"Dept Q." to najlepszy serial kryminalny, jaki widziałam w tym roku. Wciąga jak diabli

natemat.pl 5 godzin temu
W czasach, gdy niemal co tydzień debiutuje nowy kryminał – a większość z nich wpada do tej samej szuflady z napisem "porządne, ale zapomniane po trzech dniach" – coraz trudniej się wyróżnić. A jednak "Dept. Q" od Netfliksa robi to z łatwością już od pierwszych minut. Bo gdy tylko słyszysz: "genialny, ale zniszczony psychicznie detektyw" i "ekipa outsiderów z piwnicy", wiesz, iż to może być coś wyjątkowego. I jest.


Dziewięcioodcinkowy szkocki serial to adaptacja bestsellerowych duńskich powieści Jussiego Adler-Olsena, które doczekały się już kilku solidnych ekranizacji w rodzimej wersji skandynawskiej. Ale tym razem mamy nie mroźną Kopenhagę, a wilgotny, kamienny Edynburg.

I muszę powiedzieć: ta zamiana smaków działa w "Dept. Q", hicie Netfliksa, wybornie. Bo, owszem, uwielbiam nordic noir, ale okazuje się, iż kryminały osadzone w Szkocji to coś, czego potrzebowałam, choć nie miałam o tym zielonego pojęcia.



O czym jest "Dept. Q"? To brytyjski kryminał Netfliksa


Carl Morck (rewelacyjny Matthew Goode) to policjant, którego zżera poczucie winy po nieudanej akcji – jeden mundurowy nie żyje, a jego najlepszy przyjaciel do końca życia będzie jeździć na wózku. On sam dostał kulkę w szyję, a potem długi urlop i obowiązkową terapię, na którą chodzi z zaciśniętymi zębami.

Kiedy wraca do pracy, nie witają go brawa (zwłaszcza iż nikt Carla nie lubi, bo zwyczajnie jest d*pkiem i koszmarem współpracowników), tylko degradacja – zostaje zesłany do piwnicy, żeby prowadzić nowo utworzone przez ministerstwo Biuro Spraw Niewyjaśnionych. Oficjalnie ma rozwiązywać cold case’y, ale w praktyce: nikt nie wierzy, iż coś z tego będzie (a najbardziej szefowa Carla, grana przez Kate Dickie, która cały budżet na Department Q woli przebimbać na nowe laptopy i telewizory).

Z czasem dołącza do niego Akram (Alexej Manvelov) – uchodźca z Syrii, były policjant (tak jakby), który po pracy w IT marzył o powrocie do policji, oraz Rose (Leah Byrne) – kadetka po załamaniu nerwowym, która próbuje wrócić do służby.

Razem tworzą dziwną, nieprzystosowaną drużynę, która zaczyna dłubać przy sprawie sprzed kilku lat: tajemniczym zniknięciu młodej, piekielnie ambitnej prokurator Merritt Linguard (Chloe Pirrie).

Brzmi typowo? Pewnie, schemat nie jest najbardziej oryginalny. Ale to jak "Dept. Q" o tym opowiada – jak łączy procedural z brytyjską, ostrą komedią, a duszny thriller psychologiczny z dramatem o traumie i przetrwaniu – robi z tej historii coś znacznie więcej niż kolejną opowieść o trupach z przeszłości, bystrym detektywie i zagadkowych przestępstwach.

"Dept. Q" będzie jednym z najlepszych seriali kryminalnych roku


"Dept. Q" to jak dotąd najlepszy serial kryminalny typu procedural, jaki widziałam w tym roku (bo rewelacyjnego "Dojrzewania" nie traktuję jako typowego kryminału) – i z pewnością trafi do wielu rankingów na koniec 2025 r. To kawał porządnej telewizji: dojrzałej, emocjonalnie gęstej, a jednocześnie rozrywkowej i wciągającej, momentami ciepłej, a momentami traumatycznej.

