Wszystkie postaci literackie, które odchodzą od tradycyjnych przekonań dotyczących kobiecości albo zostają za to ukarane, albo są złe, albo jedno i drugie. O tym, jakie wzorce dziewczyńskości wpajają naszym córkom szkolne lektury, mówi Aleksandra Korczak, autorka pracy doktorskiej na ten temat i polonistka wyróżniona w konkursie Nauczyciel Roku
Uczyłaś dzieci od podstawówki do liceum. Jak zmienia się sposób omawiania lektur na różnych etapach edukacji?
Nauczycielki i nauczyciele realizują dydaktykę polonistyczną na różne sposoby, to oczywiste. Ale faktem jest, iż nie do końca mogą decydować, w jaki sposób omawiać dany tekst. Obowiązuje ich podstawa programowa. I tak na przykład w szkole średniej to ona wymusza tzw. podejście kontekstowe, czyli przedstawienie lektury w świetle epoki, w której powstała. jeżeli więc omawia się Lalkę, to trzeba opowiedzieć o społeczeństwie drugiej połowy XIX wieku, a o ile Tristana i Izoldę – akurat teraz to nie jest lektura obowiązkowa do matury, ale przez cały czas wielu nauczycieli ją omawia – to o średniowieczu. Chociaż na tym etapie nastolatki już rozumieją, iż Izolda nie mogłaby istnieć współcześnie. To znaczy mogłaby istnieć, ale przeżywałaby zupełnie inną historię, bo dziś mogłaby po prostu zostawić króla Marka, a w średniowieczu nie, bo ludzi dyscyplinowały wówczas określone reguły.
Natomiast w szkole podstawowej epoka, w jakiej powstał tekst, w ogóle traci na znaczeniu.
To znaczy?
Dzisiaj, gdy ktoś kończy ósmą klasę podstawówki, często nie ma świadomości, co kto i kiedy napisał. Dziecko poznaje tekst sam w sobie, czyta go tu i teraz. To ma swoje wady i zalety. Podstawowa zaleta jest taka, iż to skraca dystans między dzieckiem a omawianym tekstem – rzeczywistość opisana w książce może hipotetycznie mu się jawić jako bardzo bliska. Oczywiście w przypadku Pana Tadeusza realia są na tyle egzotyczne, iż już na pierwszy rzut oka dziecko widzi, iż to są dawne czasy, które w najmniejszym stopniu go nie dotyczą. No ale gdy czyta Opowieści z Narni albo Anię z Zielonego Wzgórza, to już może się zastanawiać: czy to są czasy, gdy moja mama była mała? A może babcia? I może nie mieć świadomości, jakie otchłanie czasu oddzielają je od tych tekstów.
Ale co to adekwatnie szkodzi?
Już wyjaśniam. Z perspektywy dorosłego wśród lektur można wydzielić dwa zbiory tekstów: po pierwsze, klasyka literatury, Kochanowski i tak dalej. Czyli teksty, które były prymarnie pisane dla dorosłych odbiorców, ale dzieci w szkole też je poznają w jakimś zakresie. Po drugie – literatura dla dzieci i młodzieży. Ale to są teksty, które mają prawie albo choćby ponad 100 lat, jak na przykład Akademia Pana Kleksa (1946), Opowieści z Narni (1950), Ania z Zielonego Wzgórza (1908), Hobbit, czyli tam i z powrotem (1937), czyli książki, którymi sama zaczytywałam się jako dziecko. Jednak wzorce dziewczyńskości, jakie pokazują, są już dziś nieaktualne i nie przystają do tego, jak postrzegamy nasze dzisiejsze zobowiązania, nasz dzisiejszy potencjał.
Czyli nam, dorosłym, chodzi o to, by dzieci w podstawówce weszły w świat przedstawiony bez barier omawiania historii, by zanurzyły się w świat powieści i go osobiście przeżywały. Jednak to, iż zanurzają się w ten świat bez wiedzy, iż jest on od nich oddalony, sprawia, iż mogą nasiąknąć nieaktualnymi przekonaniami, czy też wzorcami, dotyczącymi płci. Czy tak?
