Dorastał w atmosferze ciepła, bliskości i dźwięków muzyki, które rozbrzmiewały w jego domu. Jan Kiepura – dla świata niekwestionowany król opery, dla syna Marjana – czuły ojciec, który ponad sławę stawiał rodzinę. Choć jego głos zachwycał publiczność na całym świecie, w domowym zaciszu był skromnym, obecnym tatą. Dziś Marjan Kiepura, pianista i pasjonat twórczości Chopina, odsłania przed czytelnikami VIVY osobiste wspomnienia z dzieciństwa i wspólnego życia z legendarnym tenorem.
Marjan Kiepura - młodszy syn Jana Kiepury o dzieciństwie i rodzicach
– Wie Pan, dlaczego ludzie tak go kochali? Śpiewaków o fantastycznym głosie było i jest niemało, ale żaden nie jest przez ludzi tak ukochany.Wie pani, mój tata był wyjątkowy nie tylko dlatego, iż miał fantastyczny głos. Owszem, tym się wyróżniał, to było narzędzie jego pracy. Ale poza scenami, na których występował, był zwykłym człowiekiem niezwykle zainteresowanym innymi ludźmi. Gdyby pani podeszła do niego i powiedziała, iż boli panią gardło, odsunąłby się prawdopodobnie odrobinę, bo nie chciałby się zarazić, ale wypytałby dokładnie o wszystko, udzielił rady i pocieszył. Myślę, iż właśnie ta jego prostolinijność i sympatia, jaką okazywał na każdym kroku, sprawiły, iż ludzie naprawdę go kochali. Jak przyjaciela, bo on dla wszystkich był przyjacielem.
– Jak wyglądało zwyczajne życie w domu wielkich artystów, bo przecież Pana mama, Mártha Eggerth, również była bardzo znaną śpiewaczką i aktorką?
Aż trudno uwierzyć, iż nasz dom był zwyczajnym amerykańskim domem, w którym oboje rodzice nie byli gośćmi, ale byli cały czas. Miałem szczęśliwe dzieciństwo i młodość. Oczywiście rodzice dbali o swoje kariery, nie da się ukryć, iż były dla nich ważne, ale to ja i mój brat byliśmy dla nich priorytetem. Wiem, iż zdarza się, iż dzieci znanych osób nie mają w życiu łatwo. Muszą udowadniać, iż też coś potrafią, iż są wartościowymi ludźmi, a jeżeli idą tą samą drogą co ich sławni rodzice, muszą pracować dwa razy ciężej, żeby pokazać, iż mają talent, a nie tylko znane nazwisko. Nigdy takiej presji nie odczuwałem, może dlatego, iż nie zajmowałem się ani śpiewem, ani aktorstwem. Często myślę o tacie, choć tyle lat żyję bez niego, i mogę powiedzieć, iż zawdzięczam mu miłość do muzyki, szczególnie Chopina, i zupełnie zwyczajne dzieciństwo. Bo tata był zupełnie zwyczajnym człowiekiem, który nie miał w sobie nic z gwiazdora. [...]
– Miał nie tylko wyjątkowy głos, skoro później upomniał się o niego film.
Rzadko się zdarzało, żeby śpiewak operowy jednocześnie był aktorem filmowym. Inne cechy są potrzebne do śpiewania w operze, a inne do grania w filmach. Jak widać, mój tata był utalentowany wszechstronnie. Był też bardzo przystojny i niezwykle wysportowany. I to się podobało. Był wiarygodny we wszystkim, co robił. I śpiewając, i grając w filmach. [...]
– Jan Kiepura śpiewem wspierał żołnierzy podczas II wojny światowej.
W sierpniu 1939 roku był w Polsce i zbierał pieniądze na fundusz obrony Polski. Gdy wybuchła wojna, udał się do generała Sosnkowskiego i powiedział, iż chce wstąpić do armii. Ale generał powiedział mu: „Nie potrzebujemy martwego Kiepury na froncie. Potrzebujemy Kiepury zupełnie gdzie indziej”. I tata śpiewał na koncertach charytatywnych w Stanach Zjednoczonych, dla Polskiego Funduszu Pogotowia Ratunkowego, dla Królewskich Sił Powietrznych, Królewskich Kanadyjskich Sił Powietrznych, Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. dla wszystkich, kto chciał go słuchać, komu jego śpiew w tych trudnych czasach przynosił nadzieję i dawał wytchnienie. W ogóle II wojna światowa była dla niego trudnym tematem. Pewnie dlatego, iż wraz z mamą musieli opuścić kraj. Oboje mieli żydowskie korzenie i nie było wiadomo, czy znane nazwisko pomoże przetrwać wojenną zawieruchę. W dniu wybuchu wojny tata miał już angaż w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Debiutował tam w 1938 roku rolą Rudolfa, postanowił więc od Stanów Zjednoczonych rozpocząć misję, którą powierzył mu generał Sosnkowski.


