Gdyby ktoś z PT komcionautów chciał się dowiedzieć, co to adekwatnie jest ten cały marksizm kulturowy, ale nie miał ochoty na przebijanie się przez ciężko napisane knigi, proponuję dwa rozwiązania. Ironiczne i błyskotliwe komiksy z serii „Existential Comics” oraz „1984” Orwella.
W tym drugim występują maszyny do tworzenia popkultury dla proli. Ich opis nie ma sensu.
Już w czasach Orwella istniały pierwsze „mózgi elektronowe”, gdyby więc pisarz na serio chciał sobie wyobrazić „maszynę piszącą powieści”, powinien opisać coś w rodzaju lemowego Elektrybałta. Pisarz jednak uparcie używa określeń sugerujących, iż te maszyny wyglądają jak coś z klasycznej fabryki:
„Since he had sometimes seen her with oily hands and carrying a spanner – she had some mechanical job on one of the novel-writing machines (…) Probably she had crushed her hand while swinging round one of the big kaleidoscopes on which the plots of novels were 'roughed in’. It was a common accident in the Fiction Department (…) But she was not interested in the
finished product. She 'didn’t much care for reading,’ she said. Books were just a commodity that had to be produced, like jam or bootlaces.”
Te wszystkie wstawki dotyczące Departamentu Prozy można by sfilmować i pokazywać jak ten odcinek „South Park” o scjentologach: w to naprawdę wierzą kulturowi marksiści! Orwell był jednym z nich (z nas), umieścił w swojej powieści fabularyzowane streszczenie rozdziału „Przemysł kulturalny” z „Dialektyki oświecenia” Adorno i Horkheimera.
Marks i Engels żywo interesowali się kulturą jako odbiorcy, ale nie jako filozofowie. Zgadzam się z późniejszymi myślicielami, którzy zarzucali im wulgarny ekonomizm – zafiksowanie na stosunkach produkcji i lekceważące podejście do tego, co zbiorczo nazywali „nadbudową”.
Socjaldemokratyczni reformatorzy, którzy zaczęli tworzyć na Zachodzie państwo opiekuńcze, powielali ten błąd, podobnie zresztą jak leniniści na Wschodzie. Uważali, iż wystarczy masom zapewnić dach nad głową i dość jedzenia, a inne problemy same się rozwiążą.
Na usprawiedliwienie wulgarnego ekonomizmu zaznaczmy, iż jeszcze w latach 1930. ludzie umierali z głodu na ulicach miast (w tym: Warszawy). Jestem więc pełen empatii dla reformatorów społecznych, którzy 90 lat temu rozumowali po brechtowsku: „Erst kommt das Fressen, dann kommt die Moral”.
Niemniej jednak, Fressen przyszło, a problemy nie zniknęły, ani w zachodnich „społeczeństwach dobrobytu”, ani we wschodnich dyktaturach. W marksizmie do tego doszedł kryzys związany z tym, iż według ortodoksyjnego materializmu historycznego wojny światowe po prostu nie powinny się były wydarzyć.
Napisałem kiedyś powieść, która się dzieje w alternatywnym świecie, w którym historia poszła według marksowskich prognoz, więc trochę się musiałem wczuć w mindset intelektualisty z roku 1877. Łatwo mi go teraz zrozumieć: dla kogoś takiego wyobrażenie sobie, iż najbardziej cywilizowane narody Europy poślą swoje dzieci na okrutną rzeź, było niemożliwe.
Dla każdego marksisty już 100 lat temu musiało więc to być oczywiste, iż w tej doktrynie jest jakiś błąd. Ale gdzie?
Odpowiedź marksizmu kulturalnego brzmiała: w lekceważeniu kultury jako czynnika sprawiającego, iż ludzie robią to, co robią. Woody Allen w którymś filmie zażartował, iż „po pięciu minutach słuchania Wagnera ma ochotę najechać na Polskę”. Marksiści kulturalni podejrzewali, iż może faktycznie stąd się wziął faszyzm.
Filozofowie szkoły frankfurckiej zaczęli więc badać kulturę. A iż byli marksistami, zaczęli się interesować kulturą dla mas, jako pierwsi w ogóle – dlatego do dziś każda porządna teoretyczna książka o popkulturze musi cytować Adorno i Horkheimera choćby po to, by się od nich odciąć.
Tak jak McLuhan zainicjował akademickie badania nad mediami, więc jego prace są pełne błyskotliwych intuicji przemieszanych z bzdurami i non-sequiturami, podobnie jest z „Dialektyką oświecenia”. Marksiści wyjątkowo źle się nadają do analizowania popkultury.
