Czarne Lustro. Sezon 6 – recenzja serialu. Przyszłość jest dziś…nudna?

popkulturowcy.pl 1 rok temu

Czarne Lustro, popularny serial prezentujący dystopijną wersję przyszłości, która wcale nie jest tak odległa od tego co dzieje się w świecie rzeczywistym. Przynajmniej o tym, często w krzywym zwierciadle, opowiadały poprzednie sezony. Poszczególne epizody prezentowały wyższą bądź niższą jakość opowiadanych historii, zwłaszcza po przejęciu marki przez Netflixa. Co zaowocowało sezonem piątym, czyli chyba najgorszym z możliwych, dla mnie porównywalnym do 8 sezonu Gry o Tron, rozczarowaniem związanym z marką. Myślę, iż w opinii tej nie byłem odosobniony w związku z czym marka została zawieszona na 4 lata. Przerwa ta zakończyła się wraz z premierą szóstego sezonu i naturalnie nasuwa się pytanie, czy warto było czekać tak długo? Rozczaruje was i z dużym prawdopodobieństwem nie udzielę jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Bowiem najnowsze odcinki popularnego serialu sci-fi skłaniają to refleksji, jednak nie mam pewności czy do końca do takiej jaką zaplanowali sobie twórcy.

W najnowszej odsłonie serialu Czarne Lustro dostaliśmy pięć bardzo różnych odcinków zarówno pod względem tematyki, jak i jakości czy metrażu. Choć jak gwałtownie się okazuje całość zróżnicowania to jedynie fasada, ponieważ odcinki są w niespotykany do tej pory, w tej serii, sposób. Przyjrzyjmy się zatem o co było motywem przewodnim serialu do tej pory. Wedle mojego spojrzenia całość pokazywała zagrożenia związane z rozwojem technologicznym, czasem być może przesadnie strasząc widza, częściej jednak skłaniając do refleksji i to nie tylko w związku z postępami w nauce, ale również podejmując egzystencjalne tematy jak chociażby człowieczeństwo czy społeczny system wartości. Nie była to zatem podyktowana awersją do technologii propaganda, a dużo bardziej filozoficzna podróż, która z wykorzystaniem technologii (sam tytuł Black Mirror odnosi się do wygaszonego ekranu telefona) skłania człowieka do spojrzenia w głąb siebie z pomocą Czarnego Lustra, które każdy z nas aktualnie trzyma przy sobie 24h/7.

Aby wskazać problemy najnowszego sezonu będziemy musieli zwrócić uwagę na parę spraw, w tym również te związane z fabułą każdego z pięciu udostępnionych epizodów. Wcześniej jednak, zanim wejdziemy w spoilery podkreślmy jedną rzecz. Problemem serialu Czarne Lustro nie jest szerokopojęta postępowość czy woke culture, ponieważ jednym z najlepszych odcinków od czasu wylądowania serialu pod skrzydłami Netflixa jest San Junipero. Problemu serii nie stanowi również odejście od motywu przewodniego serii, czyli ukazywania alternatywne (czy na pewno?), niedalekiej przyszłości. Wszak chociażby spin-off noszący tytuł Bandersnatch stanowi naprawdę interesujący eksperyment zarówno pod względem scenariusza jak i formalnym. To co trawi Czarne Lustro leży dużo głębiej w polityce platformy streamingowej na jakiej ukazują się odcinki, a Charlie Brooker zjada twórczo własny ogon i traci charakterystyczny dla siebie surowy styl i polot.


Te gęby z plakatów…


Od sezonu piątego sposób promocji Black Mirror stał się…dziwny, przynajmniej w odniesieniu do tego serialu. Bowiem Hollywood swoje produkcje promowało w ten sposób od dawna, czemu zawdzięczamy chociażby upadek klasycznej szkoły plakatu i zamienienie jej na koszmar grafika i każdego posiadającego oczy człowieka upstrzony znanymi mordkami. Nie byłoby w tym pewnie nic złego, bo w dzisiejszym przesycie popkulturalnym każdy walczy o swój kawałek tortu.

Niemniej w przypadku takie serialu boli to ze względu na to iż okazało się, iż sezonu piąty nie miał do zaoferowania wiele więcej niż odcinek z Miley Cyrus (Najgorszy w sezonie, swoją drogą), a to też nie tak, iż w serialu do tej pory nie pojawiali się popularni aktorzy, bo choćby jeszcze za czasów produkcji brytyjskiej znane twarze się tam pojawiały. Możemy wymienić chociażby Daniela Kaluye (Nie!), Hayley Atwell (Agentka Carter), Domhnall Glesson (Ex Machina), John Hamm (Mad Men) jednak nie stanowiło to jedynego filaru promocji. W przypadku szóstego sezonu było podobnie, z tym, iż tym razem chociaż wybrano pełnoetatowych aktorów, nie zaś celebrytkę i piosenkarkę romansującą z aktorstwem.


