REKLAMA
Zobacz wideo
Po czym poznać, iż dziecko ma skrócone wędzidełko? Logopedka mówi o "domowym teście"
Pytanie brzmi: po co zohydzać dzieciom czytanie? Teraz kiedy jestem dorosła i mniej lub bardziej rozumiem już, jak funkcjonuje polski system edukacji, moje wyobrażenie o twórcach listy lektur szkolnych nie zmieniło się ani trochę. Wciąż studiując pozycje obowiązkowe dla uczniów i zmiany, jakie w nich zachodzą, widzę tych wrednych typków, którzy chcą zrobić wszystko, żeby dzieci nie miały przyjemności z czytania. Ba! Żeby obchodziły księgarnie i biblioteki szerokim łukiem. Oczywiście zgadzam się, iż istnieje kanon literatury, który uczniowie muszą znać, żeby lepiej rozumieć otaczający ich świat i sprawnie rozkodowywać język kultury, w jakiej wzrastają. Ale wybór jest tu tak ogromy, iż można spokojnie podjąć łaskawsze dla nich decyzje.
Lektury szkolne zdjęcie ilustracyjne) Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl
Wyobrażam sobie, iż istnieją kompromisy, które specom od edukacji, pozwoliłyby tak przekształcić listę szkolnych lektur, żeby pozostały w niej ważne dzieła literackie z minionych epok, ale też pojawiły się nowe pozycje. Takie, po które współczesne dzieci i młodzież sięgają z własnej nieprzymuszonej woli. Takie, jakie czytają z wypiekami na twarzy i latarką pod kołdrą, bo już czas spać. Skoro już ktoś podejmuje za nich decyzje co do tego, co mają czytać, to niech to chociaż ma szanse się im podobać. Pomysł na nową listę szkolnych lekturNie mam oczywiście gotowego rozwiązania, ale nieśmiały pomysł, jak można by to zorganizować. Przede wszystkim spytałabym doświadczonych psychologów dziecięcych, czy epatowanie w książkach dla najmłodszych śmiercią, przemocą, nędzą i wojennymi dramatami to na pewno dobry pomysł. Nie? Wykreślamy. Potem zwróciłabym się z pytaniem do mądrych historyków o to, co z ich punktu widzenia powinno zostać, a co nie. Może opisy trupów czy mordowania dzieci nie są konieczne w życiu dziewięciolatka lub jego jedenastoletniej koleżanki? A iż nie jestem alfą i omegą, decyzje te skonsultowałabym też ze zdroworozsądkowym literaturoznawcą. Najlepiej takim, który sam ma małe dzieci. Nie miałabym litości dla pozycji trzymanych w kanonie lektur ze strachu przed Kościołem i środowiskami katolickimi. Dobrze się czyta? Coś wnosi? Zostaje. Za dużo makabry, męczeństwa i poczucia winy? Do widzenia.
Domyślam się, iż takie decyzje nie są łatwe do podjęcia. Szczególnie kiedy siedzi się "w branży" od wielu lat i samemu ma się już wiele lat. I może tu też jest problem? Żeby wybrać książki interesujące dla dzieci, dobrze byłoby pamiętać, jak te dzieci funkcjonują, jakie mają możliwości, potrzeby i upodobania. Co je ciekawi, co martwi, a co śmieszy? Czasem może warto ich spytać o zdanie? Dopisywanie kolejnych pozycji do listy lektur jest kuszące, bo wiadomo, iż im więcej dziecko czyta, tym lepiej, ale nie będzie potem czytało, jeżeli pierwsze książki, z jakimi się styka, wywołują ziewanie, dezorientację czy dreszcze obrzydzenia lub strachu. Przy okazji, pozdrowienia dla tych, którzy pamiętają opis odrażających dymienic u ludzi konających na dżumę w powieści Alberta Camusa. A ty? Co sądzisz o liście lektur obowiązkowych? Daj znać w komentarzu