Circus Underwater – Circus Underwater

nowamuzyka.pl 1 rok temu

W podwodnym kalejdoskopie.

Nie miałem wcześniej najmniejszego pojęcia o istnieniu amerykańskiego projektu Circus Underwater utworzonego w latach 80. przez dwóch muzyków: Jay’a Yarnalla (syntezatory, wokal) i Richarda Salesa (syntezatory, gitara), a w dodatku, kryje się za tym wszystkim splot niecodziennych historii, które postaram się pokrótce nakreślić. Wyczytałem je w tekście dołączonym do reedycji tego jedynego albumu w dyskografii Circus Underwater.

Jay Yarnall, 1973 r.
Richard Sales, 1980 r.

Sales i Yarnall pochodzą z Waszyngtonu (mieszkali około dziesięciu mil od Białego Domu) i poznali się w trzeciej klasie szkoły podstawowej w 1956 roku, dokładnie podczas Halloween. Przyjaźnili się przez całą podstawówkę – Richard nosił go choćby na swoich plecach. Ich przyjaźń jeszcze mocniej się zacieśniła w szkole średniej. W tamtym czasie Sales grał już na pianinie Wurlitzera w wielu zespołach i był coraz bardziej rozpoznawalnym wokalistą i muzykiem. Tej szkoły Sales nie ukończył, ponieważ miał mnóstwo nieobecności. Rodzice wysłali go do eleganckiej szkoły przygotowawczej w Maine, aby odciągnąć go od szalonych przyjaciół i (teoretycznie) sprowadzić syna na ziemię. Jego nowi przyjaciele z Maine to byli oczywiście ludzie z Blue Mob – dzicy intelektualiści, którzy płynęli na tej samej pijackiej łódce co Richard. Koniec końców Sales ukończy tę szkołę z bardzo dobrymi wynikami i wrócił do domu odmieniony, zakochany w pismach Henry’ego Davida Thoreau.

A co się działo w tamtym czasie z Yarnallem? Jay wstąpił do marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, ponieważ obiecano mu, iż będzie perkusistą w zespole marynarki wojennej – okazało się to nieprawdą. Kiedy już się o tym przekonał stracił choćby z wrażenia przytomność, a później pojechał autostopem do San Francisco, gdzie hipisowski styl dopiero zaczynał nabierać rozpędu – zimą 1966 roku. Poszedł na imprezę, na której wypił trochę STP – tzw. kolczastego ponczu (STP był niezwykle silnym i koszmarnym narkotykiem – podobnym do LSD). Skończyło się na tym, iż Jay wyskoczył z okna na drugim piętrze i został sparaliżowany od szyi w dół, mogąc jedynie wykonywać niewielkie ruchy rękami. Prawie rok po powrocie Salesa z Maine, Jay został wypisany ze Szpitala Marynarki Wojennej. Richard rozpoczął studia na Uniwersytecie Maryland, gdzie studiował muzykę, literaturę i filozofię. W przeciwieństwie do szkoły średniej kochał studia, ale podobnie jak w szkole średniej wciąż żył w swoim własnym świecie. Okazało się, iż Sales nie znał nut i sprawiało mu to duże problemy. Miał wtedy dobrze rokujące zespoły i rzucił naukę na trzecim roku.

Jay Yarnall, 1967 r.

Był to mniej więcej rok 1967, kiedy Jay wrócił do domu, a Richard wtedy intensywnie szkolił swój gitarowy warsztat, grając całymi dniami w naprzemiennych strojach, samodzielnie ucząc się fingerstyle’u, który okazał się podobny do tego, co proponował John Fahey – pionier tzw. amerykańskiego prymitywizmu. Sales bardzo gwałtownie osiągnął całkiem dobry poziom i po roku nieustannej praktyki napędzanej marihuaną oraz alkoholem był blaskiem każdej imprezy w mieście.