Kiedy spoglądasz w otchłań…


Aby należycie zgłębić kondycję i problematykę sezonu szóstego serialu Czarne Lustro czeka nas rozbicie na czynniki pierwsze odcinek po odcinku. Stąd nie uda nam się ominąć spoilerów. Nadmienię jednak, iż znajomość fabuły poszczególnych epizodów raczej nie zepsuje wam zabawy z tych odcinków, a jestem przekonany, iż może tę bazowo wątpliwej jakości frajdę przechylić na ciut pozytywniejszą szalę. jeżeli kończycie lekturę w tym momencie, tu macie mini podsumowanie: Czarne Lustro ewidentnie się zbiło i nie widzę większego celu by brać się za jego zlepianie. jeżeli któryś odcinek spodoba wam się po opisie, sięgajcie śmiało, a może akurat otrzymacie przyjemny seans w klimatach sci-fi, wątpię jednak byście zdecydowali się na całość i dobrze…bo nie warto. od dzisiaj UWAGA spoilery!


She-Hulk znaczy Joan, jest okropna…


Odcinek z pozoru z ciekawą koncepcją, bowiem okazuje się, iż przeciętna kobieta imieniem Joan zostaje bohaterką serialu opartego w skali 1:1 na jej życiu, a wciela się w nią Salma Hayek. Ukazujące ciemne strony jej charakteru dzieło platformy streamingowej Streamberry (o niej samej nieco później) rujnuje życie szarego człowieka. Wszystko natomiast niesie za sobą morał iż ludzie nie czytają umów licencyjnych i zgadzają się w ciemno na cokolwiek, nie dbając totalnie o swoje cyberbezpieczeństwo.

Ładna bajka? A no ładna, szkoda tylko, iż wszelkie podjęte w tym odcinku tematy zostały już zrealizowane w popkulturze i to znacznie lepiej czy to w Truman Show, jeżeli mowa o temacie życia „w telewizji” czy ogólnie w ujęciu poziomu meta i społecznie powszechnej głupoty i ignorancji (Telemaniak czy Idiokracja). choćby morał niesiony przez ten epizod został zrealizowany lepiej i błyskotliwiej w odcinku Miasteczku South Park! A Joan jest okropna…i nie mówi nic w tej kwestii nowego w dodatku przypominając pełnometrażową adaptację finałowej konfronatcji K.E.V.I.N-a i She-Hulk. O zgrozo! Zielona zmora zawsze wraca.


Wszyscy jesteśmy mordercami…bo kochamy True Crime!!!


Drugi odcinek podejmuje uwielbiany przez szarego widza gatunek true crime. Ja sam tematykę seryjnych morderców uwielbiam bardzo stąd odcinek bardzo mi się spodobał. Nie jest jednak tak, iż jest on wolny od wad. Skrypt miejscami wypada tak głupiutko, iż spokojnie przegrałby w szachy z poczciwym osiołkiem, a jest też duża szansa, iż i gołąb defekując na skrypt przemyciłby bardziej przemyślane rozwiązania. Odcinek opowiada o młodej parze reżyserów kina dokumentalnego, którzy przyjechali w rodzinne strony jednego z nich. Choć ich początkowy dokument ma się odnosić do innego tematu, gwałtownie na afisz wychodzi sprawa brutalnej i lokalnej serii morderstw, a to właśnie to co tygryski lubią najbardziej. Sam nasz główny bohater okazuje się bliżej związany ze sprawą niż tylko dzieląc rodzinną miejscowość ze zbrodniarzem. Pogoń za sensacją może zrujnować życie i czy cena popularności jest tego warta? Nieistotne, bowiem koniec końców to Netflix liczy pieniądze…to znaczy Streamberry, Streamberry liczy pieniądze.


Kosmos, Kwas i Krew…


Epizod trzeci serialu Czarne Lustro opowiada o duecie astronautów. W którym jeden z nich za sprawą sekty na wzór tej Charlesa Mansona traci rodzinę. Dlaczego taka społeczność miałaby zamordować astronautę i jego rodzinę? Wszystko wiąże się z uprzedzeniami dotyczącymi Replik (a może Replikantów *wink wink*), którzy zastępują wyżej wspomnianych astronautów na powierzchni Ziemi, ich adekwatne ciała znajdują się zatem w kosmosie. W Internecie spotkałem się z głosami, iż to strasznie głupie i czemu nie jest odwrotnie. Moim zdaniem jest to natomiast najmądrzejsza decyzja scenariuszowa w tym odcinku, a może choćby w całym sezonie. „Prawdziwi astronauci muszą znajdować się na statku, żeby misja przebiegła pomyślnie, co bowiem stałoby się jeżeli na statku doszłoby do awarii, a astronauta nie byłby w stanie połączyć się z repliką znajdującą się w przestrzeni kosmicznej?

Katastrofa. jeżeli ktoś chciałby się czepiać tego odcinka to jest dużo więcej szwów w tym skrypcie, które prują się od samego patrzenia. Rok akcji to 1969 rok (Rok lądowania na Księżycu w naszym świecie) i w jego realiach mamy do czynienia ze światem, który się nie różni się od znanych nam z tego roku technologii, poza dużo większym rozwojem przemysłu kosmicznego i wcześniej wspomnianymi replikantami. I choć dałem temu odcinkowi dużą taryfę ulgową, bo wyglądał na coś idealnego dla mnie, to i tak bardzo, bardzo mnie zawiódł, a niech ostateczne gwoździe do trumny stanowią kulejące tempo, przewidywalne zakończenie i młócenie widza łopatą po głowie, co stanowi chyba motyw przewodni tego sezonu.