Dokładnie! Tym bardziej iż wiele ćwiczeń utrwala pozorną autentyczność i bliskość bohaterów literackich. Na przykład: napisz list do Edmunda z Opowieści z Narni. Takie ćwiczenia jeszcze bardziej wyjmują ten świat z książki i przybliżają go czytelnikowi albo czytelniczce.
Myślę, iż bardzo trudno jest uświadomić sobie w pełni, jak przemożny wpływ na naszą socjalizację płciową mogą mieć teksty kultury, z którymi obcujemy. Jak rzutują na cały proces dostosowywania do społeczeństwa, gdy budujemy przekonania, co należy do kobiety, a co do mężczyzny. Czy nie jest tak, iż współcześnie choćby my, dorosłe kobiety, mimo iż żyjemy w związkach partnerskich, przeżywamy poczucie winy związane z tym, iż na przykład mniej gotujemy niż nasz partner? Albo iż nie umiemy upiec ciasta? Oczywiście na poziomie racjonalnym wiemy, iż to absurd. Mogę być pełnowartościową kobietą nieumiejącą piec ciast. Ale na poziomie emocjonalnym operujemy pewnymi stereotypami płci, które na nas działają. Tym bardziej jeżeli żyjemy w mniejszych miejscowościach, w społecznościach o bardziej tradycyjnych przekonaniach. Wyobrażenia wchłonięte przez dzieci w szkole podstawowej również wpływają na ten obraz płci, który nosimy w sobie.
Ale akurat w Ani z Zielonego Wzgórza? Zawsze mi się wydawało, iż to taka dziewczynka zuch, która nie pasuje, i właśnie dlatego nas urzeka.
Tam jest taka interesująca klamra. Na początku, gdy Ania konfrontuje się z sąsiadką Zielonego Wzgórza, Rachelą, czy też w niektórych tłumaczeniach Małgorzatą Linde, to słyszy (i wszystkie pewnie pamiętamy tę kultową scenę), iż jest rudzielcem, marchewką. Anię to strasznie oburza, później Ania musi przepraszać. Pod koniec książki ta sama Rachela mówi, iż Ania bardzo wyładniała. Czyli o ile na początku dostajemy przekaz, iż można być pierwszoplanową bohaterką, szalenie interesującą osobą, która nie odnajduje się w obowiązujących kanonach piękna, ale przez cały czas może być ważna, interesująca i lubiana – to jednak pod koniec książki ta bohaterka musi wyładnieć. W symbolicznej scenie, też wskazywanej przez literaturoznawców, Mateusz zakłada Ani perły na szyję i wszyscy się zachwycają jej urodą, gdy już tak wydoroślała. „Wysmuklała”, jak wprost napisano.
Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Ojej.
Idziemy dalej. Wszyscy wiemy, iż Ania na początku książki bardzo dużo mówi, opowiada jakieś zmyślone historie. A pod koniec, gdy Maryla Cuthbert pyta: „Aniu, już nie mówisz tyle co dawniej, dlaczego adekwatnie?”, to Ania odpowiada: „a wiesz, Marylo, już chyba dojrzałam i nie mam potrzeby mówienia aż tyle”. Dzieci to czytają i widzą, iż bohaterka dojrzewa, by być pokorną i cichą. W kolejnych częściach cyklu, gdy Maryla z Małgorzatą (czy też Rachelą) odwiedzają Anię w jej pierwszym gospodarstwie domowym, to sprawdzają, jak jest prowadzona kuchnia. Zaglądają choćby do śmietnika, czy na pewno nie ma tam jakichś resztek, które można by wykorzystać. Czyli naszą Anię rozlicza się z tego, czy jest dobrą panią domu, czy dobrze gotuje. Oczywiście z jednej strony Ania idzie na studia, okej, ale z drugiej strony wykształcenie nie prowadzi do tego, by była samowystarczalna ekonomicznie. Ostatecznie zostaje panią domu, matką wielu dzieci. Więc to przykładowa powieść, która pokazuje bardzo tradycyjne przekonania dotyczące kobiecości.