Jay niestety był w kiepskim stanie i zajęło mu dużo lat zanim otrząsnął się z konsekwencji tej pamiętnej wyprawy, która ostatecznie doprowadziła do wypadku. Też stał się innym człowiekiem. Lekarze przepisali mu Stelazynę i jakiś inny silny barbituran, żeby złagodzić skurcze. Stelazine słynie z doprowadzania ludzi do szaleństwa – a Jay czasami był całkowicie szalony. Przyjaźń z Richardem była siłą stabilizującą dla niego. Sales pisze o nim, iż był magnetycznym facetem w stylu Jamesa Deana. Wówczas obaj dobrze się bawili razem. Jay dostał wysoką rentę z marynarki wojennej i – jak wspomina Richard – znaczną jej część wydali na płyty, piwo i trawkę przez pierwszy rok lub dwa kolejne lata. Nic dziwnego, iż Jay był szalony. Jego ojciec przyszedł z nim się pożegnać jak Jay leżał w swoim łóżeczku, a potem strzelił sobie w głowę. Jego świetna pamięć nie pozwalał mu o tym zapomnieć.

Richard wielokrotnie wspomina w swoim tekście, iż łączyła ich głęboka, wręcz duchowa sprawa. I nie chodziło wcale o kwestie religijne, ale jak on to ujął o „surowego i tajemniczego ducha, którego nie da się ująć w słowach”. Z czasem ta wieź pogłębiała się jeszcze bardziej. Richard opiekował się Jay’em. Stali się tak związani, iż ludzie nie byli w stanie rozpoznać, czy to Richard, czy Jay rozmawia przez telefon. W pewnym sensie byli jedną osobą. Podzieliło ich małżeństwo Richarda z Joanne (poznali się jeszcze w liceum), co wywołało u Jaya zazdrość.

Richard i jego syn Rafe, 1980 r.

Nadszedł 1968 rok i Sales dołączył do zespołu The Jefferson Street Jug Band, którzy zagrali na pierwszym Woodstocku. Wystąpili też na wielu innych festiwalach, m.in. podczas Memphis Country Blues Festival w 1969 roku. Wtedy, pewnej bardzo naćpanej nocy – Richard, Jay, Joanne, Skip Anna (członkini The Jefferson Street Jug Band) i dwóch innych przyjaciół z Blue Mob postanowili wybrać się w podróż. Pojechali furgonetką Jay’a (nazywaną przez Richarda „The Eco Pig”) przez cały kraj do San Francisco. Kiedy już dojeżdżali do miasta, Jay zaczął mieć obsesję na punkcie tego, iż Sales powinien zostać autorem piosenek, iż jest naturalny i musi spróbować swoich sił. I w sumie spodobał się Richardowi ten pomysł bycia twórcą piosenek.

W 1970 roku Richard poznał dwóch chłopaków: Grega Pugliese’a i Bruce’a MacKinnona, zakładając z nimi grupę Sky Cobb, która niemal od razu stała się sensacją na scenie w Waszyngtonie (nagrali kilka utworów). Zespół gwałtownie się rozwiązał, po czym Jay zdecydował, iż chce przenieść się do San Francisco, aby dołączyć do Świętego Zakonu Człowieka – który w tamtym czasie był na wpół psychodelicznym, mistycznym kultem chrześcijańskim. To zgromadzenie mieściło się w Haight-Ashbury – sercu, Watykanie lub Mekce hipisów. Większość „kapłanów” to byli hipisi, teraz schludni, ubrani w szaty itd. Oczywiście ostatnią rzeczą, jakiej oni mogli tam chcieć, to otyłego i czasami zrzędliwego mężczyzny na wózku inwalidzkim, którego trzeba było nosić po schodach i okazjonalnie udzielać mu pomocy. Niestety, Jay został zepchnięty na margines Świętego Zakonu.

