Czy Polacy znów dowieźli? Recenzja "Robocop: Rogue City"

filmweb.pl 10 miesięcy temu
Kiedy przed laty oglądałem z kasety, na telewizorze polskiej marki Iskra, jak Alex Murphy (a raczej to, co z niego jeszcze zostało, upchnięte do metalowego pancerza) rozprawia się z szumowinami panoszącymi się po zdziczałym Detroit, mało obchodziły mnie transhumanistyczne zagadnienia legendarnego już filmu. Liczyła się przecież zemsta zza grobu, rozpierducha i fontanny juchy tryskającej z pyskatych drani jak z podziurawionego szlaucha. Byłem wtedy co prawda zdecydowanie za mały, żeby oglądać taki film, ale mowa o wczesnych latach dziewięćdziesiątych, kiedy to rodzicielskie reguły nie były zbyt restrykcyjne. Wydaje się jednak, iż ekipa z rodzimego studia Teyon, od lat chętnie odkurzająca ikoniczne postacie amerykańskiego kina akcji, prawdopodobnie już od dawna pełnoletnia, tkwi chyba przez cały czas w tamtym młodzieńczym mindsecie. Na dobre i na złe.

  • Nacon
  • Teyon


Bo z filmowej licencji wyekstrahowano jedynie to, co głośne i efekciarskie, kompletnie pomijając elementy wynoszące kinowego "RoboCopa" do rangi arcydzieła, czyli zjadliwą krytykę korporacyjnej chciwości, boleśnie trafną analizę katastrofalnej prywatyzacji sektora usług publicznych, polemikę z Reaganowskim neoliberalizmem oraz, oczywiście, silnie zaakcentowaną przez reżysera Paula Verhoevena chrystusową metaforę. Tutaj refleksja na temat samej samoświadomości i tożsamości tytułowego bohatera – czy to jeszcze człowiek zaklęty w maszynie, czy już maszyna myśląca, iż jest człowiekiem? – ogranicza się do cyklicznej wymiany zdań z oddelegowaną do opieki nad Alexem Murphym psycholożki, co nie ma przełożenia na rozgrywkę. Oczywiście sami determinujemy charakter RoboCopa, decydując na przykład, czy zawsze postępować zgodnie z dyrektywami, czy czasem komuś jednak odpuścić, wyznaczając granicę między programowaniem a samostanowieniem.

  • Nacon
  • Teyon


Ale czy to wszystko w ogóle potrzebne jest pierwszoosobowej demolce? Nie lepiej ograniczyć się do pamiętnego strzelania po jajach? Pytania są tendencyjne i retoryczne zarazem, bo przecież mowa o grze co najmniej dobrej. Do tego "RoboCop: Rogue City" pozycjonuje się wyraźnie jako tytuł stworzony wyłącznie do zadymy. I to zadanie spełnia. Sekwencje akcji, choć z czasem monotonne, dają sporo frajdy, bo faktycznie czuć, iż poruszamy się istnym czołgiem i nie musimy się przejmować kulami z pistoletu (krzywdę mogą nam wyrządzić jedynie karabiny ciężkiego kalibru i granaty), które przeganiamy jak muchy. Nie przeszkadza choćby i to, iż przeciwnicy są głupawi, a my praktycznie niezniszczalni – i przy tym kompletnie nieruchawi, bo ani nie podskoczymy, ani nie schowamy się za rogiem – bo samo prucie z potężnego Auto 9 to jak koncert całej orkiestry dętej zniszczenia. Można podnosić broń, z której sieczą do nas przeciwnicy, ale zwykle nie ma takiej potrzeby. Zwłaszcza kiedy już zmodyfikujemy spluwę i prócz wyjściowej niekończącej się amunicji otrzymamy dostęp do automatycznego przeładowywania i nie będziemy musieli zdejmować palca ze spustu. Broń można podrasować dzięki znajdowanym płytkom z chipami, ale za wykonane misje otrzymujemy też punkty doświadczenia, dzięki którym RoboCop zyskuje dodatkowe umiejętności. Zwykle są one bierne (lepszy pancerz, dłuższy pasek energii), ale prędko odblokowujemy skille bojowe: jak fala uderzeniowa, tarcza energetyczna albo spowalnianie czasu. Nie ma jednak tego zbyt dużo.

  • Nacon
  • Teyon


Studio ewidentnie krępuje sama licencja oraz konstrukcja postaci RoboCopa (pod którego głos podłożył Peter Weller), będące zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem, bo choć to atrakcyjny bohater i świat – zbudowany naprawdę szczegółowo i wierny filmom (deweloperom należą się brawa za oddanie retro-futurystycznego Detroit praktycznie jeden do jednego) – to obwarowane są szeregiem ograniczeń. Z niektórymi Teyon radzi sobie dyskusyjnie, każąc, na przykład, biegać Murphy’emu po komisariacie na posyłki (chociażby po ręcznik biorącemu prysznic funkcjonariuszowi), z innymi znacznie lepiej (wystawiamy mandaty, rozmawiamy z obywatelami i decydujemy o ich ewentualnej karze), ale często twórcy wybierają linię najmniejszego oporu. Czyli, kiedy już rozwiązujemy sprawę kryminalną, to opiera się ona na skanowaniu tego i owego, a nie na faktycznej dedukcji. Innymi słowy, proces śledczy jest praktycznie nieobecny. Za to "RoboCop: Rogue City" nadrabia braki znakomitym klimatem.

  • Nacon
  • Teyon


Rzecz dzieje się między sequelami filmu Verhoevena i choć fabuła to zbitek klisz z kina sensacyjnego przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, pasuje tu jak ulał. Do tego licencję wyciśnięto jak gąbkę i przeniesiono z dużego ekranu bodaj wszystkich i wszystko, co stanowiło o wyjątkowości świata RoboCopa. Mimo iż częstokroć nawiedzała mnie myśl, iż obcuję z grą wyciągniętą z supermarketowego kosza a przecenami, to jednak ma ona swój wyjątkowy charakter i daje sporo – nierzadko czysto perwersyjnej! – przyjemności, choćby jeżeli zwykle przypomina mechaniczny, korytarzowy shooter na szynach. Oto B-klasa co się zowie.
Idź do oryginalnego materiału