"Devil May Cry": Recenzja serialu | Netflix

filmweb.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: plakat


Jan Sławiński, który widział już serial "Devil May Cry", zastanawia się, czy anime będące adaptacją serii gier, stoi na własnych nogach i komu może się spodobać. Serial liczący osiem odcinków można już w całości oglądać na platformie Netflix.

Fragment recenzji Jana Sławińskiego znajdziecie poniżej. Cała jest dostępna na karcie "Devil May Cry" POD LINKIEM TUTAJ.

recenzja serialu "Devil May Cry"


Boska komedia
autor: Jan Sławiński

Biała czupryna, szelmowski uśmiech i czerwony płaszcz, w zestawie dwie spluwy i ogromny miecz – oto nadchodzi Dante, zguba wszelkiej maści demonicznego plugastwa. Bohater serii gier "Devil May Cry" (od 2001 roku powstało pięć części, reboot i kilka wersji specjalnych z nowymi grywalnymi postaciami) nie tylko walczy z pomiotami piekieł, ale próbuje również kontynuować dziedzictwo ojca, pomścić matkę i nawrócić brata. Rodzinne kłopoty wpisane są w DNA serii, choć nie oszukujmy się – chodzi przede wszystkim o spektakularną rozwałkę, gdzie trup ściele się gęsto, a jucha bucha na wszystkie strony. Zdaje sobie z tego sprawę Adi Shankar ("Castlevania"), twórca netfliksowej adaptacji, który mimo to próbuje nadać prezentowanej na ekranie historii nieco głębi.


Stojące za produkcją Studio Mir ("Wiedźmin: Syreny z głębin") już wielokrotnie udowodniło, iż jest gwarancją ekranowej rozpierduchy – animowany "Devil May Cry" jest więc przesadnie spektakularny. Większość czasu zajmują epickie potyczki z wszelkiej maści demonami, bez których ośmioodcinkowy serial można by zamknąć pewnie w godzinnej produkcji. To nie problem, bowiem gry hack & slash z reguły posiadają fabułę, będącą jedynie pretekstem do stawiania na drodze bohatera coraz liczniejszych i coraz silniejszych przeciwników (chlubnym wyjątkiem potwierdzającym regułę jest nowa dylogia "God of War", która nie zatraca istoty zabawy, ale dodaje jej głębi, stawiając na relację ojca i syna). I tu nie ma szczególnych zaskoczeń: świat znajduje się na krawędzi zagłady, gdy tajemniczy Biały Królik próbuje otworzyć przejście między naszym wymiarem a piekłem. W tym celu będzie potrzebował amuletu łowcy demonów. Rodzinna pamiątka Dantego znajdzie się na celowniku wszystkich: ludzi i piekielnych pomiotów, a on sam zostanie wciągnięty w intrygę, w której nie tylko będzie musiał walczyć o przyszłość ludzkości, ale być może odkryje nowe fakty na temat własnej natury.

Mimo iż głównym bohaterem gier jest Dante, to w serialu schodzi on na dalszy plan (kolejny powód do wylewania nienawiści w komentarzach przez Prawdziwych Graczy™). Na prowadzenie wysuwa się znana z gier Lady – tu członkini elitarnego oddziału zabójców demonów na usługach rządu USA. Jej losy przecinają się z losami Dantego i Białego Królika; motywacje kobiety możemy poznać w odcinku szóstym. Warto o nim wspomnieć, bo znacząco wyróżnia się na tle pozostałych. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to odmienna estetyka i niemal całkowity brak dialogów – quasi-realistyczną kreskę zastępuje miękki cartoon (w stylu Dereka Laufmana), a hałaśliwa ścieżka dźwiękowa pełna mocnych brzmień na chwilę milknie. Większość odcinka została opowiedziana w czerni i bieli, co podkreśla, iż mamy do czynienia z retrospekcjami. Te opowiadane są dwutorowo, dzięki czemu możemy poznać przeszłość Lady i Białego Królika oraz zobaczyć, co pchnęło ich do obrania przeciwległych ścieżek. To udany zabieg, pogłębiający dość proste postacie; przedstawia je z innej perspektywy i pozwala złapać oddech przed wielkim finałem. W pewnym momencie prosta historia o walce z demonami robi się politycznie zaangażowana, a twórcy podejmują temat nielegalnych imigrantów z piekła rodem. Przesunięcie akcentów między dobrem i złem czyni całą historię nieco mniej czarno-białą, choć subtelności w tym za grosz.

Całą recenzję serialu "Devil May Cry" można przeczytać TUTAJ.

Zwiastun serialu "Devil May Cry"





Idź do oryginalnego materiału