Wodewil z muzyką Jana Stefaniego do libretta Wojciecha Bogusławskiego uważany jest za pierwszą polską operę narodową. Po raz pierwszy wystawiono ją prawdopodobnie 1 marca 1794 roku w Teatrze Narodowym w Warszawie pod tytułem „ Cud, czyli Krakowiacy i Górale”. Dopisek „mniemany” w tytule pojawił się dopiero w roku 1796. Nie zachowały się niestety ani rękopis ani pierwodruk opery. Przez pewien czas za zaginioną uważano też partyturę Stefaniego. Premiera odbyła się w trudnym dla Polski okresie, niedługo przed przysięgą Tadeusza Kościuszki i trzecim rozbiorem Polski. Zawarte w libretcie aluzyjne moralitety przeplatają się z wątkami miłosnymi i komediowymi.
Akcję umiejscowiono we młynie i karczmie, w podkrakowskiej Mogile (obecnie teren Nowej Huty), wsi znanej z odpustów i spotkań krakowskich mieszczan i górali.

„Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale” , plakat
Konflikt miedzy dwiema społecznościami… Historia miłości Stacha i Basi… Komediowe, miłosne, rodzinne perypetie… Ludowa muzyka i tańce: polonez, krakowiak, mazur, polka…Kolorowe stroje…Zmiany dekoracji… Połączenie w całość tych wszystkich elementów było nie lada wyzwaniem dla reżyserki- Pauliny Kozyry, ale też dla całego ponad 70.osobowego zespołu, w skład którego wchodzili profesjonaliści, zawodowi muzycy i śpiewacy, jak również prawdziwi amatorzy- mieszkańcy okolicznych wsi. Po raz kolejny w przedsięwzięciu wzięły też udział osoby z niepełnosprawnością wzrokową, z którymi stowarzyszenie współpracuje od jakiegoś czasu. To nie jest łatwe, wymaga perfekcyjnego przygotowania, ale w efekcie daje wielką satysfakcję.
„To było spotkanie świeżej energii z doświadczeniem, profesjonalizmu z euforią odkrywania. Nasza realizacja jest głęboko zakorzeniona w polskim folklorze. Postawiliśmy na barwność, żywiołowość i autentyczność, nie tylko w muzyce, ale i w kostiumie, choreografii i języku ciała. Na scenie pojawili się prawdziwi górale, a orkiestrę prowadził dyrygent z Podhala, który wniósł do tego dzieła coś więcej niż muzyczne kompetencje- wniósł duszę regionu”- powiedziała Ewa Smoleńska, – producentka spektaklu.
I może to właśnie sprawiło, iż spektakl zachwycił zebraną publiczność, która długo oklaskiwała występujących.
Takie wydarzenia są niezwykle ważne dla lokalnej społeczności, która na co dzień nie ma wielkiego kontaktu z tym zaliczanym do trudniejszych gatunkiem muzyki. Ale to, iż nie ma, nie znaczy wcale, iż nie jest zainteresowana.

„Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale”, fot. Filip Bączkiewicz
O zainteresowaniu „operą w stodole” świadczy fakt, iż coraz trudniej „dostać” się na spektakl i coraz więcej osób z okolicy ma ochotę brać w nim udział, choćby w roli statystów. Bilety na przedstawienie rozeszły się w 3 godziny, mimo, iż na widowni przygotowano tym razem ponad 300 miejsc. Nie brakuje też chętnych do pomocy, a to w tak dużym przedsięwzięciu i przy ograniczonych środkach jest bardzo istotne. To naprawdę niesamowite, jak udało się „zarazić ” muzyką i to niełatwym jej gatunkiem, tyle osób. I to „zarażanie” trwa. Już są kolejne plany. Rodzą się kolejne pomysły. Już są chętni do pomocy i samego udziału.



Po spektaklu rozmawiałam z Ewą Smoleńską, założycielką Ogólnopolskiego Stowarzyszenia „Z muzyką do ludzi”, pomysłodawczynią projektu, producentką opery wystawionej w Ceglarni w Jarosławkach.
Ewa Nowak: To już ósma opera, którą wystawiliście w stodole w Jarosławkach. Tym razem jest to…

„Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale”, fot. Filip Bączkiewicz
Ewa Smoleńska: „Cud mniemany czyli Krakowiacy i Górale”. Przez wiele, wiele lat uznawana była za pierwszą polską operę. To klasyczny wodewil. O czym jest ta opera? Każdy można oczywiście widzieć tu coś innego, ale generalnie jest to historia o miłości, tyle iż nie takiej, jaka być miała, ale mimo wszystko zakończonej happy endem.
EN: Skąd pomysł na tę, a nie inną operę?
ES: To taki mój rodzaj patriotyzmu. Ja po prostu bardzo szanuję polską sztukę. Uważam, iż warto ją pokazywać, warto się nią chwalić. Niedawno ukazało się też nowe, rzetelne wydanie partytury i właśnie według tego nowego opracowania, opera została wystawiona w Jarosławkach.
EN: I po raz kolejny w Ceglarni w Jarosławkach… Czyli gdzie? Czym dla ciebie, dla was, jest to miejsce?
ES: To jest magiczna przestrzeń, a tę magię tworzy człowiek, który nim zarządza. Bo miejsce jest tylko miejscem. Resztę tworzy osoba, człowiek, który rozumie kulturę. Krzysztof Misiewicz jest niezwykle otwarty i bardzo nam pomaga, zapewnia warunki, w których artyści czują się dobrze i świetnie im się pracuje.
To jego wielka zasługa, iż od ośmiu lat tu właśnie dzieją się te niezwykłe rzeczy.

„Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale” , fot. Filip Bączkiewicz
Rozumiemy się. Model biznesowy Krzysztofa jest otwarty na coś ponad biznesowego i ponad finansowego. My też nie przeliczamy wszystkiego na pieniądze. Ważniejsza jest sztuka, ludzie. I może dlatego tak się wszystko między nami dobrze układa. I dlatego to właśnie tu, po raz kolejny się spotykamy. I będziemy się przez cały czas spotykać.
EN: Kolejny projekt… kolejna opera… kolejni artyści… Jak udaje ci się namówić ich do współpracy?
ES: Sama nie wiem…Jakoś się od tych paru lat udaje. To moi koledzy z pracy. Pracujemy razem i jeżeli kogoś potrzebuję, to proszę o pomoc. I oni mi pomagają, podsuwają kandydatów. Jedni się zgadzają, inni odmawiają. Część artystów jest ze mną od początku. Są też nowi, wnoszą nową energię, nową jakość. Tym razem w zespole mamy więcej debiutantów i nowych twarzy. Ta świeża energia, bardzo dobrze zrobiła spektaklowi.
EN: Próby rozpoczęły się na początku sierpnia…
ES: Tak, mieliśmy cztery dni na ostateczne przygotowanie opery. Zapraszamy zawodowych muzyków, oni wiedzą, jak wszystko będzie wyglądało. Przyjeżdżają przygotowani. To prawdziwe szaleństwo, przygotować ostatecznie całość w cztery dni. Jednak po tylu latach mamy do siebie zaufanie, wierzymy iż wszystko zadziała jak powinno. Akceptujemy potknięcia i błędy, bo te oczywiście zawsze się zdarzają, ale wszyscy wierzymy, iż ostatecznie się uda. I się udaje.

„Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale” , fot. Filip Bączkiewicz
EN: W spektaklu oprócz zawodowych artystów, wzięli też udział amatorzy…
ES: Od samego początku naszym zamiarem było włączenie do działań mieszkańców okolicznych wsi. Trudno było ich na początku przekonać, ale się udało i teraz z wielkim entuzjazmem do nas dołączają. Jest ich zresztą coraz więcej.
EN: A widzowie? Kto przychodzi do stodoły na przedstawienie?
ES: Na frekwencję nie narzekamy. Zawsze jest więcej chętnych, niż miejsc Próbujemy wyjść poza obszar Książa. Chcemy, żeby w wydarzeniu wzięli udział ci, którzy dotąd nie mieli okazji czy odwagi. To jest nasza misja, misja stowarzyszenia „Z muzyką do ludzi”. Chcemy docierać do nowych odbiorców, do ludzi, którym ten rodzaj muzyki był dotąd obcy. Chcemy „ zarażać ” muzyką. I robimy to z powodzeniem.
EN: Powiedz, proszę, które z wystawionych przedstawień jest twoim ulubionym, do którego masz największy sentyment?
ES: Każde z ośmiu dotychczasowych przedstawień było inne, bazowało na innej muzyce. Przy każdym mieliśmy zupełnie inne możliwości realizacji, zarówno finansowe ,jak i osobowe. Dużo eksperymentowaliśmy. Ale największym sentymentem darzę chyba „Dydonę i Eneasza” Purcella. Sama nie wiem dlaczego…

„Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale” , fot. Filip Bączkiewicz
Odważyliśmy się tam na sporo eksperymentów scenicznych. Poza tym, była to jedyna opera, nie humorystyczna. Finałowa aria zaśpiewana przez Katarzynę Hołysz i całe późniejsze zakończenie wzbudziły wielkie emocje.
Może warto wrócić do czegoś poważniejszego, nie do końca tak lekkiego jak kolejne. Myślę, iż odbiorcy są już gotowi na coś poważniejszego. „Halka” też nie była do końca zabawna. Tę operę również dobrze wspominam.
EN: Jesteś prezesem Stowarzyszenia „Z muzyką do ludzi”, które działa już 15 lat. W jakim celu powstało i co udało wam się zrobić przez ten czas?
ES: Bardzo dużo rzeczy nam się udało, ale też sporo rzeczy nam nie wyszło tak tjak byśmy chcieli. „Flagowym produktem” jest na pewno Opera w Jarosławkach. To produkt najbardziej nośny, najbardziej medialny, najbardziej widoczny.
Cała nasza działalność zaczęła się od kameralnych koncertów w kościołach.
Ja to bardzo lubię, jestem kameralistką, nie do końca pasują mi duże imprezy. Ale moje potrzeby to jedno, a to, w jakim celu stowarzyszenie zostało stworzone to coś zupełnie innego. Chcemy docierać do ludzi, a taką możliwość dają nam właśnie duże imprezy, na które przychodzi paręset osób.
EN: Po co wychodzić z muzyką do ludzi? Co muzyka może nam dać? Jakie ma dla nas znaczenie?

„Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale” , fot. Filip Bączkiewicz
ES: Muzyka jest dla mnie metaforą pięknego życia, w którym znajdujemy rozwiązania wszystkich problemów. Bo w muzyce zawsze jest rozwiązanie. Zawsze jest początek, środek i koniec. Fala, która wznosi.
Energia.
A ludzie, biorąc udział w koncertach, słuchając muzyki, ocierają się o genialne umysły kompozytorów, dotykają w jakimś sensie tego geniuszu. Podnoszą jakość swojego życia. Biorą udział w przeżyciu estetycznym, a sam kontakt z muzyką, sztuką, jest w pewnym sensie terapeutyczny.
EN: Jeden z twoich projektów dotyczy osób z niepełnosprawnością wzrokową. Co dla tych ludzi znaczy muzyka? Po co im ona? Jak wygląda współpraca?
ES: Dźwięk jest dla nich wszystkim, bo pozbawieni są odbioru wzrokowego. Nie mogą więc odbierać świata tak jak my. Muszą tak wyszkolić słuch, żeby zastąpić tym swoje braki. I ten słuch rzeczywiście mają bardzo wyostrzony, a muzyka jest dla nich adekwatnie jedyną dostępną formą sztuki. Mogą też posługiwać się dotykiem, ale nie widząc dzieła sztuki, trudno jest je odbierać jedynie dotykiem. Muzyka jest dostępna bez żadnych ograniczeń, może choćby jeszcze bardziej, ze względu na ich wzrokową ułomność.
EN: A czy osoby z niepełnosprawnością słuchową mogą „słyszeć” muzykę? Rozmawiałyśmy kiedyś o tym…
ES: Tak, mogą, mimo iż brzmi to nierealnie. I „słyszą”, dzięki fal dźwiękowych. Odbierają ją ciałem i na swój sposób słyszą. Nie wiem, czy kiedyś się tym zajmę… Może…

„Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale” , fot. Filip Bączkiewicz
EN: A to, iż przeniosłaś się z dużego miasta na wieś, spowodowało, iż muzyka rzeczywiście mogła bardziej „ zbliżyć się ” do ludzi?
ES: Może trochę tak, ale ja z muzyką do ludzi „ wychodziłam ” jeszcze w czasie kiedy mieszkałam w Poznaniu. Tu jest na pewno łatwiej. Na pewno inaczej. Tu mam zupełnie innych odbiorców i inne możliwości.
Premiera:
7 sierpnia 2025, Ceglarnia w Jarosławkach
W spektaklu udział wzięli:
Orkiestra i Chór Teatru Wielkiego w Poznaniu pod dyrekcją Jacka Hyżnego
Soliści: Katarzyna Hołysz, Aleksander Kunach, Tomasz Rak, Paulina Kowol, Michał Kondyjowski, Albert Rugieł, Paweł Szajek i Andrzej Zborowski
Aktorzy teatru SOMA: Olga Ślebioda i Oliwier Korejwo- autor choreografii
Reżyseria spektaklu: Patrycja Kozyra
Grupa Audio Ergo Sum z Moniką Myler-Kozikowską