Cień zdrady: Droga do wolności Marianny
Marianna, zmęczona po długim dniu pracy, wciągnęła do mieszkania w Poznaniu ciężkie torby z zakupami. Rzuciła je na kuchenny blat, przebrała się w dres i zauważyła, iż męża nie ma w domu.
— Dziwne — mruknęła, marszcząc brwi. — Gdzie się włóczy tak późno? Znowu zatrzymali go w pracy?
Ich syn Bartek gościł u ciotki w pobliskim mieście. Marianna ugotowała barszcz, zjadła samotnie i rozsiadła się na kanapie, przeglądając media społecznościowe. Wśród proponowanych treści pojawił się profil nieznajomej dziewczyny — młodej, pełnej życia, z olśniewającym uśmiechem. Marianna, ulegając ciekawości, otworzyła jej zdjęcia i wstrzymała oddech, jakby dostała cios w solar.
— Nareszcie przyjechaliśmy! — Marianna wyszła z taksówki, czując, jak żołądek wciąż się burzy po podróży. Łapczywie wypiła ciepłą wodę z butelki.
Podróże morskie znosiła kiepsko, a miejscowy taksówkarz najwyraźniej nie znał pojęcia hamulców.
— Mamo, wszystko w porządku? — Bartek, który kochał samochody tak jak jego ojciec, patrzył na nią z niepokojem.
— Wszystko dobrze, Bartku, tylko mnie trochę poruszyło. Zaraz odpocznę i zajmiemy pokój w hotelu!
Ten wyjazd nie był planowany. Marianna nagle zrozumiała, iż dłużej nie wytrzyma pod jednym dachem z mężem. Brała nadgodziny, godzinami spacerowała z synem po parku, byle tylko go unikać. Każde spojrzenie w stronę ich mieszkania, gdzie był Krzysztof, wywoływało w niej mdłości.
— Mamo, spójrz, tu są zjeżdżalnie! Mogę iść się pobawić? — Bartek pociągnął ją za rękę.
— Jasne, kotku, idź. Ja w międzyczasie załatwię sprawy.
Do Marianny podbiegła pulchna dziewczyna z szerokim uśmiechem:
— O, nowi goście! Jaki śliczny chłopiec! Mogę go przypilnować, a potem mi pomożesz? U nas wszyscy sobie pomagają! A wieczorami są koncerty! Śpiewasz, tańczysz? Ja uwielbiam śpiewać piosenki ludowe! Zapiszę was? A tak w ogóle, jestem Ania! — zaserwowała potok słów.
Marianna, wciąż oszołomiona, marzyła tylko o jednym — położyć się pod klimatyzatorem. Koncerty jej nie interesowały.
— Dzięki, ale nie biorę udziału. Syn sam sobie poradzi, nie mam ochoty zajmować się twoimi dziećmi. Wybacz, muszę iść — odcięła się.
Ania nadąsała się, ale odeszła. Marianna, chwiejąc się, dotarła do pokoju. Klimatyzator na pełną moc, zasłoty zasunięte, łóżko… Nareszcie sama. Zamknęła oczy, a myśli poniosły ją w przeszłość. Kiedy Krzysztof, najbliższa jej osoba, zaczął wywoływać w niej tylko irytację?
Może wszystko zaczęło się, gdy zamiast pomóc z remontem łazienki, pojechał do kolegi?
— Marianna, u Tomka w garażu był bałagan, musiałem pomóc, a potem nas uraczył piwem i kiełbasą! — opowiadał wesoło, podczas gdy ona zmywała farbę z trzyletniego Bartka, który pobrudził się, gdy ona kleiła płytki.
A może wtedy, gdy Bartek miał cztery lata? Mocno potłukł nogę na placu zabaw. Marianna, zalana łzami, nie wiedziała, co robić. Zadzwoniła do Krzysztofa, a on rzucił:
— Wezwij pogotowie, po co płaczesz? Zawieź sama, masz problem!
Zawiozła, trzymała syna, gdy lekarze opatrywali ranę, szeptała mu czułe słowa, by nie płakał. A wieczorem Krzysztof wrócił, spojrzał na Bartka i prychnął:
— No widzisz, nic się nie stało, do wesela się zagoi.
Marianna zapadała w drzemkę, ciężkie myśli ustępowały. Nagle ktoś zapukał do drzwi.
— Kogo jeszcze los przysłał? — burknęła, wstając.
Za drzwiami stała Ania.
— O, zapomniałam powiedzieć! Pomagamy sobie nawzajem. Jakbyś potrzebowała zakupów, jedziemy z mężem, możemy ci coś przywieźć!
— Już na „ty”? — pomyślała zmęczona Marianna. Ale Ania wydawała się szczera, więc poczuła się nieswojo.
— Dzięki, Aniu, ale jestem wykończona. Chcę tylko odpocząć.
— No jasne, odpoczywaj! — Ania się uśmiechnęła i odbiegła.
Marianna położyła się, ale zanim zamknęła oczy, drzwi otworzyły się gwałtownie, a do pokoju wpadł Bartek z zapłakaną ośmioletnią dziewczynką.
— Mamo, pomóż! Zosi rozplotły się warkoczyki, a mama kazała jej nie wracać rozczochraną! Płacze!
— No dobrze, chodź tutaj, kochanie — westchnęła Marianna.
Ledwo upleciony warkocz, otarcie łez.
— Gotowe, umyj buzię i leć!
— Mamo, jesteś najlepsza! Idziemy się bawić! — Bartek i Zosia pognali.
Sen nie nadchodził. Marianna wierciła się, ale spokój uciekł. Zwykle na urlopie od razu rozpakowywała rzeczy, tworzyła namiastkę domu. Krzysztof natomiast pędził na plażę lub do baru, a gdy ona z synem go odnajdywali, był już w centrum towarzystwa, z piwem i opowieściami.
— Twój mąż to dusza towarzystwa! — zazdrościły koleżanki.
A Marianna marzyła, by choć raz stał się duszą ich rodziny.
Wyszła na balkon. Morze mieniło się w słońcu, zgodnie z obietnicą biura podróży. Nagle poczuła zapach dymu. Rozejrzała się i dostrzegła smużkę z sąsiedniego balkonu. Zakaszlała.
— Ojej, przepraszam, przeszkadzam? — zza ściany wychyliła się trzydziestokilkuletnia kobieta.
— Nie, tylko wiatr — machnęła ręką Marianna.
— Przyzwyczaiłam się, iż obok nikogo nie ma, więc palę. Jestem Ola — uśmiechnęła się.
— Marianna. Jestem tu z synem.
— Ja z córką, Zosią!
— To ty jej groziłaś za warkocze? — zaśmiała się Marianna.
— Już cały hotel wie? — Ola wybuchnęła śmiechem. — Słuchaj, po co przez ścianę? Schodź na dół, mam wino. Za przyjazd?
— Chodźmy! — nastOla okazała się sympatyczną brunetką z błyszczącymi oczami, która już rozłożyła „stół” – winogrona, plastikowe kubki i butelkę wina na powitanie.