Czasem życie zaskakuje nas nieoczekiwanymi prezentami. Moja historia zaczęła się pewnej nocy, gdy spałem, a moja dobra przyjaciółka zadawała mi pytania, na które odpowiadałem przez sen.
Pewnego razu zapytała: Co chciałbyś mieć najbardziej Maserati czy inny drogi samochód? Ja tylko cicho mruknąłem: Saksofon. Następnego dnia opowiedziała mi o tej rozmowie, i ta z pozoru niewinna, nocna wymiana zdań na zawsze zmieniła moje życie.
Zawsze byłem wielkim fanem Jimiego Hendrixa i The Rolling Stones, a rockowa muzyka była moją pasją. Jednak gitara nigdy nie wydawała mi się moja. Muzyka była dla mnie ważna, ale instrument musiał być czymś, co naprawdę odda moje emocje. Wtedy pomyślałem: A dlaczego nie saksofon? To wydawało się niespodziewane, ale jednocześnie idealne.
Od tamtej chwili wszystko się zmieniło. Zacząłem grać na saksofonie, uczęszczałem na warsztaty i studiowałem w konserwatorium. Muzyka stała się moim powołaniem. W trakcie kariery miałem szczęście występować z takimi artystami jak Jan Ptaszyn Wróblewski czy Zbigniew Namysłowski. Te spotkania pomogły mi zrozumieć, iż muzyka to nie tylko technika czy instrument, ale sposób porozumienia język, który rozumie każdy.
Jednak od kilku lat gram na ulicach Warszawy, wykonując swoje utwory dla przechodniów. Dziś jestem jednym z ostatnich ulicznych muzyków w Polsce. Kiedyś takie występy przynosiły niezły zarobek ludzie zatrzymywali się, słuchali, dziękowali, rzucali kilka złotych. Teraz większość przechodzi obojętnie, jakbym był niewidzialny. Ale choćby to mnie nie złamie. Gram dalej, bo muzyka to życie samo w sobie.
W wieku 72 lat wciąż wychodzę na ulicę z saksofonem, choćby gdy temperatura spada do dwóch stopni powyżej zera. Mogłoby się wydawać, iż to trudne, ale czuję pełną harmonię muzyka daje mi energię, a przypadkowi słuchacze, którzy zatrzymują się choć na chwilę, inspirują mnie do dalszego grania. Każda nuta, każdy dźwięk to cząstka mojej duszy, którą przekazuję ludziom, choćby jeżeli nie zdają sobie z tego sprawy.
Muzyka, a zwłaszcza saksofon, nauczyła mnie cierpliwości, dyscypliny i szczerości. Gdy grasz na ulicy, nie ma sceny, reflektorów jesteś tylko ty, instrument i miejski zgiełk. W tej prostocie jest niesamowite piękno prawdziwe spotkanie z ludźmi, autentyczne i nieprzegadane. To przypomina, iż sens muzyki nie leży w oklaskach czy nagrodach, ale w dotknięciu serc, w zatrzymaniu codziennego pędu choć na chwilę.
Często wracam myślami do tamtej nocy, gdy przez sen wymówiłem słowo saksofon. Kto by pomyślał, iż jedno słowo zmieni wszystko? Otworzyło mi nową drogę, uczyniło muzykiem, dało miliony chwil euforii i setki spotkań z niezwykłymi ludźmi.
Może w życiu najważniejsze nie jest to, co masz, ale co robisz. Czasem odpowiedź przychodzi niespodziewanie przez sen, drobny znak, przez ludzi, którzy cię rozumieją. Moja historia o saksofonie to opowieść o pasji, wytrwałości i o tym, iż nigdy nie jest za późno, by iść za swoim powołaniem.
I choć świat się zmienia, a ludzie są coraz mniej uważni, muzyka pozostaje. Potrafi łączyć, leczyć i inspirować. Jestem szczęśliwy, iż wciąż gram, iż mogę wychodzić na ulicę, choćby gdy jest zimno, i widzieć, jak odrobina muzycznej magii dotyka przechodniów. Bo muzyka to życie, i dopóki mogę wydobywać z saksofonu dźwięki, jestem żywy pełen energii i radości.