Scott Frank (ten od "Gambitu królowej" czy "Godless") i Chandni Lakhani wiedzą, jak pisać i reżyserować tak, żeby widz nie miał ochoty sięgnąć po telefon. Tempo nie jest zawrotne, ale dzięki temu mamy czas poznać bohaterów (bo to oni są tutaj najważniejsi, nie sama sprawa) i zobaczyć, jak zmieniają się pod ciężarem własnych ran.

A tych jest tu dużo – każdy z członków zespołu niesie swoje blizny. I to właśnie ich dynamika oraz powolne otwieranie się na siebie, daje tej historii serce. A umówmy się, kto nie kocha historii o drużynie underdogów, którzy zaczynają odnosić sukces (tak, znamy to już z chociażby "Kulawych koni").

Nie sposób nie wspomnieć o tym, jak kapitalnie wygląda Edynburg w tym serialu. Deszczowy, granitowy, posępny, gęsty od tajemnic, a jednocześnie kameralny i intymny. Miasto nie jest tu tylko tłem, ale nastrojem. A biuro Departamentu Q, ukryte w piwnicy ze śmierdzącymi pisuarami, zapleśniałymi prysznicami i migającym światłem jak z horroru, to prawdziwa perła scenografii.

Jest tu też ten charakterystyczny brytyjski humor – nie tak jaskrawy, jak we wspomnianych "Slow Horses" (choć momentami zbyt natrętnie uderza w widza), raczej podszyty cierpieniem, pełen sarkazmu i cierpkich ripost. Niby się śmiejesz, ale gdzieś w środku boli. I to działa, bo w końcu właśnie tak wygląda życie z traumą – śmiech i ból siedzą obok siebie przy tym samym stole.

Rola życia Matthew Goode'ego. Brytyjski aktor w końcu ma szansę zabłyszczeć


Matthew Goode do tej pory był elegancki i ułożony ("Downton Abbey", "Powrót do Brideshead", "The Crown") albo grał przystojniaka w romantycznych historiach ("Księga czarownic", "Oświadczyny po irlandzku", "Samotny mężczyzna"). Ewentualnie przewijał się na dalszych planach, ale jeżeli ktoś dał mu szansę zabłyszczeć, to błyszczał – jak w "Stokerze". Bo to aktor naprawdę utalentowany, ale niedoceniany. Taki, którego każdy kojarzy, ale ciężko powiedzieć skąd.

Aż tu nagle pojawia się jako nieogolony, wymięty, sarkastyczny detektyw z rozpadającą się psychiką – i okazuje się, iż to jego rola życia. Wreszcie ktoś dał mu zagrać coś innego niż "ładną twarz do epopei kostiumowej". I Goode po prostu błyszczy. Jego mrok jest odpychający i kruchy jednocześnie, wstrętny i zabawny. Wściekły na świat i na siebie. I nie sposób od niego oderwać wzroku.

Ale reszta obsady też zasługuje na brawa – Leah Byrne jako Rose jest rozbrajająco szczera i ludzka, Alexej Manvelov wnosi ciszę, spokój i poczucie stabilności. Z kolei znakomita Kelly Macdonald jako policyjna terapeutka dodaje nieco ciepła, subtelnego humoru i potrzebnej równowagi. Wszyscy grają tu "na serio", doskonale łącząc dramatyzm z humorem, a optymizm z bólem.

Czy warto obejrzeć "Dept. Q"? To kryminał, który zostanie z tobą na dłużej


"Dept. Q" to serial, który łączy wszystko, czego szukam w dobrym kryminale: porządnie skonstruowaną i mroczną zagadkę, świetne aktorstwo, klimat, powolne budowanie napięcia, emocjonalną głębię i bohaterów, których naprawdę chce się oglądać.

I choć jest tu trochę bólu, samotności i traumy (Brytyjczycy są mistrzami w łączeniu ich z ostrą ironią, czarnym humorem i przeklinaniem), to całość nie przygniata, ale wciąga jak najlepsza powieść noir. To idealny serial pod kocyk.

Dlatego polecam – nie dlatego, iż ten kryminał jest głośny, ale dlatego, iż jest po prostu naprawdę dobry. Do tego ma ogromny potencjał na kilka sezonów, na które już czekam.

Idź do oryginalnego materiału