Chcemy spełniać swoje marzenia

kulturaupodstaw.pl 2 dni temu
Zdjęcie: fot. materiały prasowe


Sebastian Gabryel: „Afterimage”, czyli powidok. Z jednej strony odniesienie do fizycznego zjawiska, z drugiej – symboliczny ślad po czymś, co nie chce zniknąć. Kiedy patrzycie na siebie sprzed kilku lat, jako autorów „Labyrinthu” – jaki obraz zostaje wam pod powiekami?

Maciej „Grobel” Grobelny: Premiera albumu jest dla nas wydarzeniem bardzo podobnym do publikacji książki przez jej autora. „Afterimage” to nasza druga płyta, będąca kontynuacją historii, jaką rozpoczęliśmy na „Labyrinthcie”.

Kaozm, fot. materiały prasowe

Historia stała się bogatsza o nowych bohaterów i nowe wyzwania.

To pomogło nam pozamykać stare, niedomknięte wątki, dając przy tym pole dla rozwinięcia tych nowych, które towarzyszyły nam podczas tworzenia tego materiału. Stawiając finalną kropkę, zamykającą ostatni rozdział naszej historii, nie tylko zamknęliśmy cały „lore”, ale stworzyliśmy też obraz, o który pytasz. Wpatrując się w niego, stwierdziliśmy, iż wyglądamy dojrzalej – choć czasem ciężko to udowodnić (śmiech). Rozwinęliśmy się na wielu płaszczyznach artystycznych oraz wzbogaciliśmy się o doświadczenia, o jakich marzyliśmy w chwili premiery „Labyrinthu”. Jednak najistotniejsze stało się dla nas to, iż przez cały czas jesteśmy tymi samymi gośćmi, co na początku tworzenia Kaozm. „Afterimage” pokazał nam, iż żadne z nas nie zmieniło się pod wpływem przebytej drogi.

Ten drugi album nas zahartował, czy też uszlachetnił te wartości, które nas połączyły i które staramy się zawierać w naszych utworach.

Puentując – dostrzegamy nasz rozwój i jesteśmy wdzięczni za wszystko, co udało nam się osiągnąć. I w chwili, kiedy to wszystko skonfrontujemy z powidokiem, z przeszłością, czujemy dumę, iż po drodze nie uciekło nam to, co założyliśmy sobie od samego początku: być sobą i tworzyć muzykę – w pierwszej kolejności dla siebie samych – a także cieszyć się tą wspólną pasją.

SG: Podobno tworząc debiutancką płytę, nagrywaliście wokale nocą w redakcji WTK – bez studia, bez jakiegoś większego planu. A jak było teraz? Z „Afterimage” bije pewność i świadomość własnego brzmienia. Czy to aby nie wynik tego, iż teraz już nikt nie musiał tłumaczyć wam „co i jak”?

M”G”G: Prawdę mówiąc, proces tworzenia „Afterimage” to naturalna kontynuacja dziewiczego procesu wypracowanego przy produkcji debiutanckiego materiału. Pracę nad debiutem rozpoczęliśmy przy współpracy z Krzysztofem Kostenckim, dziś właścicielem Tetra Wave Studio. Krzysztof, słysząc nasz materiał, zaproponował, iż wyda nas za darmo – budował wtedy własne portfolio. Zaufaliśmy mu, podobnie jak on zaufał nam, wierzył, iż zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by debiut brzmiał na poziomie zadowalającym nas wszystkich. Nie mieliśmy pojęcia o produkcji płyty, a Krzysztof, choć pojęcie miał, to nie miał doświadczenia.

I tak weszliśmy na jeden pokład. To był naprawdę ciężki i czasochłonny proces, który dopiero po wielu miesiącach udało nam się zakończyć.

A teraz najważniejsze – po całej tej ciężkiej pracy jako Kaozm mieliśmy na koncie nie tylko debiut, nie tylko własny styl, ale również przyjaciela, jakim do dziś jest dla nas Krzysiu. Kontynuacja tej współpracy była dla nas korzystna z punktu widzenia biznesowego, ale i naturalna z perspektywy zbudowanych relacji. Wzbogaceni o nowe doświadczenia – my jako band, a Krzychu jako inżynier dźwięku – pracowaliśmy nad „Afterimage” dokładnie w tym samym trybie, ale zdecydowanie szybciej, świadomiej, z większą odwagą. To, jak brzmi nasza druga płyta, jest wynikiem jeszcze częstszego tłumaczenia „co i jak” przez Krzysztofa oraz jeszcze lepszych możliwości technicznych.