Ale na jakimś etapie ona pracuje przecież jako nauczycielka.
Tak, ale później porzuca pracę, by zostać mamą, i to chyba siedmiorga dzieci. Widzimy obraz kobiety, która ma być protestancko pokorna. Zresztą według niektórych koncepcji literaturoznawczych Ania była pisana jako Bildungsroman, czyli ówczesna powieść o dorastaniu, formowaniu. Dlatego pokazuje przejście od dzikiego, wyzwolonego dziecka, amoralnego w takim znaczeniu, iż nie zna ono jeszcze zasad (podkreśla się, iż Ani w sierocińcu nikt dobrze nie wychował) – aż do uformowania na modelową panią domu tamtych czasów. Wykształconą opokę dla ukochanego męża.
Postulujesz usunięcie Ani z listy lektur?
Nie jestem za całkowitym wyrugowaniem tych dawnych powieści, bo sama je uwielbiam, ale warto zwrócić uwagę w trakcie ich omawiania z dziećmi, iż powstały w dawnych czasach. Bo np., gdy czytamy Opowieści z Narnii, to tam dziewczynki kilkanaście razy płaczą, a chłopcy – w ogóle. Warto dodać komentarz, iż to dlatego, iż kiedyś uważano, iż dziewczynki w ogóle są z natury bardziej emocjonalne, a chłopcom nie wolno płakać. A dzisiaj już wiemy, iż to bzdura, bo oczywiście chłopcy także mogą płakać i to nie czyni ich gorszymi chłopcami. I tak dalej.
A bez tego komentarza co się dzieje?
Możesz wyjść z lektury z poczuciem, iż poznałaś rzeczywistość, w której ty też funkcjonujesz. Że twój świat rządzi się analogicznymi prawami jak tamten, o którym czytasz.
W swojej rozprawie doktorskiej zbadałaś pod względem wzorców kobiecości i dziewczyńskości wszystkie lektury dla szkoły podstawowej po 1989 roku. Łącznie jest ich ponad 100. Jakie postawy są prezentowane w bardziej współczesnych powieściach dla młodzieży?
Jest na przykład Marcin Kozioł i jego Skrzynia władcy piorunów. W tej książce główna bohaterka nie cierpi matematyki, nie cierpi fizyki, nie rozumie jej i pierwszy rozdział zaczyna się od tego, iż przychodzi na korepetycje chłopiec, który ją tego wszystkiego uczy, starszy od niej. Ona się w nim podkochuje i oczywiście później stają się parą, bo przecież zgodnie z tradycyjnymi wzorcami dziewczynka w utworze literackim czy filmowym musi poznać swojego ukochanego. Zdobycie partnera to jej główny cel – tak było w baśniach, tak jest w tradycyjnej literaturze, we wspomnianej Ani, i tak dzieje się także w Skrzyni władcy piorunów.
Jest też inna książka współczesna, Czerwona kartka dla Sprężyny Jacka Podsiadły. Opowiada głównie o chłopakach grających w piłkę, ale przy okazji zostaje powiedziane, iż dziewczyny nie grają z nimi, tylko mają osobny WF i najchętniej to by w ogóle nie ćwiczyły, tylko gadały o chłopakach. A, i dziewczyny też oczywiście nie rozumieją matmy. W ogóle o ile chodzi o nauki matematyczno-przyrodnicze, to jest przynajmniej kilka lektur, w których powraca motyw, iż dziewczyny nie rozumieją nauk ścisłych. W Ani z Zielonego Wzgórza również.
Zajrzyj do najnowszego numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”
NR 43 / RÓŻNIMY SIĘ, LUBIMY SIĘ
Zajrzyj do najnowszego numeru magazynu „Kosmos dla dziewczynek”
NR 43 / RÓŻNIMY SIĘ, LUBIMY SIĘ
Czy są jakieś książki w podstawówce, które na jakimkolwiek poziomie przełamują te stereotypy? Czyli bohaterki, które nie dążą do posiadania ukochanego, są brzydkie i się nie zmieniają, potrafią w matematykę albo lubią się ruszać?
