Kiedy myślę o cyklu Uroczysko, mam wrażenie, iż otwieram drzwi do miejsca, w którym codzienny gwar miesza się z ciepłem domowego ogniska. Trzeci tom serii spod pióra Magdaleny Kordel, Wino z Malwiną, pozwolił mi ponownie zanurzyć się w świecie, do którego wracam przede wszystkim dla atmosfery.
W Uroczysku czuć tę nieuchwytną mieszankę humoru, życzliwości i zwyczajnych spraw, które nagle nabierają większego znaczenia. Czytając Wino z Malwiną, czułam się tak, jakbym znów usiadła przy stole w znanym pensjonacie i otworzyła się przede mną kolejna opowieść o życiu, codzienności i ludziach, których nie sposób nie polubić.
Uroczysko – miejsce, w którym wszystko może się zdarzyć
Pensjonat prowadzony przez Majkę niezmiennie działa na mnie jak literacka przystań. Choć nie brakuje tu chaosu: dach cieknie, praca w szkole zamienia się w pole minowe, a córka testuje granice macierzyńskiej cierpliwości, to jednocześnie czuję, iż w tym miejscu bije serce ciepłego, trochę baśniowego świata. Majka balansuje między obowiązkami, troskami i drobnymi radościami. Czytelnik razem z nią stara się łapać równowagę, której w codziennym życiu tak często brakuje.
Pojawienie się Malwiny, Niemki, która rzekomo chce odzyskać ziemię po przodkach, od początku wzbudza emocje. To w końcu Malownicze, czyli miasteczko, w którym wiadomości krążą szybciej niż echo po górskich stokach. Początkowe obawy gwałtownie ustępują miejsca ciekawości, a potem czemuś znacznie głębszemu – poczuciu, iż każda nowa osoba, choćby ta z trudną historią, może odnaleźć w Uroczysku swój fragment spokoju.
Codzienność, która potrafi wzruszyć i rozbawić
Najbardziej ujmuje mnie w tej książce to, iż choćby zwykłe sytuacje potrafią nabierać niesamowitego kolorytu. Kłopoty Majki w pracy, jej relacja z Czarkiem (pełna niepewności, śmiechu i wzruszeń) czy walka z wiecznie kapiącym dachem mogłyby być przytłaczające. A jednak zostały ujęte przez Magdalenę Kordel w taki sposób, iż czuję w nich coś bliskiego, prawdziwego, kojącego. To trochę jak rozmowa, która zaczyna się od narzekania, a kończy uśmiechem.
Nie brakuje tu również momentów, które wywołują głośny śmiech. Mieszkańcy Malowniczego są jak barwne postacie z opowieści snutej przy kominku. Potrafią plotkować na potęgę, ale gdy trzeba, stoją za sobą murem. To ta mieszanka humoru, serdeczności i zwykłej ludzkiej solidarności tworzy klimat, do którego chce się wracać.
Dlaczego ta książka działa jak ciepły kompres?
Podczas lektury miałam wrażenie, iż autorka podszeptuje mi, bym przystanęła na chwilę i spojrzała na życie łagodniej. Że choćby kiedy coś idzie nie po myśli, zawsze znajdzie się miejsce na odrobinę światła – w geście, słowie, spojrzeniu. Wino z Malwiną przypomniało mi, iż szczęście nie tkwi w wielkich wydarzeniach, ale w drobiazgach: filiżance herbaty wypitej w dobrej chwili, rozmowie na progu, czy spotkaniu, które niespodziewanie zmienia nasz sposób patrzenia na świat.
Po zamknięciu książki poczułam tę samą łagodną tęsknotę, która wraca zawsze, gdy opuszczam miejsce, w którym czułam się dobrze. Wino z Malwiną to dla mnie historia pełna ciepła, humoru i codziennych cudów taka, która uspokaja, rozśmiesza i daje nadzieję. I choć to fikcja, mam nieodparte wrażenie, iż Uroczysko naprawdę gdzieś istnieje. Na pewno wrócę do czwartego tomu!







