Diuna: Część druga – przedpremierowa recenzja filmu. Widowisko!

popkulturowcy.pl 10 miesięcy temu

W przyszłym tygodniu wreszcie pojawi się Diuna: Część druga w reżyserii Denisa Villeneuve. Jako głośna, długo wyczekiwana premiera, film z pewnością wypełni kinowe sale. Ja natomiast mam nadzieję, iż nigdy stamtąd nie zniknie i będę mogła wciąż wracać do piasków Arrakis na wielkim ekranie.

O Diunie Franka Herberta mówiono, iż jest to powieść nie do przeniesienia na wielki ekran. Próbował David Lynch – skutek można ocenić samemu. Próbę podjął także Denis Villeneuve – i o ile ktoś jeszcze nie widział wyreżyserowanej przez niego pierwszej części, jest to błąd. Jako fanka świata stworzonego przez Herberta, wybrałam się na film nieprzyzwoicie dużo razy, dorzucając bonusowy seans w ramach przygotowania na premierę filmu Diuna: Część druga. I był to prawdziwy kinowy spektakl!

Druga część kontynuuję historię Paula Atrydy, nowego diuka Arrakis – planety obfitującej w cenne złoża przyprawy. Ten, kto je kontroluje, staje się obrzydliwie bogaty i wpływowy – jednocześnie znajdując się na celowniku Imperatora oraz wysokich rodów. W pierwszej części pociągnięto za spust broni wymierzonej w Atrydów, dlatego też Paul rozpoczyna nowy rozdział na pustyni, wśród natywnych plemion Fremenów. Wierzą oni, iż od opresji wybawi ich Mesjasz – Głos spoza świata – którego widzą w Paulu.

Przyznaję, iż wyczekiwałam eksplorowania świata i kultury Fremenów. Dzieje się to z przyjemną subtelnością – Paul musi nauczyć się sposobów życia na pustyni, a także odnaleźć się w obcej społeczności. W drugiej części powiększa się skala – Fremeni to już nie tylko pojedyncze osoby przemykające między rodami Atrydów i Harkonnenów, ale liczna społeczność, której można się należycie przyjrzeć. Cieszy mnie, iż podjęto wysiłek pokazana obyczajów, stanowiących fundament wiary w nowego Mesjasza. Rozłam między członkami społeczności jest podbudowany, konwersja w stronę Paula jako wybawiciela jest stopniowa, ale wyraźna. Villeneuve umiejętnie korzysta z zasady show not tell – wiadomo, jakie jest źródło tych zmian, kto dopuszcza się manipulacji, jak sam Paul odnosi się do obu.

Fot. Kadr z filmu

Wątek fanatycznego wyznania religijnego jest fundamentalny, wywiera więc mocny wpływ na dynamikę relacji między postaciami. W pierwszej części krytykowano postać Chani, granej przez Zendayę, która miała dla siebie boleśnie mało czasu ekranowego. Diuna: Część druga wynagradza ten brak. Chani jest pełnoprawną postacią, niezwykle intrygującą poprzez swoje mocno osadzone poglądy stojące w kontrze do planów Paula. Nie jest to też spłycone przez wątek romantyczny, a Zendaya wypada świetnie w roli buntowniczej, inteligentnej wojowniczki. Jestem niezwykle ciekawa, jak to potoczy się dalej. Tym bardziej, iż Timothée Chalamet jest niesamowitej Paulem Atrydą, pełnym chemii z każdym z towarzyszących mu aktorów.

Podobne zainteresowanie budzi postać Stilgara (Javier Bardem). Wprowadza on Paula w zwyczaje Fremenów, jednocześnie będąc jego gorącym wyznawcą. Stilgar wyraźnie widzi znaki z przepowiedni o Głosie spoza świata, a świadectwo jego wiary puszcza w ruch maszynę fanatyzmu, której Atryda się obawia. Obok pojawia się Lady Jessica manipulująca wierzenia plemion, co stawia Paula na rozstaju dróg między trzema najważniejszymi osobami. Ścierające się poglądy oraz charaktery budują napięcie, a także podskórny niepokój, który przenosi się z rzekomego wybawiciela na widza.

Fot. Kadr z filmu

Nie da się jednak ukryć, iż pewne wątki zwyczajnie muszą być okrojone w stosunku do literackiego pierwowzoru. Część druga wprowadza mnóstwo nowych postaci, które przewijały się na plakatach, podpisane głośnymi nazwiskami. Choć każdy bohater ma swoje przysłowiowe pięć minut, jednocześnie jest to pewne utrudnienie. Pierwsza połowa filmu traci nieco na płynności, jako iż wprowadza grono nowych postaci. Księżniczka Irulan, Imperator czy Feyd Rautha początkowo pojawiają się zaledwie na moment. Absolutne minimum wprowadzenia i zbudowania charakteru prowadzi do skakania z pustynnej Arrakis do pałacu Imperatora, następnie do Harkonnenów, za chwilę do Bene Gesserit, a potem jeszcze – gdzieś tam. I nagle nie do końca wiem, gdzie jestem, kiedy rozgrywa się akcja i jak ma się jedno to drugiego.

Dużo lepiej jest, kiedy fabuła nieuchronnie sprowadza akcję na Arrakis. Wtedy skoki nie są tak drastyczne, nie trzeba sobie dopowiadać szczegółów. Nie mniej jednak szeroki wachlarz postaci nie jest tak dobrze wykorzystany, jak mógłby być – a przecież mowa o Florence Pugh, Christopherze Walkenie i Austinie Butlerze.

Fot. Kadr z filmu

Ostatni, ale nie mniej istotny element to imponująca warstwa wizualna. Denis Villeneuve! Doceniam to w każdym jego filmie, nie zawiodłam się też na Diunie. Powiedzieć, iż to uczta dla oka, to jak nie powiedzieć nic. Chciałabym wyliczyć sceny, obrazy, barwy wzbudzające mój zachwyt – zamiast tego pójdę do kina.

Podsumowując, Diuna: Część druga to film, który po prostu trzeba zobaczyć – koniecznie.

Premiera filmu 29 lutego.

Obrazek główny:

Idź do oryginalnego materiału