Date Everything! – recenzja (XSX). Ciasteczko z czerwonymi flagami

pograne.eu 4 dni temu

Pomysł czasami okazuje się zdecydowanie lepszy na papierze, niż kiedy przełoży się go na rzeczywisty produkt. Dość boleśnie przekonałem się o tym, sięgając po najnowszy i całkiem dosłowny tytuł kalifornijskiego Sassy Chap Games, czyli Date Everything!. Twórcy obiecywali iście gargantuiczną powieść wizualną, pozwalającą na wejście w relację romantyczną z każdym obiektem, znajdującym się w naszym domu. Pomysł to szalony, acz niezwykle nęcący, bo dający szansę na przeżycie abstrakcyjnie odjechanej przygody. Co więcej, Sassy Chap Games spełniło swoje obietnice, na dobre i na złe…

Spis Treści

  • Bohaterowie
  • Historie
  • Oprawa
  • Stan techniczny
  • Podsumowanie

Otoczeni miłością

Tak, dobrze przeczytaliście, Date Everything! to dating sim, w którym obiektem naszych anonsów są… wszelakiej maści obiekty, od spinek i świeczników, przez krzesła i pralki, aż po ściany i podłogę. Nie jest to przy tym równie dziwaczne doświadczenie co Hatoful Boyfriend, bo dzięki magicznym okularom, które „załatwiliśmy” (a raczej ktoś nam je „załatwił”) z naszego od niedawna byłego miejsca pracy, przedmioty te powołujemy do życia, dzięki czemu zwykle przyjmują one humanoidalną formę (warto dodać, iż Date Everything! jest niezwykle inkluzywne, więc znajdziemy to postacie najróżniejszych ras, narodowości, orientacji czy choćby z pewnym stopniem niepełnosprawności). Cel jest prosty, wykorzystać czarodziejskie pingle do nawiązania miłosnej, przyjaznej lub w ostateczności wrogiej relacji ze wszystkimi stoma przedmiotami, zyskując tym samym punkty statystyk w pięciu kategoriach, by finalnie zrealizować naszych znajomków, czyli przemienić ich w prawdziwych ludzi, o ile mamy odpowiednie rozwinięte statystyki.

Zdecydowanie nie jest to gra dla dzieci.

Kreatywność w kontekście projektów postaci to coś, co zdecydowanie najbardziej zasługuje na uznanie. Czuć, iż twórcy włożyli mnóstwo pracy w ich wygląd i cechy charakteru, dbając przy okazji solidną dawkę gier słownych (angielski wymagany, polskiej wersji brak). Ot, chociażby świecznik imieniem Scandalabra to XVIII-wieczny francuski arystokrata z zamiłowaniem do skandali obyczajowych, z kolei Dorian to odgrywające rolę bramkarza drzwi, a imię Mitchell Linn nosi będące kulinarnym krytykiem jedzenie. Wizualny aspekt każdej z postaci dodatkowo podkreśla to, czym są w rzeczywistości, stąd stolik Abel będzie nosił między innymi kapelusz z korną ze stołu, a lupa-detektyw Maggie ubierać się w stereotypowy strój szpiega.

Poznawanie wszystkich tych postaci oraz polowanie na gry słowne i nawiązania sprawia tutaj masę frajdy, czego niestety powiedzieć nie można o dalszej części gry. Postawienie na setkę bohaterów niestety nie pozwala na obdarzenie ich interesującymi czy znaczącymi dla szerszego kontekstu fabularnego historiami. Wymagałoby to by gra spuchła do niebotycznych rozmiarów, a i tak w obecnym stanie jest kobyłą na kilkadziesiąt godzin grania. W efekcie przez większość czasu nudziłem się, słuchając gęgania kolejnych bohaterów, wyczekując momentu wyklarowania się statusu naszej relacji.

Poza bajerowaniem mebli od czasu do czasu porozmawiamy też z prawdziwymi ludźmi na czacie.

Speed dating

Nie jest jednak tak, iż bohaterowie ci nie mają absolutnie niczego do zaoferowania, bo stojące za ich historiami pomysły nie stronią od intrygujących, często poważnych i kontrowersyjnych. Mamy tu chociażby wątki toksycznych relacji, chorób psychicznych, alkoholizmu, a choćby śmierci czy – to w zasadzie motyw przewodni – samotności. Problem w tym, iż każda z tych opowieści musi zostać rozwiązana w perspektywie kilku spotkań z danym bohaterem, co nie daje wystarczająco przestrzeni, by odpowiednio konkretny problem zgłębić czy wywrzeć jakikolwiek wpływ na resztę świata gry.