Tak, ale to zależy, na który kanon spojrzymy. W dawnym kanonie mogę wskazać bohaterki, które przełamywały te wzorce, ale albo były za to karane, albo nie były do końca dziewczynkami. Jest taka książka Adama Bahdaja Kapelusz za 100 tysięcy. To powieść detektywistyczna o dziewczynce Krysi, która sama uważa, iż nie jest do końca dziewczynką. Już na pierwszej stronie opowiada, iż jej rodzice się pomylili – powinni byli dać jej na imię Krystyn. Bo ona lubi się bawić w Indian, biegać, wygłupiać się i nienawidzi sukienek. Więc poznajemy bohaterkę, która niby jest dziewczynką, a jednocześnie wprost podważa swoją tożsamość płciową. Być może w żartobliwy sposób, ale jednocześnie czytelnik ma powiedziane, iż to nie jest postać dziewczęca.
Kiedyś też dla podstawówki lekturą byli Trzej muszkieterowie Aleksandra Dumasa i tam występuje negatywna postać Madame. To antybohaterka, którą muszkieterowie próbują zamordować, co w końcu im się zresztą udaje. I wielokrotnie mówi się, iż ona nie jest kobietą, tylko np. wężem. Albo iż „tylko przez omyłkę boską tę istotę nazwać można było kobietą”. Jest władcza, okrutna i dzielna, a przy okazji – nie jest kobietą.
O rety.
To nie koniec. W Opowieściach z Narni mamy postać Białej Czarownicy. Według wielu koncepcji literaturoznawczych tę powieść odczytujemy jako alegorię chrześcijańską, w której Aslan jest wcieleniem Chrystusa, bo oddaje życie, a Biała Czarownica – wcieleniem szatana. Wraca pod innymi postaciami w innych tomach cyklu jako pierwotne zło. Nie jest więc tak po prostu normalną kobietą.
Warto zwrócić uwagę na Balladynę, bo to też się czyta w szkole podstawowej. Ona też nie prezentuje stereotypowych cech kobiecych w tym sensie, iż nie jest pokorna, potulna, nie służy mężczyznom, tylko chce rządzić. Jest dzielna, bezkompromisowa, bezczelna, adekwatnie można powiedzieć, iż nosi androgeniczne cechy toksycznej męskości. I jednocześnie Balladyna jest zła, jest antybohaterką.
W świetle moich badań wszystkie postaci literackie, które odchodzą od tradycyjnych przekonań dotyczących płciowości czy kobiecości, albo zostają za to ukarane, albo są złe, albo jedno i drugie. Albo jest powiedziane przez narratora czy też pozytywnych, pierwszoplanowych bohaterów, iż ta postać to nie jest kobieta lub dziewczynka.
A czy chociaż ta Krysia, która chciała być Krystynem, może ujść za prezentację nieheteronormatywnej bohaterki? Czy jest to zbyt powierzchownie nakreślone?
To szalenie interesująca kwestia, dlatego iż coraz częściej mamy w szkołach uczennice i uczniów oczekujących posługiwania się zaimkami adekwatnymi dla ich tożsamości płciowej. I interesująca jestem, czy i kiedy powstanie taka koncepcja, żeby osoby queerowe miały swoją reprezentację w kanonie lektur. Bo Bahdaj nie pisze o tym wprost, ale możemy snuć hipotezy, czy Krysia to osoba, która np. jest w jakiegoś rodzaju tranzycji lub też osobą niecispłciową. Co ciekawe, mamy klasykę polskiej literatury dla dzieci i młodzieży, w której istnieje reprezentacja tych osób niebinarnych, czy też osób po prostu niecispłciowych.
Podasz przykład?
Trylogia indiańska, którą napisało małżeństwo Krystyna i Alfred Szklarscy. Opisywali społeczność wioski rdzennych mieszkańców Ameryki, gdzie pojawiała się postać niebinarna. I to odpowiedź na twoje pytanie. Myślę, iż można rozpatrywać różne książki, niekoniecznie współczesne, właśnie pod kątem tego, czy nie przełamują przekonań dotyczących binarnego podziału płciowego.