Szewc zabija szewca…


Czwarty epizod to paskudny szajs…jest jednak jedno ale. Odcinek Mazey Day to ociekający szlamem krap tylko i wyłącznie jako odcinek serialu Czarne Lustro. W innym przypadku natomiast mógłby być całkiem przyzwoitym, równie rozrywkowym, co śmieciowym horrorem klasy Y. Być może w innym wymiarze otrzymaliśmy ten skrypt właśnie w takim wariancie, niestety żyjemy nie tam gdzie trzeba. Mazey Day jest nośnikiem historii o celebrytach i paparazzi. Młoda gwiazda, której personalia poznajemy w tytule odcinka jest sprawczynią śmiertelnego wypadku drogowego pod wpływem narkotyków. Znika z mediów, stąd zrobienie jej zdjęcia zyskuje na wartości i ważności.

Akcji jednak nie śledzimy z perspektywy tejże gwiazdki, a właśnie fotografki Bo (Zazie Beetz), która podejmuje się wyzwania wyśledzenia nieuchwytnej celebrytki. Całość idzie gładko, intryga jest żadna, a portretowanie łowców celebrytów jest tu niebywale jednostronne. Ot, ludzie goniący za sensacją to sępy i hieny, a celebryci to ich biedne ofiary. Zero pochylenia się nad tematem ceny sławy czy faktu, iż właśnie dostatnie życie zawdzięczają sławie. Z naturalną uszczypliwością przypomnę, iż wcześniej przytoczone zwierzaki żywią się padliną. Kulminację odcinka stanowi przemiana Mazey Day w wilkołaka (czy raczej hienołaka) i brutalnie masakruje hienny dziennikarskie. Subtelność za którą pokochaliśmy Black Mirror, prawda? Prawda?


Demon z innej parafii…


Już poprzedni epizod raczej olewał aspekt samej technologii i jej rozwoju, dodatkowo nie pokazywał niedalekiej przyszłości, bowiem sama postać Mazey Day luźno nawiązuje do rozwoju i upadku kariery Britney Spears, a akcja umiejscowiona jest w dniu narodzin córki Toma Cruisa i Katie Holmes, czyli Suri Cruise. Demon 79 ma jakiekolwiek powiązania z bazową koncepcją Czarnego Lustra gdzieś gdzie Słońce nie dochodzi, czyli oczywiście w Piekle. Żarty, żartami, ale jeżeli mam coś dobrego o Black Mirror powiedzieć w tym momencie nadeszła ta chwila. Sięgnijcie po Demona 79, w oderwaniu od tego serialu, a dostaniecie przyzwoite kino gatunkowe i aby nic więcej nie mówić wrzucę wam jedynie opis odcinka poniżej: „Północna Anglia, rok 1979. Aby zapobiec katastrofie, spokojna asystentka sprzedaży musi dokonać strasznych czynów.” jeżeli mam wam szczerze polecić tylko jeden epizod niech to będzie ten. Jednak miejcie z tyłu głowy, iż to nie jest Black Mirror!


Streamberry, Midjourney i Chat GPT


W większości odcinków pojawia się wątek platformy streamingowej Streamberry, co ma stanowić jawną satyrę na Netflixa. Satyra byłaby skuteczna jednak w chwili kiedy byłaby hiperbolą i absurdem dotyczącą działalności tejże platformy. Satyryczne ukazanie jest zbyt bliskie rzeczywistości i w kontekście wciąż trwającego strajku scenarzystów, głośnej sprawy odnoście serialu o Dahmerze i tak dalej. Mnie do śmiechu zwyczajnie nie jest. Natomiast całe Black Mirror wygląda jak stworzone z pomocą Midjourney. Jest tak do bólu sterylne, w wielu miejscach pozbawione jakiegokolwiek stylu, przypominające bardziej laboratoryjny preparat powstały bez udziału człowieka…

No właśnie patrząc na te scenariusze trudno mi uwierzyć, iż Charlie Brooker czy w ogóle jakikolwiek człowiek przyłożył doń więcej niż palec. Ten palec to i tak tylko po to by podrzucić kilka sugestii Chatowi GPT. Jaki jest więc problem Czarnego Lustra? Problem z odcięciem pępowiny przez jego twórcę, który boi się, iż inny projekt podpisany jego nazwiskiem bez nazwy marki się zwyczajnie nie obroni? Zwyczajne wypalenie koncepcji dystopii technologicznych? A, może wystarczy się rozejrzeć, żyjemy w świecie ciągłej obserwacji, neokolonializmu, nowej sztuki wojny i rujnującego kapitalizmu. Może dobiegliśmy do czasów, w których przyszłość już jest…dziś…straszna.

Zdjęcia użyte w recenzji pochodzą z materiałów promocyjnych pochodzą z materiałów promocyjnych serialu Black Mirror.

Idź do oryginalnego materiału