Zapewne znane jest Wam określenie found footage. To technika powszechnie wykorzystywana w kinie grozy, która ma imitować autentyczny, rzekomo odnaleziony materiał filmowy, stworzony przez uczestników wydarzeń, z którego składa się gotowe dzieło. Jednak zabieg ten wykracza daleko poza filmy pokroju Blair Witch Project czy Cannibal Holocaust. Funkcjonuje również druga grupa. FIlmów eksperymentalnych i niefikcjonalnych, której integralną częścią są prawdziwe nagrania archiwalne, obdarzone przez reżysera nowym, autorskim kontekstem fabularnym i znaczeniowym. Ale jeżeli będziecie szukać odpowiednio dokładnie, traficie na film łączący oba takie przypadki. Na dzieło, które zaprezentuje uchwyconą rzeczywistość w stanie niemalże czystym, ukazującą jednak najmroczniejsze części ludzkiej natury. Tym właśnie jest Dokąd umierają malarze Michała Pietraka, który przeraził mnie bardziej niż niejeden horror.
Film przedstawia widzom sylwetkę artysty plastyka Bolesława Gasińskiego, skonstruowaną z kilku różnych materii. Pierwsza z nich to impresyjne ujęcia domu i pracowni Bolka. Choć chciałoby się opisać je jako puste lub pozbawione życia, operator Jan Bąk odnajduje w tych porzuconych przedmiotach i wnętrzach pozostałości po intensywnym życiu. Miejscami dyskusyjne rozwiązania montażowe, próbujące postarzyć współczesne nagrania, nadają całości klimat taniego filmu grozy. Prawdziwy powód do niepokoju czai się jednak gdzie indziej, przez co jestem skłonny przymknąć oko na dość tandetny zabieg. Ujęcia te, wspomagane drugą materią, czyli wypowiedziami bliskich artysty, kreują niezwykle wyraźny obraz tego, kim dla najbliższych był Gasiński. Te kurzące się w tej chwili płótna to zalążki niezaczętych jeszcze dzieł, oskrobane ołówki przypominają o naglącej potrzebie szkicowania, a wdzierający się przez okno bluszcz jednoczy się z pracownią, tak jak sam Bolek chcący być jak najbliżej natury. Ukryty w cieniu drzew budynek, wzniesiony własnymi rękami przez artystę, to pomnik przypadkiem wzniesiony samemu sobie. Wyłącznie incydentalnie, bowiem ze wszystkich nagrań obecnych w filmie wybrzmiewa obraz człowieka, który choć chciał czuć się dobrze pośród ludzi, to ich komfort stawiał na pierwszym miejscu. Pełna niegdyś gwaru i zabaw chatka służy jako dobitny dowód tego, iż to my nadajemy znaczenia konkretnym przedmiotom, miejscom, dziełom sztuki. Dotyczy to także nas samych.

Po co adekwatnie tworzył Gasiński? W filmie znajdziemy różne odpowiedzi i hipotezy, ale żadna nie będzie lepsza od drugiej. Z wewnętrznej potrzeby uchwycenia tego, co ulotne? Żeby przepracować traumy? A może po to, żeby obdarzyć coś, co zaraz stracimy namiastką nieśmiertelności? Albo żeby tak egoistycznie zostawić po sobie dowód na własne istnienie? Z biografii artysty, której strzępki poznajemy w filmie, wyłania się obraz człowieka niezwykle wrażliwego. Chcącego zmienić świat na lepsze, samemu próbując nie uciekać jednak od jego rozkoszy i uroku, co niestety z czasem zaczyna być niezwykle trudne. Czy przelanie własnej traumy na papier pozwoli nam się z niej wyleczyć? Czy zostawienie własnych dzieł na pastwę ingerencji natury czyni nas większym artystą, czy oddaje dzieło w ręce innych sił? Czy nazwanie psa Kryzys i dawanie mu najlepszych kąsków ze stołu to tylko dobra wola, czy ironiczna próba przygotowania się na kolejną tragedię? I wreszcie, czy nagrywanie własnej, postępującej rozpaczy sprawi, iż będzie nam łatwiej stawić jej czoła? Pietrak nie próbuje przekonać widza do jakiekolwiek interpretacji i nie kieruje na adekwatny tor myślenia o bohaterze. Pozwala wybrzmieć nie tylko artyście, ale i jego publice. Zostawiając nas z kolejnym pytaniem, kto adekwatnie znał go najlepiej. Tyle samo racji mają przecież jego bliscy, reżyser, sam Bolek ale i my, dopiero co poznający tego skomplikowanego człowieka. To ironiczne, iż po seansie mogę rościć sobie prawo do twierdzenia, iż jakkolwiek znam Gasińskiego, a przecież przez cały czas nic o nim nie wiem.
