CHMURA. W piekle kapitalizmu [RECENZJA]

film.org.pl 3 tygodni temu

Mężczyzna wpatruje się w skupieniu w ekran komputera. Wystawione na aukcji „cudowne urządzenia terapeutyczne” znikają w mgnieniu oka – jedna, druga, trzecia. Po chwili na wszystkich kafelkach pojawia się upragniony, czerwony napis „sold out”. Yoshii uśmiecha się pod nosem – każda sprzedaż przynosi mu zysk rzędu kilkuset tysięcy jenów. Mężczyzna kieruje się najstarszą zasadą kapitalizmu: kupuje tanio, sprzedaje drogo. Żyłka do biznesu sprawia, iż jako reseller buduje swoje małe, internetowe imperium. Jakość produktów oraz ich oryginalność odgrywają w tym przypadku role drugoplanowe. Liczą się tylko pieniądze, które można zarobić na wyjątkowo nieuważnych bądź wyjątkowo zdesperowanych klientach. Cyniczne podejście zapewnia bohaterowi szybki zarobek, wiąże się jednak z określonymi konsekwencjami – i to właśnie one wydają się interesować reżysera filmu Chmura najbardziej.

Międzynarodową sławę Kiyoshi Kurosawa zdobył jako twórca horrorów, kręcąc na przełomie wieków dwa żelazne klasyki japońskiego kina grozy: Cure i Puls. W przeciwieństwie do chociażby Hideo Nakaty, Kurosawa nigdy nie ograniczył się jednak do jednego gatunku. Na przestrzeni lat próbował swoich sił na wielu różnych polach, realizując thrillery (Ścieżka węża), obyczajówki (Tokijska sonata), dramaty historyczne (Żona szpiega), a choćby filmy science fiction (Zanim znikniemy). Chmura jest najlepszym dowodem jego reżyserskiej elastyczności – zaczyna się jak czarna komedia, ewoluuje w thriller z podgatunku home invasion, aby skończyć jako skrajnie realistyczne kino akcji, z blisko godzinną sekwencją strzelaniny w opustoszałym magazynie.

Trudno nie szanować Kurosawy za kolejne wolty gatunkowe, zwłaszcza, iż udaje mu się je przeprowadzić w sposób względnie bezszwowy, niosąc nas płynnie przez zagmatwane losy Yoshiiego. Reżyser znajduje w tym wszystkim miejsce dla ukochanego kina grozy. Od początku podszywa swój film atmosferą niepokoju, wprowadza w obręb inscenizacji elementy charakterystyczne dla horroru. Yoshiiego dręczą więc nocne dzwonki do drzwi i rozbijające okna przedmioty, niewyraźne, ciemne sylwetki i prowizoryczne pułapki, zastawione na niego w drodze do domu. Kiedy bohater – zgodnie z prawidłami gatunku – wychodzi na zewnątrz, aby zbadać sytuację, kamera obraca się powoli wokół jego głowy, a nasze oczy skanują panicznie przestrzeń w poszukiwaniu zagrożenia.

W takich momentach Kurosawa czuje się jak ryba w wodzie. Buduje poczucie grozy, sprowadza widza na krawędź fotela, a następnie nie puszcza, nie pozwala ujść emocjom dzięki jump scare’a. Często nie pokazuje niczego przerażającego explicite – oglądając jego filmy nie boimy się zatem żadnego konkretu, niczego materialnego, co moglibyśmy nazwać i percepcyjnie okiełznać. Jak trafnie zauważył w Masce Stanisław Lem: „Kto ujrzy już nie taki przerażony jak ten, kto musi żyć samym domysłem”. Strach, który wzbudza Kurosawa to strach zbudowany właśnie na domyśle: strach egzystencjalny, nieustający, niemożliwy do jednoznacznego skatalogowania oraz ujarzmienia. Metoda, z której reżyser korzysta regularnie od czasów Cure wciąż okazuje się porażająco skuteczna – i to nie tylko w przypadku horrorów, choć to w nich występuje w zdecydowanie najczystszym, najbardziej efektywnym wydaniu.

Kiedy napięcie staje się nie do zniesienia, Kurosawa rozładowuje je dzięki humoru. Chmura jest dziełem absurdalnym, pełnym zaskakujących zwrotów akcji i cokolwiek niepoważnych wątków pobocznych, z asystentem protagonisty – członkiem lokalnej Yakuzy, funkcjonującym na zasadzie deus ex machina – na czele. Japończyk miesza ze sobą różne porządki, robi to jednak pewną ręką, dbając przez cały seans o spójność stylistyczną. Choć niektórym może wydawać się ona pustym ćwiczeniem z hybrydyzacji gatunkowej albo po prostu dwugodzinnym dziwolągiem, Chmura nie jest filmem pozbawionym wartościowych treści. To pulsująca przemocą opowieść o zbrodni i karze. Piekle współczesnego kapitalizmu i jednostkach, próbujących jakoś w tym piekle funkcjonować. Wreszcie: o wyjałowionych relacjach, opartych na tej jednej wartości, która, choć szczęścia nie daje, potrafi zbudować jego przekonującą iluzję. Ile warte jest życie podporządkowane pogoni za tą iluzją? Oto pytanie, które Kurosawa stawia w finale swojego filmu.

Idź do oryginalnego materiału