Wróćmy jednak do dziewczynek. Które książki przedstawiają bohaterki sprawcze?
Najciekawsze, iż takich książek współcześnie jest mnóstwo, wręcz wylewają się z półek. Wystarczy choćby pojechać na Powiśle i wejść do księgarni Dwóch Sióstr. Zresztą by pokazać skalę, powiem, iż w 2018 roku byłam członkinią jury literackiego w konkursie Książka Roku Polskiej Sekcji IBBY i musiałam przejrzeć chyba 300 czy 400 różnych tytułów. Wśród nich było pełno sensownych propozycji.
Ze starszych książek mogę wskazać Ronję, córkę zbójnika Astrid Lindgren. Tam znajdziemy alternatywne wzorce dotyczące płci: Ronię, która nie jest ani jednoznacznie kobieca, ani jednoznacznie męska, dziewczęca czy też chłopięca. Po prostu jest sobą. Potrafi poradzić sobie sama w lesie, ale też uczy się mówienia o uczuciach, rozumienia emocji, przeżywania gniewu. To jedna z moich ulubionych książek.
Są jeszcze Muminki, a w nich np. Mała Mi, która może być bezczelna, a i tak wszyscy ją kochają. W ogóle w Muminkach otrzymujemy przekaz, iż możemy akceptować różne negatywne cechy: to, iż Ryjek jest leniwy, Muminek niezwykle wrażliwy, a tatuś Muminka – egocentryczny. Ten cykl literacki pokazuje, iż nie ma postaci idealnych i wzorców do naśladowania. Muminki uczą bycia sobą i zgody na to, jakim się jest.
To skoro te książki są i to w obfitości, to dlaczego nie mamy ich na liście lektur naszych dzieci?
Problem polega na tym, iż osoby, które tworzą kanony lektur dla szkoły podstawowej, nie specjalizują się w literaturze dla dzieci i młodzieży ani nie interesują się nią, tylko podają te lektury, które sami czytali jako dzieci. I to widać wyraźnie. A książki współczesne są dodawane chybcikiem, bez rzetelnego przyjrzenia się ofercie rynkowej.
Ja bym się jednak w ogóle zastanowiła, czy jest sens dodawać takie książki do kanonu lektur, czy może lepiej byłoby po prostu oddać inicjatywę uczniom, uczennicom i osobom dorosłym, które z nimi pracują.
To znaczy usunąć listę lektur jako taką?
Mocno ją uelastycznić. Nie jestem fanką żelaznego spisu złożonego z tytułów. o ile dzisiaj dołożymy tam książkę, która porusza współczesne problemy, odzwierciedla nasze dzisiejsze postrzeganie dziewczynki, chłopca czy też po prostu: człowieka, to za pięć lat może się okazać nieaktualna. W moim odczuciu proces omawiania lektury szkolnej powinien być żywy. Nauczyciele powinni móc wybrać książkę, której inscenizacja wystawia się właśnie w lokalnym teatrze albo której adaptacja filmowa wchodzi do kin. Może nauczycielka chciałby omawiać lekturę, która nie tylko pokazuje alternatywne wzorce płciowości, ale też np. pokazuje problemy mniejszości imigranckiej obecnej w szkole? Ja na przykład lubię książkę Kasieńka Sary Crossan, która pozwala spojrzeć z nowej perspektywy na problem migrancki. Główna bohaterka, Polka, jest przedstawicielką mniejszości na Wyspach Brytyjskich. Więc polskie dzieci, czytając tę książkę, nagle same czują się mniejszością, a nie dominującą większością. Ale gdybym miała w klasie osobę z niepełnosprawnością, chciałabym sięgnąć po jeszcze inną książkę. Dlaczego kanon nie ma odpowiadać na problemy konkretnej społeczności klasowej? Dlaczego ma być zcentralizowany? Dlaczego ma być układany tutaj, w Warszawie, przez profesorów zajmujących się literaturoznawstwem, a nie najnowszą literaturą dla dzieci i młodzieży? To są pytania, na które warto spróbować sobie odpowiedzieć.
No właśnie, przecież nie wszystkie kraje w ogóle mają kanony lektur. W wielu krajach Europy Zachodniej ich nie ma.
