Co robi krytyczka? Część XV: Bywa, iż protestuje

kulturaupodstaw.pl 8 godzin temu
Zdjęcie: fot. Archiwum redakcji


Literatura nie zna protestów jednorodnych. Nie funkcjonuje w trybie doraźności, nie poddaje się krótkim cyklom informacyjnym. jeżeli protestuje, robi to z wyczuciem, które niekiedy przypomina medytację, innym razem – rwący nurt. Potrafi być głośna jak skandowanie haseł, ale równie często jej opór przyjmuje formę milczenia: zwłaszcza, gdy mowa o poezji. W tej subtelnej, niedostrzegalnej skali protest staje się nie tyle wyraźną manifestacją, co wyborem tonu, głosu, rytmu, czy po prostu: sposobu patrzenia. I właśnie dlatego jest trwały. Nie chodzi więc o literaturę zaangażowaną w prostym sensie. Nie o dzieła, które deklarują sprzeciw, mając jasno wyznaczonego przeciwnika i repertuar środków. Chodzi o teksty, które wykonują pracę oporu na poziomie samego języka. Które widzą rzeczy trudno dostrzegalne, odtwarzają realność zaprzeczaną lub lekceważoną. Takie, które nie pozwalają odwrócić wzroku – choćby jeżeli nie podnoszą głosu.

W stronę biblioteki

Jedną z takich pozycji jest Czytając Lolitę w Teheranie Azar Nafisi: książka o czytaniu zakazanych książek – ale bardziej jeszcze: o ciele i spojrzeniu. O tym, co się dzieje, kiedy przestaje się być podmiotką w oczach społeczeństwa i próbuje się odzyskać podmiotowość poprzez literaturę. Nafisi nie buduje traktatu politycznego. Buduje wspólnotę – kobiet, które spotykają się w jej domu, zdejmują chusty, czytają Nabokova, Jamesa, Austin. Czytają teksty, które były pisane w innym języku, dla innych ludzi, w innym czasie, a jednak rezonują z ich doświadczeniem. To teksty dają im narzędzia, by siebie nazwać, przefiltrować własną historię przez cudze opowieści. W tym sensie literatura nie jest tu luksusem – jest warunkiem przetrwania.

Azar Nafisi „Czytając Lolitę w Teheranie”, Wydawnictwo Karakter

Ale Czytając Lolitę nie jest też pochwałą literatury zachodniej, a opowieścią o wytrącaniu: siebie z roli obiektu, książki z pozycji martwego tekstu, lektury z ram obowiązkowej, kontrolowanej przez władzę formy. Protest nie wyraża się tu w krzyku – wyraża się w optyce patrzenia, która nie chce już się podporządkować.

Takie spojrzenie jest jedną z osi Umiłowanej Toni Morrison – tekstu, który stawia pytanie: co zrobić z historią, która została opowiedziana nie przez tych, którzy ją zdominowali, ale przez tych, którzy zostali zdominowani? Morrison nie daje prostych odpowiedzi. Jej literatura jest radykalna nie w sensie deklaratywnym, ale formalnym – rozsadza język od środka, szuka formy, która zdoła unieść traumę niewolnictwa i jednocześnie nie sprowadzi jej do wzoru z podręcznika.

W Umiłowanej nie chodzi o pamięć w sensie historycznym, ale tę, która rozgrywa się w cielesnym, codziennym, osadzonym w domu, w jedzeniu, w śmierci, w życiu. Owa pamięć, która nie chciała się dać uporządkować, która wraca pod postacią duchów, nawiedzeń, szeptów. I która wciąż domaga się wysłuchania. Protest zawarty w prozie to odmowa zapomnienia, ale też odmowa prostego zrozumienia. Umiłowana nie pozwala czytelnikowi stanąć z boku i „zrozumieć”. Każe się zanurzyć. Każe nie wiedzieć. I przez to – zobaczyć oraz poznać. Przemoc niewolnictwa w tej książce nie zostaje opisana – zostaje wcielona. Wraca jako postać, duch, pragnienie i żal. Jako niemożliwość opowiedzenia samej siebie.

Przeciw wymazywaniu

Innym sposobem oporu jest opowieść, która nie zgadza się na wymazywanie. Nie przez powtórzenie znanych schematów, ale przez ich zaniechanie. Współczesna literatura feministyczna, queerowa czy postkolonialna nie szuka miejsca w starym porządku – ona go przerywa. Powieści Oceana Vuonga czy Douglasa Stuarta, czy zerkając na polski kontekst, poezja Patrycji Sikory czy Łucji Kuttig nie są „o inności”, ale byciem w języku mimo wszystko– nie tylko po to, by zostać uznanymi, ale by stworzyć nową przestrzeń istnienia i opowieść po prostu odzyskać.

Toni Morrison „Umiłowana”, Wydawnictwo Poznańskie

Literatura protestu nie potrzebuje deklaracji politycznej. Potrzebuje uważności, potrzebuje czytelnika, który nie przychodzi po lekcję, ale po spotkanie. Gdyby właśnie w taki sposób ustawić soczewkę, sprzeciw wyrażany w literaturze jest formą relacji: nie walką, ale ponowną próbą stratyfikacji, ułożeniem agory na nowo odwróceniem spojrzenia.

Zmianą kierunku uwagi. Protest literacki to także kwestia rytmu – tego, co wytrąca z automatyzacji, płynnego czytania. Mowa o wszystkim tym co stawia opór, haczy. Czy to w formie nieoczywistych zestawień, słowotwórczych zabaw, konsekwentnej gry zaimkami, domysłem bądź puentą. Literatura, która opiera się zapomnieniu, ma własną ekonomię: zatrzymuje, każe się cofnąć, wraca do wersów, a czasem po prostu nie oferuje odpowiedzi, tylko komplikuje cały obraz.

Literatura, nazwijmy to z braku laku, protestująca, nie zawsze staje przecież po stronie „sprawy” rozumianej jako polityczne zagadnienie czy slogan z transparentu. Częściej – opowiada się po stronie jednostki, która nie zgadza się z tym, co wokół niej nazwano rzeczywistością, pokazując świat z jej perspektywy. Niekiedy wystarczy, iż postać nie chce milczeć, choć nie ma komu opowiedzieć. Gestami oporu są również ucieczki przed hegemonicznością stylu, przed porządkiem, który nadaje sens tylko wybranym doświadczeniom, wykluczając wszystkie inne.

Nie ma jednej literatury protestu, bo nie ma jednego świata, wobec którego trzeba się sprzeciwić. Jest natomiast wspólne napięcie: między ciszą a głosem, między niewidzialnością a gestem, a w końcu między przystosowaniem a ryzykiem opowiedzenia siebie na własnych warunkach. Bo literatura nie protestuje przeciw czemuś. Protestuje dla czegoś – dla miejsca, w którym jeszcze można mówić prawdziwie. Nie musi agitować. Wystarczy, iż jest. Przynajmniej na początek.

Idź do oryginalnego materiału