka stała się zgentryfikowana i tańczą do niej głównie bogaci biali ludzie, których stać na bilety festiwalowe, a nie mniejszości seksualne, które stoją za budowanie tego gatunku.
W zależności od oczekiwań widza, przedstawiona perspektywa może być wadą. Dom, w którym narodził się house nie opowiada o całych latach rozwoju gatunku. Skupia się raczej na odczuciach założycieli nurtu, którzy z racji na swoje przeżycia i uwarunkowania patrzą tylko i wyłącznie w jeden sposób na rozwój house’a. Z racji bycia białym Polakiem ciężko mi odwołać się do wszystkich zarzutów. Nie zmienia to faktu, iż opinie i historie przedstawione przez większość bohaterów tworzą ciekawą perspektywę analizowania tego okresu muzycznego. Personalnie od dokumentu spodziewałbym się większego nacisku na całość historii gatunku. Film wyklucza lata 90. i 00. jako okres, kiedy muzyka została przejęta przez biały mainstream, co automatycznie sprawia, iż jest ona nieciekawa. Jest to zrozumiała perspektywa, biorąc pod uwagę to, co twórcy chcieli przekazać. Osobiście jednak chciałbym poznać szerszy koncept samego house’a.
Finalnie jednak nie o tym jest ten dokument – opowiada on o muzyce w takim samym stopniu, jak o trudnościach, które przeżywały osoby czarnoskóre i LGBTQ+ w tym okresie. Doceniam bycie wprowadzonym przynajmniej w część świata Playhouse, gdzie house budował swoje podwaliny jako gatunek. I dzięki temu za każdym razem, kiedy będę swobodnie tupać do elektronicznych setów, pomyślę o tym, ile czarnoskórych lub queerowych osób musiało walczyć w rytmie tej melodii, abyśmy mogli swobodnie się do niej wyrażać.
Korekta: Anna Czerwińska
Tekst powstał w ramach współpracy partnerskiej przy 22. edycji Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity.