„Czarnoksiężnik z Oz” jest legendą, klasyką kina, dziełem przełomowym – i co do tego nikt nie ma raczej wątpliwości. W Złotej Erze Hollywood sprawy wyglądały jednak dość inaczej niż we współczesnym kinie, począwszy od odmiennego światopoglądu, a skończywszy na odmiennej definicji bezpieczeństwa i higieny pracy. O filmie z Judy Garland nie bez powodu krążą historie, którymi prędzej straszy się dorosłych niż dzieci. Azbestowy śnieg sypiący się z nieba to zaledwie namiastka tego, co działo się na planie.
Film „Czarnoksiężnik z Oz” z 1939 roku otwierają sceny ukazujące Dorotkę przenoszącą się z czarno-białego Kansas na drogę brukowaną żółtą kostką, która niczym rzeka przecina wzdłuż i wszerz magiczną krainę wyjętą żywcem z powieści dla dzieci L. Franka Bauma. Sam prolog legendarnego dzieła wytwórni MGM mówi nam wystarczająco wiele o jego fenomenie.
Dotąd zabawa technicolorem (wczesną metodę obróbki materiału światłoczułego, która dawała efekt soczyście kolorowego obrazu) raczkowała w Hollywoodu i dopiero Oz ją na dobre spopularyzował. Dzięki warstwie wizualnej, jak i angażującej historii, adaptacja przygód Dorotki, Stracha na Wróble, Blaszanego Drwala i Tchórzliwego Lwa zapisała się na kartach historii jako arcydzieło, niestety okraszone krwią, potem oraz łzami.
Grzechy „Czarnoksiężnika z Oz” i Hollywood
Dla wielu widzów „Czarnoksiężnik z Oz” był pierwszą okazją do skosztowania magii kinematografii. Góra miłych wspomnień nie zdoła jednak przysłonić prawdziwego horroru, jaki rozgrywał się na planie filmowym u Victora Fleminga. Ekranowa interpretacja prozy Bauma jest świetnym punktem wyjścia do dyskusji, czy da się oddzielić dzieło od twórcy. Czas pokazał, iż owszem, da się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli zachwycać się kinem, przy okazji mając na uwadze znaczące błędy i zaniedbania, do jakich doszło w trakcie procesu produkcyjnego.
„Czarnoksiężnik z Oz” liczy sobie 85 lat, co mówiąc dość optymistycznie, stanowi pewien znak czasu. W latach 30. XX wieku twórcy nie byli tak świadomi jak teraz, pomimo iż dziś również nie szczędzą sobie afer. Pierwsze studio filmowe wybudowano pod wzgórzami Hollywood w 1911 roku, po drodze nastał huczny wiek jazzu, doszło do Wielkiego Kryzysu, a jedno z najwcześniejszych praw dotyczących branży filmowej, które na dodatek wprowadzono do życia 5 lat przed premierą musicalu Fleminga, dotyczyło obawy przed demoralizacją społeczeństwa (tzw. Kodeks Haysa).
Mówiąc krótko – to były zupełnie inne czasy – czasy, w których wytwórnie i reżyserzy byli zachłyśnięci ideą tworzenia wielkiego kina (tak młodego jak na tamte lata medium), choćby jeżeli wiązało się to z kopaniem leżącego. Z tą świadomością wkroczmy do zaczarowanego Oz, w którym dobre samopoczucie człowieka znaczyło jeszcze mniej niż teraz.
Judy Garland, czyli Dorotka na diecie w krainie Oz
Judy Garland nie była jedyną kandydatką na Dorotkę, protagonistkę filmu podróżującą w czerwonych pantofelkach przez technicolorową krainę. Wytwórnia MGM naciskała, by tę rolę powierzyć uwielbianej przez Amerykanów dziecięcej gwieździe Hollywood, Shirley Temple. Ostatecznie niezaprzeczalna sława dziewczynki i jej bardzo młody wiek okazały się niewystarczające w starciu z jej własnym – delikatnie mówiąc, niezbyt sprawnym – głosem. A skoro z adaptacji książki planowano zrobić musical, śpiew musiał być najcenniejszą walutą.
Garland potrafiła śpiewać jak mało kto. Pomimo 15 lat miała ogromne doświadczenia w wodewilu i od 1935 roku była związana kontraktem ze wspomnianą wytwórnią. Gdy wieści o jej obsadzeniu się rozeszły, część prasy okrzyknęła śmierć krótkiej kariery 10-letniej wówczas Temple.
Stara i brzydka dziewczynka
Wybór ekranowej Dorotki, którą matka, Ethel Gumm, od jej pierwszych kroków postawionych w Los Angeles miała odurzać „środkami pobudzającymi”, nie należał do najpopularniejszych. Mówiono, iż jest za stara, choć gdy na planie „Czarnoksiężnika z Oz” zapadł ostatni klas, liczyła sobie jedynie 16 wiosen. Na domiar złego wielcy przemysłu filmowego podobno nazywali ją „grubą świnką z warkoczykami”.
