W czwartek na platformie Netflix pojawił się drugi sezon Cień i kość. Serial oparty na twórczości Leigh Bardugo, który zdobył rzeszę fanów na całym świecie. Zdecydowanie grishaverse odżyło po pierwszym sezonie, a oczekiwania względem drugiego były ogromne od samej zapowiedzi. Czy twórcy poradzili sobie z kontynuacją historii Aliny i Darklinga?
Alina Starkov po wydarzeniach z pierwszego sezonu wraz z Malem wyrusza, aby odnaleźć dwa pozostałe ampflikatory. Zawierają nowe sojusze, chcąc odnaleźć mityczne stworzenia. Darkling (dla niektórych Zmrocz) również przeżył i nie zamierza się poddawać. Wspierany wiernymi griszami oraz nisztojami stara wywołać się wojnę domową w Ravce. Natomiast w Ketterdamie Wrony mierzą się z okrutnym Pekką Rollinsem. Poznajemy również nowych bohaterów; m.in.: Sturmhonda, Tolya, Tamar czy Wylana.
Jako fanka twórczości Leigh Bardugo i znająca historię przedstawioną w książkach, byłam wręcz zakochana w tym, jak został przedstawiony pierwszy sezon. Dlatego nie będę ukrywać, iż miałam wielkie oczekiwania względem drugiego sezonu. Twórcy w wywiadach wspomnieli, iż nowe odcinki będą opiewały akcję z Oblężenie i nawałnica oraz Zniszczenie i odnowa. Cztery pierwsze odcinki zdecydowanie pasują do tomu drugiego, kolejne do tomu trzeciego. Jednak fani nie znajdą tutaj tak wiernego odwzorowania jak w pierwszym tomie, ale mimo to akcja nie zwalnia. Trochę można zgrzytać zębami na niektóre decyzje twórców w kwestii relacji, ale miejmy nadzieję, iż wprowadzone zmiany w trzecim sezonie wyjdą na dobre.
Na dzień dobry serialu Cień i kość jesteśmy rzuceni w wir akcji w Nowoziemiu, gdzie Alina i Mal wybrali się po wydarzeniu, które miało miejsce w Fałdzie. Właśnie tam poznajemy nowych bohaterów, którymi przewodzi Sturmhond – w tej roli Patrick Gibson. Od momentu ogłoszenia w roli Darklinga Bena Barnesa nie czułam, żeby jakiś inny aktor mógł tak dobrze pasować do roli i oddać jego charyzmę. A jednak. Patrick Gibson jest fantastyczny w roli Nikolaia Lantsova. Wypisz wymaluj on. Kiedy tylko pojawia się na ekranie, łapie chemie z każdym z bohaterów, wprowadza nutę humoru (zaraz obok Jespera) na tle okrutnych wydarzeń. Nie można oderwać wzroku i nie zapałać do niego od razu sympatią.
Zaraz obok Patricka Gibsona na szczególne uznanie zasługują Anna Leong Brophy w roli Tamar oraz Lewis Tan w roli Tolyi. Wcielający się w postaci bliźniaków wypadają fantastycznie. Widać zgranie oraz przywiązanie do siebie bohaterów, kiedy są razem na ekranie. A choćby i w scenach solo radzą sobie świetnie. Czuć od nich vibe piratów, wolnych duchów. Zderzenie tej trójki na ekranie ze starymi bohaterami dało jeszcze więcej emocji i rozrywki, a także płynnego połączenia wątku Wron z wydarzeniami w Ravce.
Oczywiście w tym wszystkim nie mogło zabraknąć naszej najjaśniejszej gwiazdy, a mianowicie Darklinga. Ben Barnes w roli pełnoprawnego czarnego charakteru nie zwalnia tempa. Po słodkich kłamstwach z pierwszego sezonu, w końcu dostajemy prawdziwego Darklinga. Mrocznego, morderczego oraz idącego po trupach do celu. Nie cofnie się przed niczym, by zdobyć władzę. Aktor jednak wtoczył w postać nutę człowieczeństwa, toczącego walkę z samym sobą, swoimi ambicjami i tym, kim był przed tym wszystkim. W ogólnym rozrachunku wewnętrzne rozdarcie Darklinga wychodzi na plus w postrzeganiu postaci. Nie mam wątpliwości, iż dzięki temu znów oszalejemy na jego punkcie.
Drugim wątkiem, który przeplata się z podróżą Aliny, jest historia Wron. Showrunnerzy Cień i kość nie zapomnieli o postaciach z pierwszego sezonu i otrzymaliśmy genezę Kaza Brekkera. Freddy Carter kolejny raz udowadnia, iż jest on jedynym do tej roli. W akompaniamencie dla Jespera poznajemy również Wylana. Nie będę ukrywać, iż jest on perełką, kiedy wracamy do Wron. Jack Wolfe poradził sobie świetnie w tej roli, a w duecie z Kitem Young sprawdzali się na pięć z plusem. Mamy trochę wątków oczywiście z Szóstki Wron, jednak historia trochę się rozbiega z pierwowzorem.
Jednak nie wszystko poszło dobrze. Najsłabiej ze wszystkich bohaterów i na samym dole znajduje się Mal. Chociaż wbrew pozorom postać jest odwzorowana co do joty, to właśnie to sprawia, iż jest ona szara i mdła. Nie ukrywajmy, Malyen jest postacią bezbarwną i bez charakteru. Wątek romantyczny Aliny i Mala jest niespecjalnie angażujący, a wręcz, kiedy doszliśmy do kulminacyjnego momentu, to jakoś niekoniecznie dało się czuć tę wielką miłość.
Na pewno nie można nie uwierzyć, iż się kochają, ale jakoś słabo wypadają na tle reszty. Po zaprezentowaniu romansu Aliny i Darklinga w tak charyzmatyczny sposób ciężko było pokazać coś lepszego. Szkoda, iż trochę potraktowano wątek Matthiasa i Niny po macoszemu, bo jest on jednym z ciekawszych, który był ukazany w książce. Tutaj jest wrzucony trochę od niechcenia i spowalnia tempo. Mam nadzieję, iż sezon 3 nadrobi ich historię.
Od pierwszego sezonu Cień i kość postawiło na jakość i utrzymała się ona dalej. Stroje dalej są przepiękne i dopracowane w najmniejszym szczególe – zwłaszcza płaszcz Kirigana, który zaczyna czernieć wraz z pojawieniem się nisztoji. Ketterdam w dalszym ciągu pociąga swoim stylem Londynu w czasach wiktoriańskich, a nowo pokazane Shu Han barwami i kulturą Chin. Ravka w stylu imperialnej Rosji dalej jest kusząca dla oka. W scenach z Matthiasem czuć Fjerdańskiego ducha, któremu za inspirację posłużyła skandynawska kultura.
Zakończenie wprowadza nas w kolejny etap historii, a dokładnie Króla z bliznami oraz Rządy wilków. Daje to nadzieję na kolejny sezon serialu. Zakończenie przyprawiło trochę o łezkę w oku i zakończyło główne wątki, a jednocześnie pozostawiło nas z nowymi problemami. Rzadko się zdarza, by drugi sezon był lepszy niż pierwszy, ale zdecydowanie Cień i kość zasługuje na wyróżnienie w kwestii trzymania poziomu i tempa historii. Z każdym odcinkiem pragniemy więcej i więcej.