Inny członek The Jefferson Street Jug Band, Kerry Fahey przeprowadził się do Kalifornii, gdzie rozpoczął naukę w szkole i ostatecznie zaczął kierować w tej chwili legendarną wytwórnią płytową Johna Fahey’a, Takoma Records (nazwana od miasta w którym mieszkał Fahey).

W tym czasie Sales wycofał się i grał na gitarze całymi dniami. Kupił choćby mały magnetofon Ampex, kilka mikrofonów i zaczął nagrywać piosenki. Dużo wtedy eksperymentował Richard, np. z echem taśmy, ale wciąż pozostając w obrębie piosenki. John Fahey uwielbiał to, co nagrywał Sales, ale jego nie interesował biznes. Ponoć Fahey przez lata proponował mu kontakty płytowe, ale on odmawiał. Sales dziś się zastanawia nad tym i w sumie nie może dojść dlaczego odrzucał propozycje Fahey’a. Choć przypuszcza, iż jego wnętrze wiedziało lepiej, iż jeżeli naprawdę osiągnąłby wielki sukces w ciągu kilku lat to umarłby z powodu nadużywania narkotyków i ogólnego chaosu. W 1974 roku urodził się Richardowi i Joannie pierwszy syn, Rafe, a rok później Sales dostał pracę jako doradca w gimnazjum, gdzie pracował z trudnymi uczniami.

W latach 70. Richard założył kilka nowych zespołów: The Richard Sales Band, a następnie Red Sales i The Sunsets. Ten ostatni skład wzbudził ogromne zainteresowanie, ale gwałtownie też zniknął – niestety kokaina, alkohol zrobiły swoje. Z kolei w połowie lat 70. Jay odszedł od Świętego Zakonu i kupił dom w Marin w Kalifornii.

Sales nieustanie dalej szukał drogi dla siebie i w 1980 roku wraz z absolwentami Sky Cobb założył zespół o nazwie Cranes. Niestety grupa przetrwała tylko kilka miesięcy, gdyż każdy z członków miał normalną pracą, która ich pochłonęła. Wracając do Jay’a. Podczas jego pobytu w Kalifornii Jay był zahipnotyzowany Grateful Dead, tak jak wszyscy hipisi z Bay Area. The Grateful Dead słynęli z dżemów i Jay był przekonany, iż Richard jest tak dobry jak Jerry Garcia. Chciał zająć się muzyką. Latałem tam i z powrotem. Sales powtarzał mu: „Jay, powinieneś sfinansować studio nagraniowe. Powinniśmy założyć wytwórnię płytową”. W końcu w 1982 roku zadzwonił Jay i powiedział: „OK! jeżeli nauczysz mnie grać na klawiszach, kupię sprzęt do nagrywania”. Tak było i wystartowali.

Richard nauczył go paru trików, które sam poznał przez lata. Jay nie potrafił używać palców osobno, ale jako perkusista miał bardzo dobre wyczucie rytmu. Richard zapakował różne syntezatory – Roland Jupiter 8, Korg Lambda, Korg Polysix i zawiózł je do Maryland, aby oswoić maszyny. Jay ćwiczył na Korgach. Może sześć miesięcy później Sales załadowałem cały sprzęt do furgonetki i pojechał do Kalifornii, aby rozpocząć nagrywanie pod nazwą Circus Underwater.

Ten ostatni etap podróży wyglądał tak, iż Richard jechał bez przerwy dwadzieścia osiem godzin – był bardzo podekscytowany. Szczęśliwie dojechał i Jay już w drzwiach zakomunikował: „Ok, rozładuj sprzęt i bierzmy się do roboty”. Nie spali i jammowali całą noc. Następnego dnia byli już gotowi do nagrywania. Jay generował bulgoczące i wysokotonowe formy. – „Brian Eno używał Korga Lambdy w wielu swoich wczesnych nagraniach i jego nagrania z pewnością miały na nas wpływ, więc od samego początku w naszych kompozycjach były elementy muzyki ambient” – Sales.

