Świąteczna przerwa nas rozleniwiła. Prawie trzy tygodnie nieprzytomnego ganiania za mandarynkami, pierogami i szampanem odbija się na wszystkim 😂. Na szczęście powoli, bardzo powolutku, wracamy na normalne tory i zabieramy się do pracy. A jest nad czym się pochylić! Pierwszy klasyk już wleciał- o Roninie możecie przeczytać TUTAJ. Drugi prezentujemy poniżej. Miłej lektury!
Informacje/Pierwsze Wrażenia:
Sandman. Teatr Tajemnic to pierwszy tom kryminalnej historii, która kupiła nas... Tytułem. Brzmi mrocznie? Brzmi ciekawie? Nie da się ukryć! Zresztą "Sandman" użyty na pierwszej stronie w każdej formie nas skusi 😅. W każdym razie- poza nazwą, opowieść nie ma prawie nic wspólnego z uwielbianym przez nas Morfeuszem. Czy to źle? Sprawdźcie wrażenia.
Gruby tom skupia się na dziejach Nowego Jorku pierwszych dekad XX wieku. Tajemniczy Sandman zwalcza przestępczość, jako samozwańczy stróż prawa, przebrany w przeciwgazową maskę. Odklejony pomysł? No cóż- bohaterowie przeważnie mają nierówno pod sufitem. Tym razem jednak ma to sensowne wyjaśnienie. Jakie? Zachęcam do zapoznania się z albumem autorstwa Matta Wagnera, bo dzięki rzeszy rysowników (między innymi: Guy Davis), udało mu się stworzyć bardzo codzienną, a jednocześnie niezwykłą historię, która dzięki wydawnictwu Egmont i klubowi Świat Komiksu pojawiła się na polskim rynku.
Zarys fabularny:
"Wesley Dodds, spadkobierca fortuny, pojawia się w mieście po wieloletniej podróży po świecie. Nie może się pogodzić z faktem, iż za fasadą demokratycznego społeczeństwa kryje się skorumpowany system, w którym bogaci wykorzystują biednych, a bandyci są bezkarni. Kierowany dziwnymi snami, nocami zakłada kostium Sandmana i staje do boju ze złem. Napotyka na swojej drodze odważną młodą kobietę, Dian Belmont, która też zwalcza przestępczość, ale czyni to otwarcie, bez maski. Czy będą ze sobą współpracować?"
Wrażenia:
Batman, Batman, Batman. No niestety, nie jestem w stanie pozbyć się tego skojarzenia po lekturze. Wy odnosicie inne wrażenia? Tajemniczy dziedzic fortuny, milczący gentelman, wrażliwy na niesprawiedliwości, wracający ze światowego tournée, pragnący zapewnić porządnym obywatelom spokojny byt w ich ukochanym mieście, przywdziewa śmieszną maskę i zaczyna nocną walkę ze złem. Przecież to skojarzenie aż bije po oczach! Oboje stosują gadżety (w przypadku Sandmana jest to pistolet na gaz usypiający), nie mogą po nocach spać, dręczą ich nieme lęki i mają detektywistyczne talenty. Przypadek...?
Styl opowieści również odpowiada mrocznemu Gotham City. Jest jednak mała różnica. Jak życie Batmana odbywa się raczej w świecie cudów, tak Nowy Jork Sandmana jest miejscem szarym i do bólu zwyczajnym. Zbrodnie- to jakby nie patrzeć brutalne morderstwa- ale nie ma w nich krzty magii. Jedynym nadzwyczajnym motywem są sny Wesley'a, ale w pierwszym tomie nie znajdujemy większego ich sensu (nie wiem, czy w późniejszym okresie wątek zostanie pogłębiony i czy będzie rzutował w większym stopniu na fabułę). Tyle jeżeli chodzi o czary. Autor skupia się raczej na budowaniu uroku opowieści tajemniczymi kadrami, niedopowiedzeniami i napięciami między bohaterami. Czyli czysty klimat noir! Co ciekawe- wgląd mamy w życie bohaterów, koligacje i motywy, zaprezentowane zostały choćby różne grupy społeczne, podczas gdy sam Sandman (Wesley Dodds) pozostaje zagadką. Co nim kieruje? Co adekwatnie potrafi? Skąd wziął się pomysł? Zero odpowiedzi. Podejrzewam, iż historia spokojnie mogłaby się ukazać pod tytułem "Kryminalny Teatr panny Belmont" i album nic by na tym nie stracił.
Koniec końców, komiks mi się nawet podobał. Nie wzbudził wielkiego zachwytu, ale nie żałuje czasu w niego przeznaczonego. Black Label znowu zaprezentowało coś ciekawego, tylko wybitnie nie trafiło to w mój gust (choć sam klimat noir kocham). Dlaczego? Spokojne tempo opowieści. Wydaje mi się, iż to właśnie ono odpowiada za moje "umiarkowane" zadowolenie. Nie chodzi o brak akcji (bo wiadomo, jak rozwijają się takie fabuły), ale o lekkie przegadanie i styl opowieści charakterystyczny dla Sherlocka (rozwiązanie dosłownie w kilku ostatnich zdaniach). Praktycznie na każdej stronie jest ściana tekstu, a pojedyncze ("akcyjne") kadry to prawdziwa rzadkość. Efekt jest taki, iż Teatr Tajemnic nie wciągnął mnie na tyle, bym przeczytał go jednym tchem. Dawkowany mi się rozmył, więc podejrzewam, iż w szerzej perspektywie, nie będę wyczekiwał kolejnych tomów z niecierpliwością. Jasne, przeczytam, jak w rączki wpadnie, ale szukać go po sklepach nie zamierzam. Komu go polecę? Koneserom. Dla laików i pragnących komiksowej rozrywki może okazać się za trudny.
T.
Przydatne linki:
znajdziecie nas na Instagramie
TUTAJ dołączycie do nas na Facebooku
TUTAJ złapiecie własny egzemplarz