„Chodź, zobacz mnie w dobrym świetle” – Sztuka pięknego życia [RECENZJA]

filmawka.pl 1 dzień temu

Andrea Gibson, amerykańska gwiazda słowa mówionego, walczy z nieuleczalnym nowotworem jajników. W tym momencie część osób straci zainteresowanie seansem, odsuwając od siebie przygnębiający, ponury obraz choroby: szpitalnych jarzeniówek, kropli deszczu na oknach i płynu przelewającego się w kroplówce. A co, jeżeli powiem wam, iż dokument w reżyserii Ryana White’a (Sprawa przeciwko ósemce; Dobranoc, Oppy; Pamela: Historia miłosna) znacznie odbiega od tego wyobrażenia? Mimo iż Chodź, zobacz mnie w dobrym świetle w centralnym punkcie stawia osobę śmiertelnie chorą, nie jest filmem o umieraniu – to film o pięknym życiu.

Andrei towarzyszy partnerka, Megan Falley – pisarka, równoważna postać dokumentu. W pierwszej scenie widzimy, iż kamera Brandona Somerhaldera na dobre zadomowiła się w ich życiu. Roześmiana Gibson czuje się całkowicie swobodnie, wyznając do obiektywu, iż nie znosi, gdy Falley redaguje jej poezję. Siedzą na kanapie, patrzą się w laptopy, w rękach trzymają herbaty. Następnie, przez cały czas przejmując inicjatywę, Andrea tłumaczy, czym dobrze byłoby rozpocząć ten film: wybiera w tym celu swój utwór pod tytułem Life Anthem. Później, w dalszej części dokumentu, dowiemy się, iż według Andrei poezja ma wyrażać niewyrażalne. Gdy zaczyna recytować, opowiada o swojej pierwszej tomografii i diagnozie.

Z pomocą swojej partnerki, Megan, Andrea chwyta się każdego sposobu, by przedłużyć ten czas do maksimum. Kamera towarzyszy im podczas licznych wizyt u onkologa, cyklicznych badań krwi i chemioterapii. Cykliczne badania krwi sprawiają, iż nowa diagnoza pojawia się co trzy tygodnie. Co 21 dni przychodzi wynik: jest dobrze lub jest źle. Pierwsza wiadomość niesie ze sobą lawinę ulgi, a druga – sprawia, iż czas niemiłosiernie się kurczy. Jako widownia zostajemy wciągnięci w emocjonalny rollercoaster, w którym współodczuwamy każdy moment niepewności, cień nadziei i gulę lęku w gardle, które kryją się za kolejnymi badaniami.

Rytm dokumentu wyznaczają przeplatające się chwile radości, stany zawieszenia, rozczarowania oraz załamania. Nastrój zmienia się ze sceny na scenę, a dynamiczny montaż stara się nadążyć za Andreą i Megan. To osoby, których życia nie zdominował smutek. Starają się żyć chwilą, a jako widownia obserwujemy ich liczne momenty czułości, euforii z prozaicznych czynności, zabaw z psem i wpatrywania się w zachody słońca. Na początku filmu Megan żartuje, iż najlepszym sposobem walki z rakiem jest palcówka, którą można wydrapać nowotwór z macicy. To jeden z pierwszych momentów, w których możemy poczuć dysonans: czy życie z chorobą potrafi być przepełnione lekkością i humorem?

Łatwo poczuć z postaciami emocjonalną więź. Andrea i Megan nie tylko żartują bez filtrów, ale równie szczerze i bezpośrednio opowiadają o swoich trudnych doświadczeniach. Zachowują się całkowicie naturalnie z kamerą przystawioną do najbardziej intymnych momentów. Gdy Andrea staje na scenie, by wyrecytować swoją poezję, staje się jasne, iż w swojej naturze jest postacią sceniczną, charyzmatyczną i wrażliwą, choćby w chwilach emocjonalnego striptizu. Równie łatwo pokochać spokojniejszą Falley, której każdy gest świadczy o trosce, oddaniu i chęci ulżenia bólu Gibson. Można z nimi stworzyć więź tak głęboką, jak tylko jest to możliwe w relacji widz–bohater. Zdjęcia w Chodź, zobacz mnie w dobrym świetle nie odrywają od nich uwagi – są bardzo proste i funkcjonalne, a każdą artystyczną lukę wypełniają słowa Andrei i Megan, ich sposób życia oraz poezja, której recytacją przeplatane są sceny z życia codziennego.

Zdania, które wypowiadają, wielokrotnie trafiają prosto w czułe struny. Mowa tu o rzeczach tak prostych, iż aż przezroczystych, przynajmniej do momentu, gdy uważamy je za pewnik. Nie mają moralizatorskiego tonu; wypływają bezpośrednio z doświadczeń Andrei – namacalnej prawdy zapisanej w chorym ciele – dzięki czemu wybrzmiewają z ekranu z ogromną siłą. To refleksja na temat ciała, które jest wystarczająco dobre, póki pompuje krew i daje nam żyć. Na temat czasu, który powinniśmy doceniać każdego dnia, nie tylko pod wpływem druzgocącej diagnozy (dwa lata życia to dużo czy mało? a trzy tygodnie? minuta?). Na temat sztuki, która może pomóc w zrozumieniu oraz wyrażaniu najgłębszych egzystencjalnych lęków.

Chodź, zobacz mnie w dobrym świetle jest filmem pojemnym w cały wachlarz emocji, których poszukuję w kinie dokumentalnym. To seans, który dla wielu okaże się trudny, ale być może dla choć części z was okaże się terapeutyczny. Największym sukcesem reżysera było odnalezienie wspaniałych postaci, Andrei i Megan, które wypełniają ekran ciepłem, uważnością i mądrością. Choć w centralnym punkcie opowieści Ryan White stawia chorobę, pod jej pretekstem opowiada przede wszystkim o tym, jak piękny może otaczający nas świat, jeżeli postanowimy spojrzeć na niego jak na rzecz efemeryczną i tymczasową – taką, jaką jest.


Korekta: Aleksandra Kowalewska


Tekst powstał w ramach współpracy partnerskiej przy 22. edycji Festiwalu Filmowego Millennium Docs Against Gravity.

Idź do oryginalnego materiału