I tak też zrodziły się opowieści o niebezpiecznej diecie Judy Garland, która dziennie miała składać się z talerza rosołu, kubka czarnej kawy i paczki papierosów. Trzeci mąż aktorki, Sid Luft, tak wspominał młodość swojej ex-małżonki w książce „Judy and I: My Life With Judy Garland” wydanej w 2017 roku: „Większość swojego nastoletniego i dorosłego życia albo przyjmowała benzedrynę, albo była na diecie. Albo jedno i drugie”.
Na zmniejszenie apetytu i „energetycznego kopa” nastoletnia Garland przyjmowała tzw. „tabletki motywujące” (aka stymulanty). We wczesnych latach Hollywood była to częsta praktyka radzenia sobie z młodymi aktorami.
Chcąc uniknąć niezadowolenia miłośników twórczości L. Franka Bauma, którzy Dorotkę zapamiętali jako dziecko, wytwórnia miała nalegać na wiązanie piersi Garland i wpychanie jej w gorset. Już wcześniej w karierze zmuszana była do metamorfozy. Co prawda, nigdy nie poddała się operacji plastycznej, ale na zęby wkładano jej lśniące protezy, a do nozdrzy gumowe krążki, które kierowały czubek jej nosa ku górze.
Kara za śmianie się dla Judy Garland
Dziś odtwórczynię roli Dorotki nazwalibyśmy dzieckiem, ale w latach 30. – niezależnie od wieku – każdy kto pracował na planie, musiał zachowywać pełen profesjonalizm. Według twierdzeń samej obsady Garland często miała psuć nagrywki swoim śmiechem. Oglądając zresztą „Czarnoksiężnika z Oz”, możemy sami zauważyć, jak w niektórych scenach hamuje się przed parsknięciem.
Gwiazdę filmu bawił zwłaszcza Bert Lahr, który wcielał się w Tchórzliwego Lwa, co podczas jednego dnia na planie skończyło się dla niej ciosem w policzek wymierzonym przez reżysera. „Kochanie, to poważna sprawa. Teraz idź tam i pracuj, jak należy” – tymi słowami miał obrzucić ją Fleming. Potem ponoć czuł się z tym okropnie i zachęcał członków ekipy filmowej, by sami go uderzyli.
Czy pijane manchkiny atakowały Dorotkę?
Oczywiście nie wszystko, co spotkało Judy Garland na planie „Czarnoksiężnika z Oz”, uchodzi w tej chwili za prawdę, tak jak na przykład historie o pijanych manczkinach, pierwszych osobach napotkanych przez Dorotę Gale w Oz. W wywiadach aktorka opowiadała anegdoty, o tym, iż niskorośli aktorzy nie znali umiaru w piciu alkoholu i próbowali zapraszać ją na randki.
Podobne twierdzenia opisał w swojej książce Sid Luft, z tą różnicą, iż oskarżał manchkinów o atakowanie jego byłej małżonki. Te zarzuty mianem nieprawdziwych określił Aljean Harmetz, były dziennikarz „The New York Timesa” i autor „The Making of The Wizard of Oz”, wskazując, iż ekipa filmowa niczego podobnego nie zauważyła.
Od śniegu z azbestu aż po sam szpital
Budżet „Czarnoksiężnika z Oz” szacowano na 2,8 mln dolarów, co w tamtych latach było imponującą sumą w Hollywood, niemniej nie tak szokującą jak 3,8 mln dolarów dla „Przeminęło z wiatrem”, będącego główną konkurencją dla filmu Fleminga w 1939 roku. Tak pokaźna suma udowadnia, jak bombastycznym przedsięwzięciem był musical.
Tu nadmieńmy, iż na początku lat 30. wytwórnie filmowe zakładały, iż filmy fantastyczne nie mają szans na sukces komercyjny, co w 1937 roku obaliło wejście na duży ekran „Królewny śnieżki i siedmiu krasnoludków” Walta Disneya.
Starania, by „Czarnoksiężnik z Oz” dorównał bajkowej animacji, osiągnęły więc krytyczny poziom. Wszystkie ręce na pokład, to się musi udać – nieważne czy się wali, czy pali. Pogoń za osiągnięciem jak najlepszych wyników w kasach biletowych, a przy okazji jak najlepszych efektów w realizacji projektu, sprawiła, iż nie tylko filmowa Dorotka miała pod górkę.
Pamiątkowe blizny – i proszę potraktować to dosłownie – zyskała większość głównej obsady adaptacji. No może z wyjątkiem Billie Burke, Dobrej Czarownicy Glindy, która w kinie była już kimś, posiadała bogato zdobioną przyczepę i spędziła na planie mało czasu.
Na sygnale, albo wcale. Wypadek złej Czarownicy z Zachodu
Niegdyś wiedza na temat tego, co jest, a co nie jest szkodliwe dla zdrowia, była ograniczona. O wielu rakotwórczych i trujących adekwatnościach rekwizytów oraz produktów do charakteryzacji twórcy Hollywood dowiedzieli się albo z opóźnieniem, albo w czasie rzeczywistym i to na własnej skórze.