– Co wtedy śpiewał?
Zawsze polski repertuar. Na wszystkich koncertach można było usłyszeć jego własną wersję preludium Deszczowego op. 28, nr 15 Chopina, które nazywał „Modlitwą za Polskę”. Polska była dla niego bardzo ważna, a Polaków po prostu kochał. Przez całe dzieciństwo uczyłem się od niego o historii Polski i słuchałem różnych opowieści.
– Tata zrobił wielką karierę mimo początkowego sprzeciwu rodziców. Mama Mártha Eggerth miała za to w swojej mamie wielkie wsparcie.
Moja babcia Tilly Eggerth sama była świetną wokalistką. Ale nigdy mojej mamy nie wpychała na siłę na scenę. Nie miała takich ambicji, żeby jej córka za wszelką cenę zrobiła karierę, ale zachęcała ją, bo widziała, iż mama ma talent. Była też bardzo szczerą osobą. jeżeli coś było dobre, babcia mówiła, iż było dobre. jeżeli nie było, nie udawała, iż jest wspaniałe. Gdyby zobaczyła, iż scena nie jest dla mamy, na pewno by jej to powiedziała. Nie była „matką sceniczną”.
– Co oznacza to określenie?
To potoczne określenie matki, która za wszelką cenę pcha dziecko na scenę, aż w końcu spełnia się jej marzenie, dziecko zdobywa sławę i pieniądze. Tylko jakim kosztem?
– Rozumiem, iż mama pozwoliła Panu obrać taką ścieżkę kariery, którą Pan sam wybrał.
Mama była w stosunku do mnie taka jak babcia dla niej. Do niczego mnie nie zmuszała, ale delikatnie zachęcała. Nie potrafię dokładnie wyjaśnić, dlaczego wybrałem fortepian. Może dlatego, iż miałem do niego łatwy dostęp? Uczyłem się u świetnych nauczycieli, występowałem, dawałem koncerty. Studiowałem w renomowanej Juilliard School Preparatory Division pod okiem Jeaneane Dowis. Doskonaliłem umiejętności u legendarnego Menahema Presslera. Nie ucieknę od muzyki, bo ona była w naszym domu zawsze obecna, choć kiedy umarł mój ojciec, wiele rzeczy się zmieniło, a jego śmierć na pewien czas zakończyła moją muzyczną edukację. I choć z sukcesem prowadziłem różne biznesy, jednocześnie dawałem koncerty. Przez pewien czas byłem również pianistą mojej matki.
– Przyjechał Pan do Warszawy, ukochanego miasta Pana ojca, by podarować Teatrowi Wielkiemu portret Jana Kiepury autorstwa Borisa Chaliapina, wybitnego portrecisty, związanego z magazynem „Time”.
Gdy tata zmarł, to właśnie w Teatrze Wielkim wystawiono trumnę z jego ciałem, by wielbiciele mogli się z nim pożegnać. Na tej scenie tata zaczynał w chórze operowym. Później śpiewał tu wielkie role – Fausta, Turiddu, Księcia Mantui, Jontka, zyskał uznanie krytyków i podbił serca publiczności. Nie ma więc lepszego miejsca dla naszej najcenniejszej rodzinnej pamiątki, która wiele lat wisiała w domu mojej mamy, a później była pokazywana w Wiedniu. Choć tata nie urodził się w Warszawie, to miasto było dla niego najważniejsze. Można więc powiedzieć, iż tata wrócił do domu.
Sprawdź też: Był hitem na całe pokolenie. Ten utwór Czerwonych Gitar poróżnił żony muzyków!
Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od środy, 18 czerwca. Cały wywiad do przeczytania w nowym numerze VIVY!