Warto też odnotować, iż Richard zagrał wiele koncertów z Happy The Man podczas dni Red Sales. Działając z tą grupą zakochał się w rocku progresywnym, Robert Fripp itd. A w okresie pomiędzy zakupem sprzętu a nagraniami z Circus Underwater Richard zaczął grać na analogowym syntezatorze gitarowym – Roland GR 300. Miał też multiefekt Ibanez UE400, pogłos sprężynowy Furmana i kilka ech taśmowych Echoplex. W syntezatorze gitarowym Roland można było zastosować technikę, z której zasłynął wiele lat później Jack White z White Stripes – polegającą na naciśnięciu klawisza (przycisku), a nuta przeskakiwała w dowolnym interwale. Richard wspomina, iż ten sprzęt „był dla niego bardzo magicznym odkryciem”. Ową technikę można usłyszeć niemal we wszystkich kompozycjach Circus Underwater.

Sales wracając pamięcią opowiada, iż „na początku panował głęboki chaos podobny do free-jazzu, ale łagodniejszy w tonie”. A co było dalej? Ich rytm dnia wyglądał mniej więcej tak: fantastycznie naćpać się podczas robienia kawy, wypić galony kawy, upić się jeszcze bardziej, a potem rozpocząć nagrywanie. Nie było w tym żadnego planu (śmiech).

I w końcu pojawił się efekt końcowy w postaci ich jedynej płyty „Circus Underwater” zrealizowanej pod taką samą nazwą. Album wypełniło trzynaście utworów. – „Nie pamiętam dokładnie, ale wiem, iż ostatniego dnia nagraliśmy kilka piosenek, które ostatecznie trafiły na krążek” – dodaje Sales, który starał się nadać ich muzyce jakąś formę melodyczną, ale niestety Jay nie potrafił grać akordów. Przypominał bardziej ksylofonistę z dwoma pałeczkami, albo kogoś kto jest szturchany podczas robienia notatek dwoma palcami.

Proces nagrywania trwał około dwóch tygodni, częściowo także zmiksowali materiał. Potem Richard zabrał większość sprzętu do domu, zostawiając Jay’a z niektórymi syntezatorami. Założyli choćby stałe studio w domu Jay’a. Sales myślał, iż na tym koniec, kiedy kilka miesięcy później Jay zadzwonił do niego i powiedział, iż ma nowy utwór i chce go nagrać. Po latach Richard żałuje, iż nie zarejestrowali więcej wspólnego materiału. W nagraniach Circus Underwater pojawiła się też gitara basowa Jay’a Allisona Turnera, a w partiach wokalnych siostry Richarda: „(…) między moimi siostrami i mną istniała chemia, dzięki której wiedzieliśmy, co druga osoba myśli muzycznie do tego stopnia, iż mogliśmy na bieżąco improwizować zarówno w kwestii melodii, jak i harmonii”.

Na początek wybrzmiewa „Big Buck Meets the Perpendicular Fish” z gęstymi taflami syntezatorowych dźwięków, nieregularnym metrum i gitarą choćby bliższą pulsu Talking Heads. Przesterowana gitara niesie również dramaturgię w „Trees Walk” w rejony wspólnych dokonań Frippa z Eno. „The Surface of the Water” jest jak psychodeliczna smuga ciągnąca ten podwodny cyrk – słychać tu głosy Jay’a i sióstr Richarda, który wspomina: „Kiedy nagrywaliśmy „The Surface Of The Water”, wszyscy byliśmy wspaniale naćpani. W pewnym momencie zaczęliśmy śpiewać „woda, woda cię pożre (…)”.