Date Everything! zatem dość gwałtownie stało się dla mnie listą zadań do odhaczenia, aniżeli szansą na nawiązanie interesujących, wirtualnych znajomości (jakkolwiek smutno by tonie brzmiało). Najpierw misją było dotarcie do końca wątku każdego z bohaterów, a później przemienienie wszystkich tych, którzy mnie nie znienawidzili. Oznaczało to przede wszystkim masę łażenia po domu i przeklikiwania dialogów (gra nie odpala automatycznie kolejnej kwestii). Date Everything! to gra z gatunku visual novel, więc taka jej uroda, ale zwykle gameplayowa prostota maskowana jest przy pomocy interesujących postaci i wątków (ot, Doki Doki Literature Club).

Tego pana albo się kocha, albo nienawidzi. Ja należę do tej drugiej grupy.

Piękne rysunki pięknych ludzi w niepięknym otoczeniu

Mocno uprzyjemniała to warstwa audiowizualna, aczkolwiek mam tutaj na myśli głównie dwuwymiarowe portrety bohaterów oraz w pełni udźwiękowione dialogi, do których najęto sporo znanych oraz mniej znanych aktorów głosowych. Usłyszycie tu zatem między innymi Troya Bakera, Felicię Day, Laurę Bailey, Matthew Mercera i wielu, wielu innych. Zdecydowanie słabiej wypada reszta gry. Muzyka wprawdzie jest przyjemna, ale gwałtownie niknie gdzieś w tle, a trójwymiarowa część oprawy graficznej (poruszamy się w końcu po środowisku 3D) przypomina robione od sztancy symulatory prac wszelakich. Mimo wszystko jest schludnie, spójnie i w miarę ładnie, więc nie jest to jakiś olbrzymi minus.

Stół z powyłamywanymi nogami

Tym zdecydowanie jest natomiast stan techniczny gry, który w ciągu dwóch miesięcy od premiery sprawiał masę problemów. W moim przypadku objawiało się to notorycznym blokowaniem się skryptów, przez które wątki poszczególnych postaci trafiały w nieprzerwaną pętlę lub po prostu uniemożliwiały zakończenie konkretnego dialogu, softlockując grę. Najgorszy był jednak fakt, iż pod sam koniec przygody okazało się, iż ukończenie wątku jednej z postaci nie dodaje nam punktów do statystyki uroku osobistego, tym samym blokując nam możliwość realizacji sporej części bohaterów, wymagających jej pełnego rozwinięcia.



Naprawienie tego problemu zajęło twórcom dwa miesiące, ale niestety patch popsuł sporą część save’ów. U mnie na szczęście skończyło się na powtórzeniu zaledwie kilku godzin, ale gracze raportowali konieczność rozpoczęcia gry od nowa. Ekipa z Sassy Chap Games wprawdzie nieustannie pracuje nad naprawieniem Date Everything! i większość z wymienionych powyżej błędów została już załatana, ale sporo wciąż pozostaje i nie zagwarantuję Wam, iż będziecie przed nimi bezpieczni. jeżeli zamierzacie sięgać po tent tytuł, bądźcie po prostu ostrożni.

Ciasteczko z czerwonymi flagami

To produkcja, w której drzemał olbrzymi potencjał, ale ten okazał się dość paradoksalnie jej największym problemem. Jasne, pomysł na randkowanie z setką mebli jest przyjemnie odjechany, a projekty bohaterów interesujące i wywołujące uśmiech na twarzy, ale przy okazji czuć, iż Date Everything! nadmuchano do granic możliwość, a nadmiar powietrza ucieka w szwach, skutkując słabo rozwiniętymi wątkami i masą problemów technicznych. Szkoda, iż nie zdecydowano się, by bohaterów było zaledwie 50, bo w moim odczuciu zyskałaby na tym i gra, i gracze.

Przeczytaj także

Utawarerumono: Mask of Deception – początek dylogii maski (PS4)


Jeżeli podobał Wam się materiał, to koniecznie dajcie znać na X (dawny Twitter), Bluesky, naszym Discordzie, Redditcie lub Fediverse. Jesteśmy też dostępni w Google News!


Za dostarczenie gry do recenzji dziękujemy Team17
Udostępnienie kodu w żaden sposób nie wpłynęło na wydźwięk powyższej recenzji.
Idź do oryginalnego materiału