Od dziś na platformie Amazon Prime Video możecie obejrzeć serialowy thriller pt. „Czerwona Królowa”. To hiszpańska produkcja adaptująca bestsellerową powieść o tym samym tytule. Czy warto obejrzeć serial?
„Czerwona Królowa” (oryg. „Reina Roja”) to adaptacja bestsellerowego thrillera książkowego o tym samym tytule, który podbił serca czytelników na całym świecie. Wydany w 2018 roku pierwszy tom cyklu Juana Gómeza-Jurada sprzedał się w ponad dwóch milionach egzemplarzy w samej Hiszpanii, a z czasem doczekał się też dwóch kontynuacji i jednego prequela. Brzmi jak solidna baza pod wielosezonowy serial kryminalny, prawda? Czy jednak adaptacja od Amazon Prime Video zdoła odzwierciedlić literacki sukces Hiszpana na małym ekranie?
Czerwona Królowa – o czym jest serial Amazona?
Odpowiedź na powyższe pytanie powinniśmy poznać już niebawem, jako iż siedmioodcinkowy 1. sezon „Czerwonej Królowej” zadebiutował dziś w streamingu (widziałem wszystkie odcinki przedpremierowo). To jeden z tych klasycznych kryminałów telewizyjnych, w których obserwujemy grę w kotka i myszkę między bystrym złoczyńcą i bystrzejszym detektywem. Różnica w tym przypadku polega na tym, iż w roli tego drugiego mamy agentkę specjalną z tajemnego programu policyjnego, a tym pierwszym jest… cóż, tego będziecie musieli dowiedzieć się sami.
Antonię Scott (Vicky Luengo, „Riot Police”) poznajemy, gdy kontempluje samobójstwo. Jest ona najinteligentniejszą osobą na świecie (IQ na poziomie 242 to w końcu nie przelewki!), więc kreatywnych sposobów na odebranie sobie życia wymyśliła co najmniej kilka. Do spektakularnej śmierci w pierwszej scenie jednak nie dochodzi, bo wizytę składa bohaterce nieoczekiwany gość. To inspektor Jon Gutiérrez (Hovik Keuchkerian, „Riot Police”), z którym Antonia od dzisiaj będzie pracować. Osobliwy duet powołał enigmatyczny Mentor (Àlex Brendemühl, „Anioł śmierci”), nadzorca programu Czerwonej Królowej, który wcześniej własnoręcznie zwerbował kobietę.
Tytułowy eksperyment to trochę taki korporacyjny Suicide Squad, tylko iż w miejsce komiksowych opryszków werbowani są nieprzeciętnie uzdolnieni agenci. Jedno pozostaje takie samo – misje, na które są wysyłani, charakteryzują się podwyższonym ryzykiem i są ściśle tajne. I choć wydaje się, iż Antonia zdążyła już zawiesić buty Czerwonej Królowej na kołku, pojawienie się Gutiérreza gwałtownie zmienia reguły gry. Tym bardziej iż w świecie elit Madrytu dzieje się naprawdę źle. Najpierw dochodzi do brutalnego morderstwa syna jednego bogacza, a potem porwana zostaje córka innego, równie bogatego jegomościa.
Czerwona Królowa jak hiszpański Sherlock Holmes?
Prędko orientujemy się, iż po planecie chodzi kilka osób, które mogłyby rozwiązać sprawę równie efektywnie i efektownie, co Antonia. Zresztą filmowcy (głównym reżyserem jest Koldo Serra, który na koncie ma m.in. netfliksowy „Dom z papieru„) przypominają nam o tym co kilka scen, byśmy przypadkiem nie zapomnieli, iż Scott w istocie jest „najinteligentniejszą osobą na świecie”. Ekran co rusz wypełniają wątpliwej jakości wizualizacje, za sprawą których protagonistka wyobraża sobie modus operandi sprawcy czy, dajmy na to, ilustruje widzom mapę otoczenia.
Budzi to skojarzenia z techniką „pałacu pamięci”, którą dość sprytnie przenieśli na ekran twórcy współczesnego „Sherlocka„, ale bardziej niż cokolwiek przypomina interfejs z pierwszej lepszej gry mobilnej. Te – nadmiernie używane przez filmowców – metody świadczą o kilku rzeczach. Po pierwsze, twórcy nie pokładają zbyt dużo nadziei w inteligencji widza. Po drugie, scenariusz za rzadko próbuje zastąpić je ciekawym dialogiem. Wreszcie po trzecie, przy wizualizacjach Antonii Scott blado wypada choćby Łukasz Jakóbiak ze swoją wizytą u Ellen.
