**Dziennik, 15 października**
Diagnoza była jasna: powiedzieli, iż nigdy się nie poruszy a rodzice stracili już wszelką nadzieję.
Dom stał się zbyt cichy. Nie ta dobra cisza, ale ciężka, dusząca. Taka, która ściska gardło i sprawia, iż serce zamiera. Na zewnątrz niebo groziło burzą. Chmury się kłębiły, a wiatr drapał w szyby, jakby chciał się wedrzeć do środka. Gdzieś w oddali szczekał pies. Tutaj nic się nie działo.
Wszystko zdawało się skamieniałe.
**Zofia Nowak** siedziała w drzwiach, trzymając w dłoniach zimną filiżankę herbaty. Nie pamiętała nawet, kiedy ją sobie zrobiła. Po drugiej stronie pokoju stała kołyska nieruchoma. Zbyt nieruchoma.
W korytarzu **Marek** przerwał milczenie:
Drzemałaś choć trochę?
Nie odpowiedziała. I tak wiedział.
Podszedł bliżej, z twarzą zmęczoną, z lekkim zarostem rysującym się na szczęce.
Spróbuj się przespać.
Wlepiając wzrok w kołyskę, Zofia szepnęła:
A co jeżeli przegapię ten moment, gdy coś się zmieni? Nie mogę.
Nie odezwał się. Od dawna prawie ze sobą nie rozmawiali.
Rozległ się skrzyp. Może ściany. A może coś innego. Zofia choćby się nie poruszyła. Ten dom dźwigał ciężar żalu. Ale tego wieczoru coś było inaczej. Powietrze zdawało się naładowane jakąś dziwną energią.
Wtem cichy dźwięk w korytarzu. Nie kroki. Raczej miękkie, nierówne szuranie.
Zofia odwróciła głowę.
**Burek** stał w cieniu drzwi.
Mały kundelek był cichy. Przechylił łeb, patrząc na nią niemal ludzkim spojrzeniem. Potem, bez wahania, podszedł do kołyski.
Burek, nie szepnęła Zofia, wstając, by go powstrzymać.
Za późno.
Szczeniak ostrożnie wgramolił się do kołyski. To miejsce, którego nikt już nie dotykał. Przywarł do dziecka, wtulając się delikatnie.
Marek szepnął niepewnie:
Zabierzemy go?
Zofia wstrzymała oddech.
**Kacper** nie drgnął. Przynajmniej na początku.
A potem coś się zmieniło. Prawie niezauważalnie. Lekkie drżenie. Drobny ruch.
Zofia podeszła wolno, z szeroko otwartymi oczami:
Marek widziałeś to?
Skinął głową, oszołomiony.
Myślałem, iż urwał. To niemożliwe.
Burek się nie ruszał. Tulił się jeszcze mocniej, dotykając pyszczkiem dłoni dziecka.
Kolejne drgnięcie.
Potem znów cisza.
Zofia zakryła usta dłonią. Łzy już napływały jej do oczu.
Ty też to widziałeś powiedz, iż widziałeś.
Marek powoli skinął głową.
To nie może być prawdziwe.
Na zewnątrz wył wiatr. Ale tutaj, w tym pokoju, coś się obudziło.
To nie był cud.
To nie była medycyna.
To nie miało logiki.
Ale było.
I nic już nie miało być takie jak przedtem
**Lekcja na dziś:** Czasem nadzieja przychodzi na czterech łapach, kiedy najmniej się jej spodziewasz. Wystarczy jeden mały, wierny przyjaciel, by odmienić los. choćby gdy świat mówi, iż to niemożliwe.