Jak z pewnością zauważyliście choćby po tym blogu, jesteśmy przeważnie nudnymi sztywniakami. Będziemy notować w naszych kajecikach, iż hip hop polega na tym, iż po „jou” powinno nastąpić „madafaka”, ale gdy na koncercie MC Didżeja ktoś nas zagadnie per „eluwina zią, chcesz zajarać blanta?”, zestywniejemy ze zgrozy, nerwowo poprawiając krawat zawiązany na podwójnego windsora.
Oczywiście, trochę przesadzam (tak naprawdę nauczyłem się tylko węzła podstawowego, inne umiem rozpoznać, ale nie stosuję). Ale gdyby na tym wymiaginowanym koncercie byli Adorno i Horkheimer, mieliby gajery, windsory, kamizelki i złote spinki do mankietów. Oppa marxist style!
Ich kulturalny gust był szalenie konserwatywny, podobnie jak Marksa i Engelsa. W sztambuchu córki Marks wypełnił słynny kwestionariusz, z pytaniami typu „ulubiony poeta” albo „czego nienawidzisz najbardziej”.
Absolwent Uniwersytetu Jutuba (praca dyplomowa broniona pod kierownictwem dr Jordana B. Petersona), może pomyśleć, iż Marks w tej ostatniej rubryce wpisał coś w stylu „zachodniej cywilizacji”, „Boga”, „posprzątanych pokojów”, „homarów alfa” albo przynajmniej małych kotków czekających na pogłaskanie.
Tymczasem Marks wpisał Martina Tuppera, wiktoriańskiego Paolo Coelho. Dziś pomiętają o nim adekwatnie tylko marksiści, jako o Tym Kogo Przywódca Naszego Reptiliańskiego Ssssspisku Nienawidził Najbardziej Z Wszystkich Ludzi (napisałem „retpiliańskiego”? sssorki, to się wytnie).
Tupper był autorem bestsellerowej książki „Proverbial Philosophy”, zawierającej złote myśli takie, iż tylko walnąć helwetiką na tle zachodu słońca i wrzucić na fejsa. Przykład cioci Wiki: „Well-timed silence hath more eloquence than speech”.
Jako ulubionych poetów Marks podał Dantego, Ajschylosa, Szekspira i Goethego. Jako ulubionych prozaików: Diderota, Lessinga, Balzaka i Hegla. Pomijając Hegla, umieszczonego tu chyba w ramach złośliwego żartu, to gusta tak konserwatywne, iż podwójny windsor sam się zawiązuje.
Adorno i Horkheimer mieli gust podobny, tylko jeszcze bardziej. Za ideał kultury uważali dodekafonię – muzykę, której można słuchać adekwatnie tylko w filharmonii, a do tego trzeba skończyć studia muzykologiczne (Adorno był cudownym dzieckiem fortepianu, grywał Beethovena w wieku lat dwunastu).
NIENAWIDZILI POPKULTURY za jej „schematyzm”, który „objawia się o tyle, iż mechanicznie wyróżnione produkty okazują się zawsze tym samym. Że różnica między serią Chryslera a serią General Motors jest złudzeniem, o tym wie każde dziecko, które się tą różnicą entuzjazmuje (…) Tam samo rzecz się ma z produkcjami Warner Brothers i Metro Goldwyn Mayer”.
Ten cytat wydaje mi się jednocześnie błyskotliwy i błędny. Sam, podobnie jak większość PT komcionautów, mogę do upadłego dyskutować o różnicach między Batmanem Nolana a Batmanem Burtona. Ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, iż gdyby tu się pojawił elegancki duch Adorna i zażądałby „explain me like I’m five”, miałbym problem z wytłumaczeniem mu nie tylko tej różnicy, ale choćby (o herezjo!) między Batmanem a Iron Manem.
Może w gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do tego, iż jeden jest produkcją Warner Brothers, a drugi Sony? O różnicach między markami samochodów też przecież mogę się sprzeczać do upadłego, ale tu jeszcze prędzej się zgodzę, iż różnice są symboliczne, wszystkie firmy oferuja z grubsza to samo: wszystkie kompakty są golfem, wszystkie minivany espacem…
Choć Adorno i Horkheimer potępiają popkulturę w czambuł, jest tu interesująca dla mnie niespójność: w ich książce często pojawia się teza o tym, iż popkultura robi się CORAZ GORSZA. I choćby to egzemplifikują: Kaczor Donald jest gorszy od Betty Boop, a perfekcyjny jazz Benny Goodmana od spontanicznej muzyki nowoorleańskiej.
