Czarne Stokrotki – recenzja odcinków 1-7. Mamy Dark w domu

popkulturowcy.pl 1 tydzień temu

Sukces produkcji takich jak Dark czy Stamtąd skutecznie rozpala wyobraźnię twórców chcących powtórzyć stworzyć własny mega hit. Nic więc dziwnego, iż w końcu doczekaliśmy się swojego mystery thrillera, a dokładniej produkcji Czarne Stokrotki.

Czarne stokrotki to serial dostępny na platformie Canal+, którego oficjalna premiera miała miejsce 3 stycznia 2025. Kolejne odcinki udostępniane będą co tydzień, aż do finałowego epizodu ósmego. Jest to historia geolożki Leny, która wraca do rodzinnego Wałbrzycha, aby odnaleźć swoją nastoletnią córkę podejrzaną o uprowadzenie dzieci. Mamy tu ukryte tunele, tajemniczą około-wojenną organizację niemiecką, niewyjaśnione wizje głównej bohaterki, bogatych i wszechmocnych antagonistów, cudotwórcze substancje, a choćby lisa pomagającego rozwiązać zagadkę. No dzieje się. I to niestety nie jest dobre.

Źródło: kadr z serialu

Wszystko jest tu pomieszane, nie wiemy o co chodzi, jaki związek ma bardzo creepy kobieta z czasów wojny z piękną Edytą Olszówką, co ma na celu wątek cygański, po co komu te dzieci ani choćby kim one adekwatnie są. I jak w przypadku chociażby wspomnianego już Dark miało to sens, bo trzymało w napięciu, a widz z każdym odcinkiem odkrywał też ułamek historii, tak Czarne Stokrotki chcą aż za bardzo, a przez to zupełnie zniechęcają. Wałbrzyska tajemnica jest mi po obejrzeniu siedmiu odcinków dość obojętna. W przeciwieństwie do pierwowzoru tutaj, gdybym przerwała oglądanie w połowie, ze spokojem poszłabym spać zapominając o istnieniu tego serialu. Wciąż budowane przed scenarzystów napięcie tak na dobrą sprawę nie istnieje. Sekrety mnożą się, prawdopodobnie mając rozwiązanie w odcinku finałowym – jeżeli cokolwiek nabierze sensu i zmieni moje zdanie o serialu, to zrobię aktualizację.

Czarne stokrotki są dla mnie ogromnym zawodem. Patrząc na obsadę i zapowiedzi, spodziewałam się dobrego thrillera – w końcu my umiemy w ten gatunek. Niestety wątki nadprzyrodzone zupełnie niszczą odbiór. Momentami miałam wrażenie, iż to jakaś nieśmieszna parodia.

Źródło: kadr z serialu

Gra aktorska również nie sprostała. Mimo naprawdę dużych nazwisk, które niejednokrotnie już udowodniły, iż potrafią grać, wszystko było drewniane. Od głównej bohaterki czułam tyle emocji, ile od kaloryfera w okresie grzewczym – coś tam w środku buzuje i ja to wiem, ale z zewnątrz nic nie widać. Najbardziej podobała mi się kreacja Mirosława Zbrojewicza. Niestety, nie było go na ekranie tyle, żeby zmienił postrzeganie całości. Zwróciłam też uwagę na Jacka Belera w roli policjanta Błażeja – z czystym sumieniem mogę powiedzieć, iż zagrał naprawdę świetnie i budził emocje. Negatywne, ale jakieś.

Nie zrozumcie jednak, iż Czarne Stokrotki to dno dna. Tak nie jest. Po prostu w tym serialu mamy przerost formy nad treścią i zero napięcia. Dodając do tego wysokie oczekiwania okraszone szeroko zakrojoną promocją, mamy efekt mocno rozczarowujący.

Źródło: kadr z serialu

Dobrym wyborem było miejsce akcji, czyli Wałbrzych. Miasto to znane jest z tajemnic czasów wojny, takich jak złoty pociąg. Dodatkowo znajduje się na styku kultur polskiej, czeskiej i niemieckiej, co Czarne Stokrotki w naprawdę dobry sposób podkreśliły. Mamy różnorodność języków, postaci i historii.

Czarne Stokrotki miały być czymś zupełnie nowym na polskim rynku, jednak zamiast powiewu świeżości czuć to czerstwe pieczywo, z którego robi się tosta i wmawia się, iż to coś, czego jeszcze nie było. Czekam mimo wszystko na finał, bo być może rzuci on nowe światło na całość i sprawi, iż będę liczyć na drugi sezon. Po siedmiu odcinkach na razie tego nie ma.


Źródło obrazka wyróżniającego: materiały promocyjne

Idź do oryginalnego materiału