Czy to Freddy Fazbear? – Recenzja filmu „Five Nights at Freddy’s”

ostatniatawerna.pl 1 rok temu

To wszystko zaskoczyło choćby samego twórcę

Freddy i spółka zachwycili świat już w 2014 roku za sprawą pierwszej części cyklu Five Nights at Freddy’s. Z pozoru prosta gra o nocnym strażniku próbującym przeżyć ataki nieprzewidywalnych animatroników przerodziła się w globalny fenomen za sprawą charyzmatycznych youtuberów nagrywających grę Scotta Cawthona oraz zgłębiających małe poszlaki w poszukiwaniu ukrytej fabuły.

Nie wchodząc w szczegóły, Fnaf stał się osiągnięciem tak ogromnym, iż zaskoczył samego twórcę. Następstwem tego były kolejne gry z cyklu, książki i właśnie dzisiejsza omawiana filmowa produkcja. Środowisko graczy dobrze wie, iż ekranizacje na podstawie gier bywają gorsze niż sąsiad wiercący o 6 rano w sobotę. Oczywiście od tej reguły zdarzają się wyjątki, ale czy Fnaf jest ich przykładem?

Początek obiecał diament

Mike (Josh Hutcherson) to chłopak z wieloma problemami. Jako dziecko był świadkiem potwornej sytuacji, która cały czas go prześladuje, opiekuje się swoją dziewięcioletnią siostrą, z którą słabo się dogaduje, a na dodatek nie potrafi znaleźć stałej pracy. Wybawieniem wydaje się otrzymanie posady jako stróż nocny w opuszczonej restauracji Freddy Fazbear’s Pizza. Oczywiście to nie będzie spokojna zmiana.

To, co ogromnie zasługuje na pochwałę i oklaski, to klimatyczna otoczka całości. Powieszone na ścianach rysunki stworzone przez dzieci, plakaty czy ogólny wystrój to mistrzowska robota. Dodajmy do tego świetną grę światłem i ciemnością, gdyż pizzeria w ciemności wygląda niepokojąco, a z zapalonymi światłami zaprasza widzów do dobrej zabawy. Do tego animatroniki zachwycają swoim wyglądem to nie są przerażające maszyny jak z Chuck E. Cheese, które lepiej trzymać z daleka od dzieci. W dzień podziwiamy naprawdę urocze maskotki, ale pod osłoną nocy, każdego przyprawią o ciarki na plecach. Na dodatek, gdy chodzą, to czuć i słychać, iż porusza się właśnie ogromny kawałek metalu. Warstwa wizualna zadowoli nie tylko fanów gry.

W tym wszystkim czuć atmosferę Fnafa i widać, iż właśnie dla osób znających serię jest przeznaczony ten film. Fanserwis jest wyczuwalny po pierwszych scenach, co samo w sobie nie jest złe, w końcu podczas produkcji było podkreślane, iż jest to tworzone typowo pod fanów, ale brakuje tu trochę miejsca dla osób, które serii nie znają. Potrafię sobie wyobrazić, iż rodzic towarzyszący swojemu dziecku, będzie siedzieć i zastanawiać się co się właśnie dzieje.

Fragment trailera „Five Nights At Freddy’s” od Universal Pictures

Problem z określeniem widowni

Jak już jesteśmy w kwestii zabierania dziecka na seans, odniosłem wrażenie, iż podczas tworzenia tego filmu było wiadome, iż jest przeznaczony dla osób znających grę, ale problem był z wyborem fanów starszych czy młodszych. Postawienie na kategorię wiekową +13 było posunięciem bezpiecznym, ale nie trafionym. Film jest nudny, niestraszny i za mało brutalny dla starszego odbiorcy, ale dla młodszej osoby pewne sceny będą mocno nieodpowiednie.

To nie jest oczywistość, iż na film pójdą jedynie najmłodsze osoby, dla których maskotkowy horror jest przeznaczony. Jak wspominałem, pierwszy Fnaf wyszedł w 2014 roku, więc przyjmując założenie, iż ktoś mógł się Freddym zainteresować mając 8 lat, to teraz będzie mieć 17 wiosen, czyli będzie prawie pełnoletnią, prawdopodobnie zaznajomioną z innymi tytułami grozy, osobą. Ktoś taki wyjdzie z sali rozczarowany.

Strach? To nie tutaj

Niestety filmowy Five Nights at Freddy’s jest horrorem niestraszącym, a o jakiejś większej brutalności też nie można mówić. Trzeba jednak podkreślić, iż założenia zakładały również komedie, ale nie mam absolutnie pojęcia, gdzie miałem się śmiać. W całości była tylko jedna scena, przy której się lekko zaśmiałem, co jest dość słabym wynikiem jak na 110 minut.

Byłem również zaskoczony małą ilością jumpscarów. Jest to jeden z nielicznych przypadków, gdzie głośno wyskakujące straszaki pasowałyby idealnie, choćby w ogromnej ilości, jeżeli byłyby nieoczywiste, ale jedyne co dostaliśmy, to trzy sceny z przybliżoną twarzą mini Balloon Boya tragedia.

Duchy w animatronikach to normalna rzecz

Fabuła stara się odzwierciedlić to, co mogliśmy poznać (a raczej odkryć) w grach, a własne pomysły na początku są ciekawe, ale z czasem wszystko staje się pomieszane, a bohaterowie przyjmują pewne wydarzenia, jakby były oczywistością. Najgorzej jednak wypada wątek przeszłości Mike’a, który nie dość, iż powtarza te same sceny co jakiś czas, to jeszcze rozwiązuje się w dość bezsensowny sposób.

Ponadto nie wiem, dlaczego do takiego filmu zatrudnili Josha Hutchersona, który jest tak niesamowitym aktorem, iż gra jedną i tą samą nieogarniającą co się wokół niego dzieje minę. Boli, iż mało czasu antenowego dostał Matthew Lillard, bo jako jedyny pokazuje aktorstwo na wysokim poziomie.

Pięć Koszmarnych Nocy nie można nazwać dobrym horrorem, ani choćby dobrym filmem. Jako fanserwis jest dobry, dlatego wielu ludzi uznaje tę produkcję za arcydzieło. Jednak było to za mało, by zadowolić mnie jako osobę, niegdyś oglądającą z wypiekami na twarzy oglądała nowe teorie dotyczące fabuły serii oraz która oczekiwała dobrego horroru.

Za możliwość obejrzenia filmu dziękujemy sieci kin Cinema City!

Idź do oryginalnego materiału