Rynek odkryć
To ciche zwycięstwo literatury nad rynkową ostrożnością. Nie jest tajemnicą, iż ostatnimi czasy najważniejsze laury – od Bookera po Nobla – coraz częściej zdobywają książki wydane przez niezależnych wydawców. W ryzykownym klimacie rynku, gdzie wielkie koncerny boją się „trudnych” debiutów czy przekładu tytułów z jak najdalszych krajów, małe wydawnictwa śmiało biorą je pod swoje skrzydła – i odnoszą sukces. W Wielkiej Brytanii w 2022 roku wszystkie najważniejsze nagrody powędrowały do książek z małych oficyn. To znak szerszego trendu: literacka różnorodność kwitnie tam, gdzie działają pasjonaci niezależni od dyktatu mainstreamu.

Zyta Orsztyn „Najada”, Wydawnictwo Drzazgi.
A co na naszym podwórku? Polski rynek książki również przechodzi transformację. W ciągu ostatnich dwóch dekad ukształtował się wyraźny podział: z jednej strony mamy wielkich graczy z rozbudowanymi działami marketingu i szeroką ofertą, z drugiej – małe, często kilkuosobowe oficyny skupione na własnej, unikalnej wizji. Dawniej liczne wydawnictwa średniego kalibru zniknęły lub musiały wymyślić się na nowo.
W rezultacie to właśnie niszowe oficyny nadają ton literackim odkryciom, podczas gdy giganty koncentrują się na sprawdzonych bestsellerach. Nazwy takie jak Tajfuny, ArtRage, Cyranka, Drzazgi czy Filtry – brzmiące jeszcze parę lat temu dość osobliwie – dziś budzą żywe emocje czytelników i krytyków. Okazało się, iż ufamy tym markom: choćby jeżeli nie znamy autora ani tematu świeżo wydanej przez nich książki, wiemy, iż warto zaryzykować lekturę. Małe oficyny zdobyły kredyt zaufania, bo nieomylnie odkrywają dzieła, które dryf głównego nurtu pominął albo przeoczył. Ich katalogi stały się mapami skarbów – pełnymi różnorodnych głosów, po które nie sięgnął nikt inny.
Niepokorne debiuty i zapomniane arcydzieła
Skąd ta reputacja? Niezależni wydawcy pełnią dziś rolę kuratorów literatury – wybierają tylko to, co uznają za wartościowe, choćby jeżeli trudno się to „sprzeda”. Wydawnictwo Filtry, założone przez dwie redaktorki rozczarowane komercyjną sztampą, wprost deklaruje, iż chce publikować tylko książki ważne, prowokujące do dyskusji i łamiące schematy myślenia. Podobną filozofię wyznają twórcy oficyny Drzazgi: literatura ma raczej wytrącać z komfortu niż koić, ma rozjątrzyć rany i rozbić stereotypy. Te programowe manifesty przekładają się na odważne decyzje wydawnicze. Redaktorzy małych oficyn nie kalkulują chłodno słupków sprzedaży – kierują się instynktem i misją. Efekty widać gołym okiem. Małe oficyny podejmują ryzyko, na jakie wielkie domy wydawnicze często nie mogą lub nie chcą sobie pozwolić.
Jak zauważyła australijska agentka literacka Jacinta di Mase komentując postępującą monopolizację we własnym kraju, to właśnie dzięki takiemu ryzykanctwu niezależnych wydawców powstał
„niewiarygodnie zróżnicowany, radykalny i innowacyjny ekosystem”,
którego próżno szukać u wielkich molochów. W Polsce również oficyny spoza głównego nurtu stały się ostoją różnorodności – kulturowej, językowej, tematycznej. Wskrzeszają zapomniane głosy: debiutancka publikacja ArtRage to Oni Kay Dick – powieść okrzyknięta „zapomnianym arcydziełem” brytyjskiej literatury dystopijnej.

Kay Dick „Oni”, Wydawnictwo ArtRage
Kay Dick, queerowa pisarka zmarła w zapomnieniu w 2001 roku, dzięki pasji małego wydawcy powróciła na literacką scenę po latach nieobecności – do tego stopnia, iż historię jej odkrycia opisywał choćby „The New Yorker”. Z kolei niewielkie Drzazgi wznowiły „Najadę” Zyty Oryszyn – kobiecą opowieść wiejską z 1970 roku, dziś niemal nieznaną nowemu pokoleniu czytelników.
Promują też debiuty i nowe zjawiska: Cyranka inwestuje w świeże polskie talenty, ale też w prozę migracyjną – to ona wydała nagradzaną powieść o rodzinie tureckich imigrantów w Niemczech, książkę nieoczywistą, a jednak rezonującą z dzisiejszymi dyskusjami o tożsamości. W katalogu Filtrów znajdziemy odważne świadectwa mniejszości, Drzazgi z kolei przyniosły nam palestyński głos Adanii Shibli – przejmującą opowieść o wojennej traumie na pustyni Negew. Te przykłady można mnożyć. Wokół literatury azjatyckiej zbudowano przecież Tajfuny. Małe oficyny systematycznie wypełniają luki, które pozostawiają więksi gracze – czy to ze względów komercyjnych, czy światopoglądowych. Tworzą przestrzeń dla literatury spoza dominującego kanonu: dla głosów queerowych, imigranckich, klasy ludowej, dla eksperymentu formalnego i świadectw historii zapomnianych.
Więcej niż biznes
Z perspektywy krytyczki literackiej patrzę na tę zmianę z nadzieją i ekscytacją. Kiedyś narzekaliśmy, iż rynek zalewa monokultura – wciąż te same nazwiska, podobne historie, bezpieczne wybory. Dziś, dzięki małym oficynom, panorama prozy i eseju staje się barwniejsza i pełniejsza. Czytam książki wydane nakładem ArtRage, Tajfunów, Cyranki, Drzazg czy Filtrów i czuję, iż to już nie jest przypadek.

Adania Shibli „Drobny szczegół”, Wydawnictwo Drzazgi
Raz po raz trafiam na narracje, które wcześniej nie miały szansy do mnie dotrzeć. W tych książkach – starannie wyselekcjonowanych, dopieszczonych translatorsko i edytorsko – odbija się kawał świata, często tego uciszanego. To dowód na to, iż praca wydawcy może być czymś więcej niż biznesem: może być misją kulturalną.
Krytyczka literacka nie tylko recenzuje książki – także śledzi i dopinguje tych cichych bohaterów rynku wydawniczego. Mam świadomość, iż za każdym śmiałym debiutem czy wskrzeszonym arcydziełem stoi czyjaś odwaga, intuicja i ciężka praca. Dlatego pisząc ten tekst, mam w sobie dużo wdzięczności: dla małych wydawców, którzy nauczyli nas, iż w literaturze nie chodzi o rozmiar nakładu, ale o wagę głosu. Czytam więc dalej – to, co nieoczywiste, odważne, różnorodne. I myślę sobie, iż właśnie w tej różnorodności tkwi przyszłość literatury.