Choć nie definiują tego wprost, można się domyślić, jakie są ich kryteria popkultury „lepszej” (a przynajmniej: mniej złej). To taka, która jest bardziej spontaniczna, nieprzewidywalna, oddolna, ludowa. A gorsza jest taka, która wygląda na przemysłowy produkt maszyn z orwellowskiego Departamentu Prozy.
Nigdy nie napiszę książki o teorii popkultury, ale skoro się nią zajmuję zawodowo, a parę razy ocierałem się też o jakieś formy quasi-akademickie, to muszę taką teorię mieć w głowie. No więc wygląda jak w powyższym akapicie (oczywiście, nie wymyśliłem tego sam, zerżnąłem z książek okołofrakfurckich intelektualistów, Siegfreda Kracauera i Waltera Benjamina).
Skąd prawicowym świrom wzięła się teza, iż celem szkoły frankfurckiej jest zniszczenie zachodniej cywilizacji – nie mam pojęcia. Rationalist Wiki sugeruje, iż mógł to wymyślić Lyndon LaRouche, co skądinąd pasuje do niego.
Prawacy traktują „szkołę frankfurcką” jako synonim postmodernizmu oraz „French intellectuals”, nie przejmujac się tym, iż Frankfurt, mimo zbieżności pierwszych liter, nie leży we Francji. Trzeba tymczasem pamiętać, iż choćby jeżeli pewne tezy brzmią podobnie, to obie szkoły wyszły z radykalnie przeciwstawnych założeń. Zabawnie pokazuje to „Existential Comics”.
Gdybym umiał rysować takie komiksy, narysowałbym to bardziej serio, ale mniej śmiesznie. Dwaj rewolucjoniści Adorno i Horkheimer, ubrani bardzo elegancko, stoją wśród marmurów z kieliszkami szampana. Adorno jest we fraku, bo tak wypada – przyszli tu na prawykonanie jego kompozycji na kwartet smyczkowy i fortepian.
Panowie mają smutne miny, bo rozmawiają na swój ulubiony temat: upadku cywilizacji zachodu. Dochodzą do tego samego wniosku co zwykle: iż oświecenie odniosło tak wielki sukces, iż zmieniło się w swoją negację.
Ale co poradzisz? Nic nie poradzisz. Dlatego nazywają nas „szkołą krytyczną”, umiemy tylko krytykować – wzdychają.
Nagle z ulicy wchodzą Ze Frencz Intelektuels. Jeden ma skórzaną kurtkę, drugi fioletowy garnitur, trzeci ma elegancką białą koszulę, ale rozpiął trzy guziki, żeby pokazywać włochatą klatę. Starannie nieogoleni i jeszcze staranniej nieuczesani.
Foucault wyjmuje zębami korek z butelki Chateauneuf du Pape rocznik 1968, polewa osłupiałym marksistom do ich kieliszków z szampanem i mówi: „Le oświecenie est mort, eh bien, allors on danse”.
OK, wychodzi mi z tego komiks typu „French Chads vs Frankfurt Virgins”, więc bardziej serio: „Dialektyka Oświecenia” jest pisana z rozpaczą. Autorzy właśnie uciekli przed faszyzmem, ale w zachodnich demokracjach też widzą przejawy faszyzujących tendencji – „ucieczki od wolności”, jak to ujął Erich Fromm w bodajże największym bestsellerze tego środowiska.
Francuscy i amerykańscy postmoderniści choćby jeżeli doszli do podobnych wniosków o końcu Oświecenia, mieli inny punkt wyjścia, a przede wszystkim inne podejście. Nie pisali z rozpaczą, raczej z ironią.
Temu panu z KUL, który do nas tu niedawno dołączył, dedykuję na koniec taki oto cytat z Adorno i Horkheimera, proponując, żeby się zastanowił w swoim sumieniu, czy Peterson rzetelnie przedstawia ich filozofię:
„…osiągnięcia ekonomiczne obracają się w swoje przeciwieństwo (…) To, iż higieniczna fabryka i wszystko, co się z tym wiąże, volkswagen i pałac sportu, tępym nożem zarzyna metafizykę, byłoby jeszcze obojętne, ale nie jest obojętne, iż w całości życia społecznego owa fabryka, volkswagen i pałac sportu same stają się metafizyką”.
PS. Wszystkie cytaty z wydania IFiS PAN, przeł. Małgorzata Łukasiewicz, Warszawa 1994; ilustracja to fragment komiksu „Adorno Returns”,(c) Corey Mohler