Dygot kultowego automatu perkusyjnego Roland TR-808 obsługiwanego przez Jay’a jest podstawą rytmiczną Circus Underwater. Ta maszyna pięknie daje znać o sobie w „Rugaru by Itself”, a do tego hipnotyczne partie gitary Salesa i niemal podskórnie wszczepiony dub. Świetny fragment do jakiegoś nocnego kina drogi. W „I Wash My Hair with Limes” mamy melancholijną gitarę akustyczną Richarda przypominającą grę Steve’a Hacketta z Genesis z lat 70., ale bez progresywnej mozaiki piętrzących się harmonii. Oni przełamywali schemat syntezatorami, nie bojąc się odważnych połączeń, o czym świadczy chociażby końcówka „I Wash My Hair with Limes”.

Taneczny, żartobliwie kalejdoskopowy „She Dreams of Golden Gloves Dancing” kręci się z podobną energią do Tuxedomoon i przede wszystkim Talking Heads. Warto zauważyć, iż w tym samym okresie ekipa Davida Byrne’a wydaje „Speaking in Tongues”. Ambientowy „Entrance of the Deacon” z new age’owym horyzontem jest wstępem do równie wyciszonego „Weeping of Electric Sheep” z pięknie pulsującą psychodelicznie gitarą, momentami kojarzącą się ze stylem i brzmieniem Manuela Göttschinga, czyli założyciela i członka słynnego Ash Ra Tempel.

„First Hump of Stately Plump” to jeszcze inne oblicze Circus Underwater, gdyż poza gitarowo-syntezatorowymi pętlami i dźwiękowymi zawijasami, dochodzą jeszcze instrumenty perkusyjne. W „Thunder Daughters Underwater” z kolei Richard pokazuje swój kunszt gitarzysty posługującego się techniką fingerstyle. I wcale się nie dziwię, iż był namawiany przez Johna Fahey’a do kontraktów płytowych. Jest tu coś z brzmieniowej melancholii takich gigantów gitary jak Michael Chapman, Mike Cooper czy Jack Rose. Niesamowite, iż ten fragment brzmi – i nie tylko ten – jakby został nagrany wczoraj.

„Requiem for the Glass Trapeze” to podwodne medytacje, powolne opadanie, łapanie pokruszonych odłamków wyobraźni. Z tego kosmicznego snu budzi nas „Muddy Ghosts Running from Rai”, a w nim perkusyjna stopa (tętniąca pierwotnym akustycznym blues’em) i gitara akustyczno-elektryczna z rasowymi, chropowatymi rockowymi solówkami czy sprzężeniami z rejonów Neila Younga. Dzieło wieńczy ambientowy szmaragd w postaci „Behind the Altar There is a Carousel” o wielu syntezatorowych fantasmagoriach i migoczących fakturach.

Szatę graficzną do tego niezwykłego wydawnictwa stworzył David Lundquist z Bay Area – znajomy Jay’a, który także miał na koncie kilka plakatów i innych projektów dla Grateful Dead. Pierwotnie okładka miała być pokolorowana , ale nie było ich na to stać, więc została niebiesko-biała.

Jay Yarnall, 1986 r.

Płyta się kończy i pozostaje ogromny niedosyt, iż Circus Underwater nie miał dalszej kontynuacji. Jay Yarnall i Richard Sales wyprzedali swój czas, a jednocześnie ich muzyka brzmi przez cały czas zjawiskowo i broni się po prawie czterdziestu latach. Pokłosiem tej całej niecodziennej historii było wówczas prężnie działające studio Richarda w Maryland, które działo dwanaście godzin dziennie, przez siedem dni w tygodniu – rejestrowało się tam głównie street-rap, wczesny hip-hop, eksperymenty z elektroniką i wiele odmian tanecznego rock and rolla, punk-rock, reggae, wczesny heavy metal i nie tylko. Wtedy też narodziła się wytwórnia płytowa Glass Wing. Richard bardzo dobrze wspomina ten czas w studiu:

„Poznałem tam najgłębsze tajniki wielu różnych rodzajów muzyki. Tworzyliśmy ścieżki perkusyjne na zasadzie łączenia taśm, gdzie każdy splot taśmy był powiedzmy, bębnem basowym lub werblem itd. To było próbkowanie przed samplowaniem. Nagranie jednego utworu perkusyjnego mogło zająć choćby kilka dni. Kiedy w końcu powstała próbka, rozumiałem ją od podstaw. W tym czasie nauczyłem się również sztuczek z eksperymentami na gitarze – tzw. zacisków krokodylich na strunach, gry smyczkiem czy preparowanego fortepianu itd.”.

