Devil May Cry to kolejna adaptacja anime słynnej serii gier. Pierwsza ekranizacja ukazała się w 2007 roku. Zebrała całkiem dobre oceny, ale fani Dantego skarżyli się, iż postać z tamtego anime nie była wiernym oddaniem pierwowzoru. Czy produkcja Netflixa zrobiła to lepiej?
Nowe Devil May Cry to projekt Adiego Shankara i koreańskiego studia Mir. Akcja dzieje się gdzieś przed trzecią częścią gry. „Akcja” to notabene dobre słowo, gdyż serial ten obfituje w sceny akcji od samego początku. Wszystko zaczyna się od złoczyńcy Białego Królika chcącego wykraść artefakty, które pozwolą otworzyć przejście pomiędzy piekłem a Ziemią. Jeden z obiektów posiada oczywiście Dante, choć nie jest świadom jego pełnego potencjału. I tak zostaje wplątany w ratowanie ludzkości.

Pierwszy odcinek jest fantastyczny. Zapewnia odpowiedni koktajl akcji, gore i humoru, ale bez przesadnej „marvelizacji”. Rollin’ od Limp Bizkit było świetnym wyborem piosenki do openingu. W drugim odcinku wkraczają już łowcy głów i Darkcom, co nadaje serialowi zupełnie innego charakteru. Dante schodzi na drugi plan, a całą uwagę skrada Mary Arkham – pani porucznik ze wspomnianej organizacji, która poluje na demony. Mary jest groteskowo sztampową „silną i niezależną kobietą”, a jej osobowość w serialu znacznie się zmieniła w porównaniu z tym, jaka była w grze.
Od drugiego odcinka Devil May Cry wydaje się bardziej kreskówką niż anime. Designy postaci z Darkcomu przywodzą na myśl seriale typu Avengers Assemble. W produkcji pojawia się mnóstwo demonów, a ich stylistyce brakuje przede wszystkim oryginalności. Najgorsze były dwa demony, które były tak wtórne, iż nie dało się zapamiętać choćby ich imion – a wyglądały jak coś, co narysuje dziecko na hasło „umięśniony potwór”.

Sam zamysł fabuły był interesujący i dało się z tego zrobić kawał dobrego anime. Przynajmniej po pierwszym odcinku miałam nadzieję, iż tak będzie. Niestety fabuła gwałtownie schodzi na dalszy plan, a gdy już się pojawia, to tylko w postaci absurdalnych aluzji politycznych. Przykładowo demony, które trafiają na ziemię, pokazane są jako „uchodźcy”. Metafora ta jest tak subtelna, jak kop w jaja. Tak samo, jak przedstawienie prezydenta Stanów Zjednoczonych jako stereotypowego wieśniaka z Południa. Skoro już chcieli wyśmiewać politykę, to szkoda, iż nie sięgnęli po memy z JD Vancem.
Za mało jest tu DMC w Devil May Cry, a przede wszystkim za mało Dantego. Owszem, był on wierniejszym ucieleśnieniem growego pierwowzoru, ale nie otrzymał wystarczająco dużo czasu ekranowego. Widzimy tylko jakiś zalążek jego mocy i osobowości, podczas gdy mogliśmy otrzymać o wiele więcej. adekwatnie najwięcej pokazał w pierwszym i ostatnim odcinku, a w sześciu pozostałych był tylko Darkcom i demony.
Skoro mówimy o anime, to wypadałoby też wspomnieć o kresce. Kiedy Devil May Cry trzyma się dwóch wymiarów, wygląda bajecznie. Niestety, nieudolne 3D (czy też 2,5D) to istna tragedia. Zabieg ten jest wykorzystywany głównie podczas walk (których jest dużo). Wygląda to tak źle, jak w niesławnym remake’u Berserk z 2016 roku. o ile chodzi o postać Dantego, to nie mam zastrzeżeń – łatwo wpada w oko, a jego twarz i fryzura zapadają w pamięć. Jednak reszta postaci wygląda bardziej jak z zachodniej animacji – po prostu kreskówkowo.
Jeszcze słówko na temat muzyki. Twórcy Devil May Cry dobrze wiedzieli, iż publicznością docelową są millenialsi. Dlatego w soundtracku oprócz Limp Bizkit znajdziemy zespoły takie, jak Evanescence, Rage Against the Machine czy Green Day. Rollin’ w openingu jak najbardziej pasuje, bo podkreśla szarlatańską naturę Dantego. Reszta niestety nie brzmi dobrze – lepiej pasuje muzyka oryginalna. American Idiot w jednej z końcowych scen to już w ogóle aberracja.
Nie wiem adekwatnie, komu polecić to anime – i czy w ogóle można je polecić. Większość fanów gry prawdopodobnie i tak po nie sięgnie z ciekawości, ale czy będą usatysfakcjonowani? To inna historia. W Devil May Cry pojawia się też dużo materiału z mangi DMC3, więc może serial spodoba się fanom mangi. Być może anime przypadnie do gustu osobom, które nie miały żadnej styczności z DMC i będzie to dla nich kompletnie świeże spojrzenie na serię. Oddani fani Dantego i Vergila powinni ten tytuł potraktować raczej jako ciekawostkę, nie priorytet.
Źródło grafiki głównej: Netflix