Czasami życie zaskakuje nas niespodziewanymi prezentami. Moja historia zaczęła się pewnej nocy, gdy spałem, a moja dobra przyjaciółka zadawała mi pytania, na które odpowiadałem przez słowa wypowiedziane we śnie.
Pewnego razu zapytała: Co chciałbyś mieć najwięcej Ferrari czy inny luksusowy samochód? Ja tylko cicho zamruczałem: Saksofon. Następnego dnia opowiedziała mi o tej rozmowie, a ta z pozoru niewinna nocna wymiana zdań na zawsze zmieniło moje życie.
Zawsze byłem wielkim fanem Jimiego Hendrixa i The Rolling Stones, a rockowa muzyka zawsze była moją pasją. Jednak gitara nigdy nie wydawała się moja. Muzyka była ważna, ale instrument musiał być czymś, co naprawdę pozwoli mi wyrazić emocje. I wtedy pomyślałem: A dlaczego nie saksofon? To wydawało się zaskakujące, ale jednocześnie niezwykle trafne.
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Zacząłem grać na saksofonie, uczęłszczać na warsztaty i studiować w konserwatorium. Muzyka stała się moim prawdziwym powołaniem. W ciągu kariery miałem szczęście występować z takimi artystami jak Tomasz Stańko czy Michał Urbaniak. Te spotkania i koncerty pomogły mi zrozumieć, iż muzyka to nie tylko technika czy instrument, ale sposób komunikacji język, który rozumie każdy.
Jednak od kilku lat spędzam czas na ulicach Krakowa, grając swoje kompozycje dla przechodniów. Dziś jestem jednym z ostatnich ulicznych muzyków w Polsce. Kiedyś takie występy przynosiły niezły zarobek: ludzie zatrzymywali się, słuchali, dziękowali, rzucali kilka złotych. Teraz większość mija mnie, jakbym był niewidzialny. Ale choćby to mnie nie złamie. Gram dalej, bo muzyka to życie samo w sobie.
W wieku 72 lat wciąż wychodzę na ulicę z saksofonem w dłoniach, choćby gdy temperatura spada do złaż dwóch stopni. Wydawałoby się to trudne, ale czuję pełną harmonię: muzyka daje mi energię, a przypadkowi słuchacze choćby ci, którzy zatrzymają się tylko na chwilę dają inspirację, by grać dalej. Każda nuta, każdy dźwięk to część mojej duszy, którą przekazuję ludziom, choćby jeżeli tego nie zauważają.
Muzyka, a zwłaszcza saksofon, nauczyła mnie cierpliwości, dyscypliny i szczerości. Gdy grasz na ulicy, nie ma sceny, nie ma reflektorów tylko ty, instrument i miejski związek. W tej prostocie tkwi niesamowite piękno: prawdziwe spotkanie z ludźmi, autentyczne i nieudawane. Przypomina, iż sens muzyki nie leży w oklaskach czy nagrodach, ale w dotknięciu serc, w chwili przerwy w codziennym pędzie.
Często wspominam tę noc, gdy wyznałem przez sen o saksofonie. Kto by pomyślał, iż jedno słowo, wypowiedziane nieświadomością, zmieni wszystko? Otworzyło mi nową drogę, uczyniło muzykiem, dało miliony chwil euforii i setki spotkań z niezwykłymi ludźmi.
Może najważniejsze w życiu to nie to, co masz, ale co robisz. Czasami odpowiedź przychodzi niespodziewanie przez sen, przez mały znak, przez ludzi, którzy ci rozumieją. Moja historia o saksofonie to opowieść o pasji, wytrwałości i o tym, iż nigdy nie jest za późno, by podążać za powołaniem.
I choć świat się zmienia, a ludzie stają się mniej uważni na detale, muzyka pozostaje. Potrafi łączyć, leczyć i inspirować. Jestem szczęśliwy, iż wciąż gram, iż mogę wychodzić na ulice, choćby gdy jest zimno, i widzieć, jak mała cząść muzycznej magii dotyka przechodniów. Bo muzyka to życie, i dopóki mogę wydychać nuty przez saksofon, jestem żywy pełen energii i radości.