Richard Sales, fot. Elena Wren Sales, 2021 r.

Koniec lat 80. w pamięci Richarda zapisał się jako mroczny czas – okolica, w której mieszkał stawała się coraz bardziej brutalna z powodu strzelanin, kręcących się alfonsów i handlarzy narkotyków na ulicach. Sales kupił choćby sobie pistolet Smith & Wesson (takiego używał filmowy Brudny Harry, określanego potocznie jako Magnum 44).

Z tych bardziej pozytywnych wspomnień to narodziny córki Hayley w 1986 roku i w obawie o jej życie, cztery lata później przeprowadzili się do Portland. Tam Richard otworzył kolejne studio i zaczął intensywnie pisać muzykę na potrzeby takich firm jak Apple, Nike, Intel czy do filmów dokumentalnych. Wziął choćby udział w przesłuchaniach i dostał rolę klawiszowca w Grateful Dead, ale gwałtownie przestał nim być. Po jakimś czasie Richard poczuł ogromne wypalenie: „(….) pewnego dnia usiadłem przy klawiaturze i nie miałem już pomysłów. To był dzień, w którym wiedziałam, iż nadszedł czas na ponowną przeprowadzkę. To zabawna, długa, nieoczekiwana i szalona historia, jak do tego doszło, ale ostatecznie kupiliśmy organiczną farmę jagód niedaleko Qualicum Beach na wyspie Vancouver, dwie godziny drogi od oceanu od zachodniego wybrzeża Kanady”.

Tam zaczął dalej tworzyć z nową energią. W 2004 roku nagrał własną płytę „Chasing Tumbleweed”, która dała mu spory rozgłos. Kolejny zwrot akcji został „wycelowany” w karierę własnej córki. W 2006 roku Hayley podpisała ogromny kontrakt płytowy z Universal Music Canada i razem wyprodukowali ogromny hit radiowy. W tamtym czasie była to najczęściej grana piosenka w kanadyjskim radiu.

Tej wspaniałej reedycji Circus Underwater nie doczekał Jay – odszedł 9 maja 2023 roku w wieku 65 lat. – „Chciałbym tylko, żeby Jay wciąż żył i mógł zobaczyć tę reedycję po tak długim czasie. Byłby więcej niż absolutnie zachwycony. To naprawdę ekscytujące, ponieważ to w pewnym sensie okazja, aby zemścić się na Jay’u, aby go uhonorować. To piękne uczucie” – Richard Sales.

Kiedy się słucha nagrań Jay’a Yarnalla i Richarda Salesa to trudno nie wyczuć wpływu ich muzyki chociażby u Carlosa Niño związanego z International Anthem. U członków Circus Underwater z kolei wybrzmiewa silne echo fascynacji np. tym, co tworzyli King Crimson na początku lat 80. (szczególnie „Discipline”), Brian Eno, Talking Heads czy choćby cofając się do lat 70. i grupy Can. Co istotne, nie było to ślepe klonowanie – np. brzmienia gitary Roberta Frippa – a raczej przełożenie tego wszystkiego na własny język. Niemniej, doskonałą puentą byłby film dokumentalny o historii Circus Underwater zatopionej w trudnych, zawiłych i jednocześnie niecodziennych losach obu tych amerykańskich artystów.

Glass Wing 1984 | Soundway Records, wrzesień 2023


Strona Soundway Records: www.soundwayrecords.com

Strona FB: www.facebook.com/SoundwayRecords

Idź do oryginalnego materiału