Dorotka miała szczęście, iż trafiły jej się wyłącznie „świńskie” kucyki, przymałe pantofelki i uciskający gorset. Margaret Hamilton, której powierzono kreację Złej Czarownicy z Zachodu, spędzała godziny w namiocie, gdzie malowano ją zieloną farbą z wysokim stężeniem miedzi. – Każdej nocy, gdy zmywałem makijaż wiedźmy, upewniałem się, iż jej twarz jest nieskazitelnie czysta, ponieważ nie zadzierasz z zielenią – zapewniał później makijażysta Jack Young.
Scenę, w której Zła Czarownica grozi Dorocie słowami „Dorwę cię, moja śliczna, i twojego małego pieska też”, rozpoczyna pojawienie się antagonistki w chmurze dymu. Pod swoimi nogami Hamiltom miała zapadnię, która podczas jednej z prób uruchomiła się za późno. Zanim aktorka znalazła się w bezpiecznym miejscu, dosięgnęły ją płomienie. Jako iż w tamtej chwili miała na sobie łatwopalną farbę, finalnie doznała poparzeń drugiego stopnia na twarzy. Jej rany musiały zostać precyzyjnie oczyszczone acetonem.
– Nagle w studiu dźwiękowym zawyła syrena i mnóstwo mężczyzn w panice pobiegło w tamtą stronę. Na zawsze to zapamiętam. Dowiedzieliśmy się, iż jej twarz i ręce zostały poparzone. Odeszła z planu zdjęciowego i wróciła, jak prawdziwa twardzielka, kilka tygodni później – relacjonowała aktorka Priscilla Montgomery na łamach magazynu „People”.
Dublerkę Hamilton też spotkała przykra sytuacja. Kaskaderka Betty Danko musiała zastąpić świeżo kontuzjowaną Hamilton w scenie, w której wiedźma pisze na niebie „Poddaj się, Dorotko”. Usiadła zatem na miotle, do której przymocowano rurę wypuszczającą czarny dym. W drugim ujęciu urządzenie eksplodowało, wyrzucając kobietę w powietrze, kalecząc jej nogi i posyłając ją na 11 dni do szpitala.
Pył z aluminium i inne groźne kostiumy
Strach na Wróble, Tchórzliwy Lew i Blaszany Drwal nie mogli normalnie jeść podczas pobytu na planie filmowym „Czarnoksiężnika z Oz”. Pili ze słomek, by po pierwsze nie pobrudzić kostiumów, a po drugie – nie igrać z trucizną.
Buddy’ego Ebsena, Blaszanego Drwala, napierw pokrywano cyną, by uzyskać błyszczący efekt zbroi. Wreszcie stanęło na białej farbie z domieszką pyłu aluminiowego. Ponad tydzień po rozpoczęciu zdjęć hollywoodzkiemu gwiazdorowi zaczęły dokuczać duszności. W szpitalu okazało się, iż jego płuca przestały prawidłowo działać.
Na zastępstwo zatrudniono więc Jake’a Haleya, którego wysmarowano inną pastą z aluminium. Historia zatoczyła koło, a nowy aktor wylądował w placówce medycznej z poważną infekcją oka.
Występ w „Czarnoksiężniku z Oz” sprawił, iż Ray Bolger, którego przebrano za Stracha na Wróble, został z bliznami na twarzy do końca życia. Wszystko przez gumową maskę, którą charakteryzatorzy przyklejali mu codziennie do twarzy w trakcie produkcji filmu.
Odtwórcę Tchórzliwego Lwa, Berta Lahra, kostiumowe przekleństwo również nie oszczędziło. Jego strój stworzono z prawdziwego lwiego futra, przez co ważył około 40 kg. Na planie wszędzie porozstawiane były lampy, które dodatkowo grzały, więc aktor kończył nagrywki wprost ociekając potem.
Jakby tego było mało, śnieg sypiący się z nieba w Oz miał być podobno wykonany z czystego azbestu (chryzotylu), który jest rakotwórczy i odpowiada za nowotwór złośliwy zwany międzybłoniakiem.
„We wczesnym Hollywood sztuczny śnieg był powszechnie używany zamiast prawdziwego, gdyż nie istniały wtedy żadne efekty komputerowe. Na początku używano bawełny. Ale potem strażacy zwrócili uwagę, jak złym pomysłem było przykrycie planu materiałem, który ma tendencję do łapania ognia. (…) Śnieg nie był jedynym elementem produkcji zawierającym azbest: miotła Złej Czarownicy była z niego wykonana, podobnie jak cały strój Stracha na Wróble” – tłumaczył Ernie Smith z Atlas Obscura.
Klątwa krainy Oz
Ze wszelkich informacji, jakie dotąd zdołano zebrać na temat produkcji „Czarnoksiężnika z Oz” z 1939 roku, fani wyciągnęli wniosek: to musiała być klątwa. I tak też docieramy do roku 2024, kiedy do kin trafia „Wicked” z Arianą Grande i Cynthią Erivo. Po 85 lat przynajmniej jedna rzecz się nie zmieniła. Toksycznej zielonej farby się pozbyto, ale głosów mówiących o klątwie już nie.