Czytajta Sołtysa

ekskursje.pl 4 lat temu

Paweł Sołtys jest muzykiem, niejeden recenzent odczuwa więc kompulsję opisywania jego prozy przy pomocy metafor quasi-muzycznych. Mi też się cisną na klawiaturę sformułowania typu „bezbłędne wyczucie rytmu”.

Załóżmy jednak, iż wydawca dorobiłby mu fikcyjną biografię. Powiedzmy, iż by nam wmówił, iż dr hab Paweł Sołtys jest fizykiem.

Wtedy bym powiedział, iż słowa w jego prozie są nieprzypadkowe, przeciwnie, jedno wynika z drugiego z deterministyczną kauzalnością. Wszystkie są wartościami własnymi operatora sołtysianu.

Ślizgają się po zmarszczkach czasoprzestrzeni, odbijając się jedne od drugich niczym doskonale sprężyste kule bilardowe. Nigdy nie tracą pędu zgodnie z równaniem sigma mv(i) równa się const.

Ale gdyby mi powiedzieli, iż to glazurnik, to bym z kolei powiedział, iż słowa w tej prozie są poukładane tak równiutko, jakby nad nimi rozpięto niewidzialne żyłki. A fuga jest idealnie gładka, jakby wylano ją z samopoziomującej się drobnokruszywowej cementowej zaprawy do spoinowania.

Przepraszam za te metafory, ja chyba nie umiem napisać nic miłego bez odrobiny wygłupu. Poza tym wszyscy miłośnicy tej prozy zgodzą się chyba ze mną, iż jest w niej jakieś takie je-ne-sais-quoi, za sprawą którego Sołtys hipnotyzuje czytelnika.

Jakby nie tyle chciał wyświetlić jakiś film przed oczami wyobraźni, co wciągnąć go w kołysanie na densflorze wyobraźni. OK, znów mnie poniosło.

Metafory ma zresztą zuchwałe, choć nie tak głupie jak moje. Na przykład prezentując nam wiejskiego pijaczka, stojącego przed gieesem z alpagą, Sołtys pisze, iż stał on tak męsko, pewnie i swobodnie jak chciałby stać John Wayne, gdyby miał na tej swojej prerii jakiś porządny giees.

To jego drugi tom opowiadań. Sołtys uniknął syndromu drugiej płyty (cholera, znowu zaczynam) swobodniej poczynając sobie z formą.

Treść jest przez cały czas realistyczna, ale w jednym z opowiadań na przykład narrator słucha wódczanego monologu kogoś opisanego jako Bohater Młodości. Z kontekstu domyślamy się, iż to jakaś legenda PRL (muzyk? pisarz? aktor?).

Mózg legendy jest już porządnie zryty wódką i być może dotknięty demencją, wypadają mu więc z tej opowieści słowa, ludzie, zjawiska. Narrator nie może się powstrzymać przed zastanawianiem się w duchu, co się dzieje z tym wszystkim, co wypadło.

Opowieść Bohatera Młodości zaczyna się w pociągu, ale zapomniał, kim jest ten facet, co sprawdza bilety. W wyobraźni narratora słowo „konduktur” wypada z pociągu i zaczyna wędrować wzdłuż mazowieckich torów.

Potem z opowieści Bohatera wypadają jeszcze pewna Dziewczyna, oraz Bułat Okudżawa. On więc ją sobie snuje, a narrator równolegle fantazjuje, jak przez słowiańskie równiny, w cieniu powykręcanych wierzb, wędrują Konduktor i Dziewczyna, a Okudżawa brzdąka im na gitarze.

W kilku opowadaniach Sołtys umieszcza kogoś bardzo podobnego do siebie, a w co najmniej jednym daje narratorowi swoje imię i nazwisko. Opisuje początkującego literata, który w międzynarodowych okolicznościach nie umie wymyślić dobrej odpowiedzi na pytanie „o czym piszesz”, więc wykrztusza banalne „o ludziach”.

Dodałbym od siebie, iż zwykle (choć nie tylko) o ludziach, którym kilka już zostało. Jedno z opowiadań kończy się tak, iż pewien starszy pan (o którego przygodach czytamy od paru stron), mówi lekarzowi, iż wolałby postać podczas wizyty, bo już się sporo nasiedział w poczekalni, a ten nalega, „niech pan jednak usiądzie”.

Tu się narracja urywa, więc nie wiemy, co lekarz zrobił potem. Skoro to opowiadanie Sołtysa, a nie moje, to jednak chyba nie walnął pacjenta kremowym tortem w dziób.

Jako opowiadania o (mniej lub bardziej) przemijaniu, doskonale się nadają na jesień. jeżeli dopadnie cię ochota, by się owinąć kocem z kubkiem gorącego kakao, to świetnym dopełnieniem będzie: „i z książką Sołtysa”.

Jeśli więc masz sobie kupić teraz tylko jedną książkę, rekomenduję „Nieradość”. jeżeli dwie – a jeszcze nie masz jego debiutu – to także „Mikrotyki”.

Idź do oryginalnego materiału