Według mnie to nie najlepszy argument, chociaż być może dla kogoś taka przesłanka ma znaczenie. Natomiast warto pamiętać, iż u nas w Polsce kanon lektur złożony z tytułów jest obecny w szkołach w klasach 4–6 po raz pierwszy po 1989 roku. Właśnie teraz, po ostatniej reformie PiS‑u. Wcześniej tego nie było. Obowiązywał kanon problemowy, genologiczny (gatunkowy), wybrane książki jakiegoś autora. To znaczy, iż opis pozycji lekturowej brzmiał na przykład: „wybrana powieść przygodowa do wyboru przez nauczyciela i uczniów”. choćby dla gimnazjalistów konkretnych tytułów przewidywano niewiele. Za to był na przykład zapis: „wybrany tekst kultury fantasy, na przykład Sapkowski, Tolkien, Ursula Le Guin”. Czyli o ile akurat moi uczniowie grają pasjami w Wiedźmina, to mogę, współpracując z tym wątkiem, omówić z nimi wybrane opowiadanie o Wiedźminie, a choćby poprosić jakiegoś chłopaka, który uwielbia grać, żeby zrobił prezentację o tym, kim jest Geralt. Tak nauczyciel mógł działać jeszcze parę lat temu. Teraz już nie może.
Czyli polonistki i poloniści, oczytani, którzy kształcą się przez wiele lat, nie są obdarzeni żadnym zaufaniem co do swoich kompetencji, żadną wolnością wyboru.
Niestety. Teraz liczą się książki, które przydadzą się do egzaminu ósmoklasisty. Teoretycznie nauczycielka może włączyć dodatkową książkę do procesu literaturoznawczego, nic nie stoi na przeszkodzie. Może powiedzieć uczennicom i uczniom: słuchajcie, mamy trochę czasu do egzaminu, dobrze nam idzie, więc chciałabym, byśmy omówili dodatkowo jedną tych trzech książek, wybierzmy wspólnie. Jednak wysoce prawdopodobne, iż na skrzynkę mailową takiej nauczycielki trafi przynajmniej jedna wiadomość od zmartwionych rodziców, którzy będą pytali, czemu nie robi powtórek do egzaminu, tylko omawia dodatkowe książki. I ja absolutnie nie chcę krytykować tych rodziców, bo ich doskonale rozumiem. Rekrutacja do szkół średnich to coś przerażającego. Egzaminu ósmoklasisty w przeciwieństwie do matury nie można powtórzyć, więc rozumiem, iż dzieci się go boją. Zatem dopóki nie zmieni się sposób działania Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, nie zmieni się kanon lektur.
Rozumiem, iż choćby jeżeli taki rodzic akurat nie napisze, to ci biedni zestresowani i przytłoczeni nadmiarem obowiązków uczniowie polskich szkół – a należą do najbardziej obciążonych na świecie – mogą zwyczajnie nie mieć ochoty czytać nic ponad program. I w sumie im się nie dziwię. Może lepiej, żeby poszli na spacer.
Tak. Za problemami z lekturami szkolnymi stoi ten sam problem, który w ogóle niszczy polskie szkolnictwo: oceny. To masakra. Bo dzieciaki, wiedząc, iż muszą przeczytać dodatkową lekturę, spodziewają się, iż pewnie to skończy się wypracowaniem na ocenę albo sprawdzianem. Wiedzą, iż będą musiały coś powtarzać i czymś się stresować. A one już i tak żyją w ciągłym stresie. Więc ja też je rozumiem.
Ronja 2.0 — czyli o tym, co robią dziewczynkom bohaterki literackie
Ronja 2.0 — czyli o tym, co robią dziewczynkom bohaterki literackie
Wróćmy jeszcze do wzorców dziewczyńskości. Klasycznie dziewczynka i kobieta w literaturze są słabsze i potrzebują chłopca lub mężczyzny, który ocali je z opresji – czy to księcia, czy to Stasia Tarkowskiego. Wspomniałaś jednak o postaciach, jak Balladyna, które są lustrzanym odbiciem toksycznej męskości. Znasz ich więcej?