Do rozpoczęcia seansu nie miałem pojęcia o istnieniu bohatera omawianego filmu. Jednak wystarczyło mi po raz pierwszy usłyszeć jego rozedrgany głos zarejestrowany na taśmie magnetofonowej bym zrozumiał, z kim będzie mi dane obcować. Gdy odkrywałem kolejne nagrania będące intymnym zapisem kończącego się życia jego ukochanej Ewy, coś we mnie pękło. Jednak nie było to pęknięcie jakkolwiek porównywalne do tego, którego powstawanie uchwyciła magnetyczna taśma. Trzecia materia, czyli przepełnione bólem zapisy w pamiętniku audio i wideo, były jak wyjęte z zamkniętego na cztery spusty kufra, którego nikt nie miał prawa widzieć. To myśli, które o trzeciej nad ranem artysta wykrzykiwał w poduszkę. Animalistyczne wycie, gdy postępującej choroby nie dało się już zatrzymać. Lęk przed ciszą i panika przed jej przerwaniem, gdy na krześle obok nikt już nie zasiada. Cierpienie, którego nie dało się przelać na papier inaczej niż w formie łez. Nie powinienem nigdy słyszeć tych nagrań, choć doskonale znałem ich dźwięk. I mam nadzieję, iż moich taśm też nikt nie będzie musiał słuchać.

W opisie festiwalowym film Gasiński określany jest jako artysta outsider. Jak to? Przecież w domku w Laskach co chwilę ktoś był. Ile znajomych z czasów teatru, ilu przyjaciół i przyjaciółek, ile wspólnych meczy w badmintona… Jednak pod koniec dnia, gdy do domku wkradała się ciemność, liczyli się tylko Bolek i Ewunia. Teraz nie liczy się już nic. Nic po pełnej pracowni, sprzedanych obrazach, litrach wypitej razem herbaty czy słowach uznania. Bolek pewnie nie tworzył dla Was. Nie dla mnie, nie dla zwiedzających muzea i galerie, nie dla przypadkowych uczestników licytacji w galeriach sztuki. Ale tworzył dla Kogoś. Najważniejszej osoby na świecie, choćby w chwili, gdy jeszcze jej nie znał. Bo choć z jego wypowiedzi wynika, iż choćby na bezludnej wyspie tworzyłby chętnie, musiał być tam ktoś, kto zrozumie. Kto od razu będzie wiedział, jakimi emocjami okupione jest dane dzieło. Co chciał przekazać Bolek, bez konieczności tłumaczenia tego komukolwiek. A teraz, gdy najważniejszy odbiorca odszedł, musi spróbować wytłumaczyć to sobie sam.
Boję się wrócić do tego filmu. Choć Dokąd umierają malarze to niezwykle udana artystycznie realizacja, czuję, iż nie wypada mi ponownie wchodzić do domku w Laskach. Michał Pietrak wpuścił mnie do świata, który tak jak bliscy Gasińskiego, próbuję do teraz złożyć w całość. Konstruuję obraz artysty, filtrując go przez decyzje reżysera, własne doświadczenie i opinię innych, przez cały czas nie mając pojęcia, kim był. Wiem jedynie, iż Bolek to człowiek o ogromnym sercu i talencie. Dwóch rzeczach, którymi chciał dzielić się przez całe życie, choćby jeżeli nie były one dla mnie przeznaczone. To jeden z najmroczniejszych filmów, jakie widziałem od dawna. Nie przez efekciarski montaż czy klimatyczną ziarnistość starych nagrań, a przez realny mrok, który całe życie czaił się w kącie domku pośród drzew. I który ostatecznie pochłonął jego mieszkańca wraz z odejściem jedynego źródła światła.
Korekta: Michalina Nowak