Wracając jednak do samego serialu, nietrudno dostrzec, iż wspomniany już Sherlock pewnie był dla filmowców punktem odniesienia. W myśl wizerunku detektywa w interpretacji Benedicta Cumberbatcha Antonia jest na przemian przesadnie neurotyczna i ekscentrycznie rozgadana, z głową wiecznie spuszczoną w dół, jak gdyby przeciążoną wiedzą o wszystkim i o każdym. Z Gutiérrezem tworzy nietypowy duet. Partner sypie nawiązaniami do filmów jak z rękawa, a do tego ma dziwną cechę rzucania żartami w najbardziej nieodpowiednich momentach. Choć w założeniu ten comic relief spełnia swą funkcję, dowcipy pozostawiają poczucie krindżu nie tyle u Antonii, ile u widza.
Kiedy już zaakceptujemy zasady, według których funkcjonuje ta para, można będzie skupić się na akcji. To w końcu thriller, więc oczekiwania względem klimatu, tempa czy fabuły winny być chyba na samym szczycie listy wymagań. „Czerwona Królowa” wypada jednak dość blado w każdej z tych kwestii. Klimat nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle coraz to bogatszej konkurencji, tempo pozostawia wiele do życzenia, z kolei fabuła bynajmniej nie jest niczym odkrywczym. Ot, kolejna schematyczna historia z generycznymi twistami i cliffhangerami pod koniec co drugiego odcinka, która przypomina masowo produkowane przeboje Netfliksa.
Czerwona Królowa – czy warto oglądać serial Amazona?<?h2>
No właśnie, „przeboje”. Czy adaptacja najpopularniejszej książki Gómeza-Jurada może stać się jednym z nich dla Amazon Prime Video? Zaznaczę, iż nie znam treści pierwowzoru, wobec czego nie wiem, w jakim stopniu „Czerwona Królowa” jest wariacją godną oryginału. Wiem jednak, iż serialowi brakuje charakteru. W scenariuszu autorstwa Amayi Muruzábal („Miłosne zaklęcia”) i Salvador Perpiñi („Rodzina Serrano”) znalazło się zdecydowanie za mało elementów zapadających w pamięć i zdecydowanie za dużo głupotek w stylu „CSI” (tak, to jeszcze jeden „z tych” seriali, w których policjanci w cudowny sposób poprawiają jakość zdjęć z monitoringu).
W miejsce kolejnego wymuszonego cliffhangera wolałbym otrzymać klimat madryckiej metropolii, który wniósłby do fabuły coś, co mogłoby ją wyróżnić na tle konkurencji. Zamiast jeszcze jednej sceny ukazującej złowrogie intencje antagonisty nie pogardziłbym wyraźniej nakreślonymi motywacjami. Wymieniać można bez końca, a potencjał gdzieś się tutaj przecież tlił, no bo nikt nie sprzedaje dwóch milionów egzemplarzy bez powodu, prawda? Szkoda też, iż sam program Czerwonej Królowej został potraktowany w serialu tak bardzo po macoszemu. Niewykluczone, iż to właśnie tam tkwił najciekawszy wątek.
Najfajniejsze są zaś te sceny, w których intelekt Antonii doczekuje się faktycznego udziału w śledztwie – nie te, w których jej IQ staje się osobnym bohaterem, ale krótkie momenty, w których geniusz bohaterki czai się gdzieś w tle, zamiast nachalnie wypełniać ekran. Dobrym przykładem jest urocza scena z 4. odcinka, kiedy w trakcie jednego z dialogów między Gutiérrezem i Antonią, wyposażona w słuchawki i laptopa bohaterka w kilka minut uczy się zasad blackjacka (i to po niemiecku!), by chwilę później wrócić z kasyna z 10 tys. euro.
Tego typu „momentów” jest jak na lekarstwo i nie są one w stanie zrekompensować nijakiego, ok. siedmiogodzinnego seansu. Finał 1. sezonu co prawda jasno i wyraźnie daje do zrozumienia, iż ekipa liczy na kontynuację, ale trudno przewidzieć, iż publiczność na pewno się z nimi zgodzi. Dość ograniczona promocja serialu poza granicami Hiszpanii też nie wróży najlepiej. Wszystko wskazuje zatem na to, iż przygoda skończy się równie szybko, co mój zapał w trakcie oglądania 1. odcinka.