Oczywiście. Choćby Katniss Everdeen z Igrzysk Śmierci. Musi być dzielna, zaradna, nie może się poddawać, na dodatek jest mrukliwa i introwertyczna, nie mówi o uczuciach. Jak typowy bohater heros, który nie potrafi się komunikować. Wiemy już, iż chłopak radzący sobie siłą jest agresywny i nie rozwiązuje problemu. Natomiast w tej i wielu innych fabułach napotykamy dziewczynę, która poradzi sobie pięścią, i to jest albo źródłem naszego rozbawienia, albo wręcz zadowolenia – o, poradziła sobie, proszę bardzo, silna dziewczyna. Widzę to trochę jako nakłanianie dziewczynek do tego, by stały się nowymi toksycznymi chłopcami, którzy potrafią ochrzanić, walczyć o swoje, nie poddawać się. A jednocześnie przecież ten sam wzorzec sprawia, iż współcześnie mężczyźni borykają się ze spadkiem poczucia własnej wartości, z piętnem niezaradności, gdy nie zarabiają dużo i nie odnoszą sukcesów. I to mnie bardzo boli, bo chciałabym, żebyśmy po prostu przekroczyli ten paradygmat. I mniej mi chodzi o piętnowanie konkretnych fabuł. Wolałabym raczej zaprosić do rozważenia, jakich cech już nie akceptujemy u chłopaków, a jednocześnie zachęcamy do nich dziewczyny.
Czy istnieją reprezentacje siostrzeństwa w literaturze dla młodzieży?
Dziewczyny współdziałają np. we francuskiej powieści Clémentine Beauvais Pasztety, do boju. To książka pod różnymi względami interesująca i myślę, iż zaciekawiłaby nastolatki. Ale rzeczywiście trudno znaleźć dziewczęce kolektywy. Może jeszcze w Córce Czarownic Doroty Terakowskiej i wszelkich przedstawieniach wiedźm i czarownic – one często działają w grupie. Jednak we współczesnym kanonie lektur brakuje obrazów dziewczyn i kobiet, które bawiłyby się razem i coś wspólnie osiągały, a nie były tylko matkami, sprzątaczkami, kucharkami albo postaciami demonicznymi.
No i przede wszystkim brakuje kobiet jako głównych bohaterek powieści.
Tak, w ogóle ich nie ma. To bardzo ważna luka. Po 1989 roku w polskich kanonach lektur nie ma pierwszoplanowych kobiet, głównych bohaterek, które zajmowałyby się czymś innym niż macierzyństwem albo opieką nad domem.
Są tylko te ocalane.
Wiesz, ja w ogóle lubię interdyscyplinarne podejście do kultury, również na lekcjach polskiego. Uważam, iż kanon lektur nie musi składać się wyłącznie z pozycji literackich. Chciałabym, abyśmy pracowali też na analizie filmów czy seriali. Świetnie przełamuje wzorce dotyczące dziewczęcości film Mała miss (Little Miss Sunshine). Opowiada o dziewczynce z nadwagą, która marzy o udziale w konkursie piękności. Film pokazuje przemysł tworzenia pięknych dziewczynek w Stanach Zjednoczonych, więc daje świetną okazję, by porozmawiać o stereotypach nakazujących kobietom bycie pięknymi.
Nie musimy przecież tylko czytać książek. Warto szukać różnych okazji, by rozmawiać z dziećmi o świecie, o wzorcach i o ideach.
Aleksandra Korczak – nagradzana nauczycielka języka polskiego, etyki i filozofii, publicystka. Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, pracę doktorską poświęciła wzorcom dziewczyńskości i kobiecości w kanonie lektur po 1989 roku. Jest ekspertką do spraw lektur szkolnych oraz edukacji antydyskryminacyjnej.
Jej książka na temat dziewcząt i kobiet w lekturach szkolnych ukaże się w drugiej połowie przyszłego roku.
Podobał Ci się ten artykuł
i chcesz więcej wartościowych treści?
Podobał Ci się ten artykuł
i chcesz więcej wartościowych treści?