Oryginalny Dead Space bez wątpienia należy do czołówki gier z ery PlayStation 3. Jej remake jest jak najbardziej udany, ale czy był potrzebny?
Patrząc na rok 2008, możemy doznać niemałego szoku. Cóż za natłok mniej lub bardziej wybitnych tytułów! GTA IV, Fallout 3, Gears of War 2, Left 4 Dead, Little Big Planet, Star Wars: The Force Unleashed czy w końcu Dead Space. Te czasy już jednak minęły, branża gamingowa diametralnie się zmieniła i przeżywa moim zdaniem kryzys tożsamości. Nowe IP pojawiają się co raz rzadziej, pierwsze skrzypce grają produkcje nastawione na rozgrywkę sieciową i mikrotransakcje, a dodatkowo na sile nabiera trend zaczerpnięty rodem z Hollywoodu ostatnich lat – brak nam pomysłów? No to remake!
W przeciwieństwie do zwykłych remasterów, których przybyło w erze PS4 jak grzybów po deszczu, remake ma za sobą słuszną ideę. Wziąć stary tytuł, który dziś już nie domaga i zrobić go od nowa z użyciem obecnej technologii. I choć remaki nie są czymś nowym – wszakże na początku XXI. wieku wydane zostały ciepło przyjęte Tomb Raider: Anniversary czy Resident Evil – mniej więcej od 2016 roku dostaliśmy istny wysyp nowych wersji kultowych tytułów. Większość z nich okazywała się zdecydowanie bardzo dobra, a czasami niemalże idealna. Zarówno platformówkowy jak i ścigałkowy Crash Bandicoot, Resident Evil 2, MediEvil i wiele, wiele innych. Pojawiały się też remaki uznawane za nieco słabsze, czy to ze względu na zbyt dużą ilość zmian wobec oryginału (RE3) czy też zbyt małą (Pac-Man World). W końcu – pojawił się co najmniej jeden, absolutnie niepotrzebny remake… Do którego grona zalicza się recenzowany tu Dead Space? Sam do końca nie jestem pewien.
Zobacz również: Najstraszniejsi przeciwnicy w grach
U podstaw, to wciąż ten sam, genialny w mej opinii kosmiczny horror, któremu dorównać może chyba jedynie Obcy: Izolacja. Główne założenia rozgrywki jak i fabuła zostały niezmienione. Wciąż jako Isaac Clarke będziemy musieli przy pomocy bogatego arsenału świetnie pomyślanych broni rozczłonkować hordy nekromorfów, aby wydostać się z opanowanego przez nie statku Ishimura. Twórcy wzbogacili oryginalny koncept nie tylko o ulepszoną grafikę (która robi taki klimat, iż omgwtflol), ale także kilka naprawdę udanych rozwiązań.
Najważniejszym z nich wydaje się chyba fakt, iż Isaac Clarke uzyskał osobowość! W przeciwieństwie do wersji z 2008 roku, nasz bohater w remaku ma kwestie dialogowe i nie jest już niezręczną niemową. I choć lubiłem go przed 15-oma laty w takiej formie, teraz, w momencie, gdy niespodziewanie zaatakował nas nekromorf i jednocześnie oboje krzyknęliśmy Co do chu*a – poczułem, iż nawiązałem z nim wtedy więź. Zresztą, nie tylko protagonista gry wydaje się być bardziej człowieczy – także i reszta mniej i bardziej ważnych bohaterów wydaje się mieć pogłębioną osobowość. Duży plus! Dostajemy także kilka ciekawych rozwiązań, które urozmaicają rozgrywkę w Dead Space. Ishimura stanowi jedną, wielką mapę podzieloną na sektory (koniec z klasycznymi rozdziałami i loadingami!), dostajemy misje poboczne (choć tylko trzy), na statku pojawiają się również nowe panele elektryczne, a twórcy dodali również dodatkową walkę z jednym z bossów oraz sekretne zakończenie. Ale…
Choć to widniejące przy grze 8.5/10 zwiastuje sukces i istny must have dla wszystkich gracza, jest jedno zasadnicze pytanie, które warto zadać. Czy ten remake naprawdę był potrzebny? Oryginalny Dead Space nawet dziś, po 15 latach trzyma się bardzo dobrze, daje masę funu oraz masę przerażenia i można go ograć na Xboxie czy komputerze. Jego wydanie jest więc mniej zasadne niż przy chociażby Demon’s Souls, które wyszło w 2009 roku tylko na konsolę Sony (i dość mocno się zestarzało), ale znacznie, znacznie bardziej zasadne niż wspomniany już remake The Last of Us, oferujący wyłącznie nową grafikę.
Dlatego powiem tak – jeżeli nigdy nie graliście w oryginalnego Dead Space’a ani nie macie jak tego zrobić – remake jest dla was wręcz stworzony. Natomiast jeżeli mieliście już tę przyjemność, by poznać w ostatnich latach przygody Isaaca na Ishimurze, to na waszym miejscu zastanowiłbym się, czy jest sens wydawać te trzy stówki na ten tytuł. Mimo, iż jest bardzo dobry, to wciąż jest on remakiem gry, która wciąż daje radę.
Post Scriptum: Nie byłbym sobą, gdybym nie pomarudził na sporą dawkę woke idei, zaszczepionej w kolejnej popkulturowej produkcji. W Dead Space niemal wszystkie wprowadzone woke elementy są w zasadzie tylko detalami. Część można uznać za zasadną (jak pojawienie się czarnoskórych na plakatach), część jest dla mnie mało zrozumiała, ale akceptowalna (deseksualizacja kobiet czy zmiana płci u bohatera, który i tak ginie w trakcie pierwszych 10 minut gry). Nie jestem jednak absolutnie w stanie pojąć i prawdopodobnie nigdy nie będę, jak ktokolwiek może promować osoby niebinarne. W recenzowanej tu grze oprócz toalet dla wszystkich płci, możemy napotkać się na znajdźkę z tekstem dotyczącym niebinarnej osoby (zdjęcia poniżej). To już trzecia taka sytuacja w EA po żenującym opisie postaci w Battlefield 2042 i dodatku do The Sims 4. Piękne, chore czasy, ale, hej – skoro moda na gotów, wampiry czy dzwony minęła, to pewnie i na to minie.