Czarnoksiężnik z Archipelagu – recenzja komiksu. Kto zaadaptuje klasykę?

popkulturowcy.pl 3 godzin temu

Ziemiomorza nie trzeba przedstawiać fanom fantastyki, Ursuli LeGuin czy choćby wielbicielom Studia Ghibli. Na rynku pojawiła się natomiast nowa odsłona – powieść graficzna Czarnoksiężnik z Archipelagu – adaptacja pierwszego tomu serii.

Czarnoksiężnik z Archipelagu to opowieść o chłopcu, który odkrywa magiczne zdolności i na przestrzeni lat zostaje potężnym magiem. Ambicja i przekorny charakter sprawiają jednak, iż popełnia błąd i ściąga na siebie ducha, shadow-self, które jest dla niego realnym zagrożeniem. Cień podąża za nim, dopóki mag się z nim nie zmierzy. Ale czy jest wystarczająco silny?

Zobacz również: Choćbym miała za to spłonąć. Niezwiązana, tom 1 – recenzja książki

Nie ukrywam, iż nie jestem zaznajomiona z oryginałem, a jedynie z Opowieściami z Ziemiomorza Studia Ghibli, których nie uważa się za udaną adaptację. I chociaż celem powieści graficznej poniekąd – jak twierdzi przemowa aktualnego odpowiedzialnego za prawa autorskie – ma przyciągnąć do oryginału, mnie zbytnio nie zachęciuła.

Przedmowa syna Ursuli LeGuin jest specyficznym dodatkiem do tej książki. Na wstępie zaznacza, iż adaptacje klasyki są problematyczne i często się nie udają. Z drugiej strony chwali poprzednie adaptacje klasyki rysownika, Freda Fordhama. Moim zdaniem niestety na wyrost.

Fot. Prószyński Media

Zabrzmi to banalnie, ale zaraz wyjaśnię: Czarnoksiężnik z Archipelagu jest za ciemny. To jest absurdalny błąd, który zwyczajnie przeszkadza czytać. Wiele kadrów rozgrywających się w pomieszczeniach czy po prostu w ziemskiej części Ziemiomorza, utrzymane jest w brązach i czerniach. Ten mrok i kontrast pasowałby do historii gdyby nie to, iż kadrów zwyczajnie nie widać. Mało przyjemnie siedzi się z cieżąkim komiksem trzy centrymetry od oczu, żeby dopatrzyć się emocji na ciemnej twarzy na ciemnym tle. Litości!

Zresztą akurat po Ziemiomorzu spodziewałam się znacznie bogatszej oprawy graficznej. Oryginałowi nie brakuje opisów przyrody czy tego intrygującego świata. Tutaj zobaczymy tego niewiele. Morze to puste niebieskie kadry, które służą okazaniu małej postaci w ogromie oceanu. Ziemia to z kolei nieszczęsna ciemność. Chociaż trzeba oddać honor – niektóre kadry świetnie oddaja tajemniczość postaci, a mimika postaci (kiedy ją widać) jest przyjemnie ekspresyjna.

Jeżeli zaś chodzi o fabułę, to jak w każdej komiskowej adaptacji klasyki, czuć braki. Widać, iż te historie są znacznie dłuższe. Zdarzają się tu solidne przeskoki czasowe, a finałowa konfrontacja też rozgrywa się za gwałtownie i nie wybrzmiewa. Czy to zaskakuje? Nie bardzo. Wizualna adaptacja literatury to zawsze wyzwanie i w zasadzie ma przyciągnąć nowych czytelników, niż być pełnoprawnym wariantem tej samej opowieści.

Czy Czarnoksiężnik z Archipelagu zasługuje na lekturę? Bardziej jako dodatek lub powrót do Ziemiomorza dla osoby, która je dobrze zna. Wizualnie nie zapewni satysfakcji, ale może chociaż pobudzi wyobraźnię. Może kogoś zachęci do lektury serii LeGuin, ale to jest jednak pod dużym znakiem zapytania.

Powyższy tekst powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Prószyński Media. Dziękujemy!

Fot. główna: Kolaż z użyciem oficjalnej okładki/Prószyński Media.

Idź do oryginalnego materiału