SG: Djentowe zagrywki, elektronika z industrialem, growle przeplatane czystym wokalem… Momentami wrzucacie słuchacza w emocjonalny wir i zostawiacie bez GPS-a. Jak wygląda u was proces pisania utworu – od „pilota” po finalny numer? Wiem, iż Przemek Święcicki przejął rolę głównego kompozytora. Jak to wpływa na muzykę Kaozm?

M”G”G: Proces zawsze jest taki sam. W pierwszej kolejności powstają ścieżki instrumentalne. Perkusja, sample, wszelkie elektroniczne wstawki są tworzone w programie. Na ich tle STI, czyli Przemek, nagrywa swoje riffy i tworzy cały szkielet utworu.

Rola, jaką pełni, zmieniła w zespole przede wszystkim tempo tworzenia utworów – on jest mega-płodnym gitarzystą, jest w stanie przez jeden weekend napisać 2, 3 gotowe instrumentale.

Oczywiście miałem obawy, iż odejście Kniatola [Piotr Kniat – przyp. red.] spowoduje zagubienie naszego stylu, ale chwała bogom, iż się myliłem. STI w pełni wywiązuje się z roli głównego kompozytora. A wracając do sedna, to utworzone przez siebie piloty wysyła do mnie. I tu pozwól, iż odniosę się do tego, co sam powiedziałeś – iż wrzucamy słuchacza w emocjonalny wir i zostawiamy go bez GPS-a. Tak, to właśnie jest nasz zamysł. I tak właśnie działają na mnie kompozycje STI, dostarczają mi szeroki wachlarz emocji. Moim zadaniem jako wokalisty jest wzmocnienie tego, co taki instrumental ze sobą niesie. Mało tego, uważam, iż wokale, które trafiają na tracki, nie są wynikiem mojej inwencji twórczej. Te wokale są ze mnie „wyciągane” właśnie dzięki tym kompozycjom.

Nasze utwory powstają organicznie, naturalnie.

Kompozycje STI zamieniają się w pełnoprawne utwory obrandowane szyldem Kaozm. Potem, po zaakceptowaniu numeru przez pozostałych, ten wpada do folderu sieciowego o aktualnej nazwie „Kaozm 3.0” i czeka do ponownego nagrania – ale już w warunkach studyjnych.

SG: Wasza muzyka porusza tematy związane z człowieczeństwem, ale unika nachalnych konkluzji. To bardzo wyczuwalne w utworach takich jak „You Make Me Sick” czy „Hollow Realm”. Co dla was jest ważniejsze – wykrzyczeć emocje czy zostawić przestrzeń dla interpretacji?

M”G”G: Zdecydowanie najważniejsze są dla nas emocje. Nie chcemy narzucać swojej wizji świata, nie chcemy być niczyim drogowskazem. To nie dla nas. Dzielimy się muzyką, bo wierzymy, iż gdzieś po drugiej stronie, znajdzie się ktoś, kto odczuwa ją w taki sam sposób jak my i gotów jest przeżywać ją razem z nami. Oczywiście nie twierdzę, iż warstwa liryczna nie jest dla nas ważna – wręcz przeciwnie. Wierzymy, iż utwory mające przestrzeń do własnych interpretacji pozwalają na ich wspólne przeżywanie, ponieważ każdy wyciągnie z nich coś własnego. I jest nam niezmiernie miło, o ile tak się dzieje.

SG: Jesteście zespołem, który nie pcha się na afisz, ale też nie ukrywa, iż jest z siebie dumny. Czym dla was jest sukces? To statystyki na Spotify, publika na koncertach, a może po prostu poczucie, iż zrobiliście dobrą płytę?

M”G”G: W Kaozm stawiamy sobie cele i je realizujemy. Tylko tyle i chyba aż tyle. Nie mamy zdefiniowanego pojęcia „sukcesu”, bo nie chcemy za nim podążać. Zwyczajnie go nie potrzebujemy.

My po prostu chcemy spełniać swoje marzenia.

Wydaliśmy płytę, którą możemy prezentować żywej publice? Owszem, cel osiągnięty. Wydaliśmy drugi krążek? Tak, check. Działamy w ten sposób, bo wszystko, co związane jest z realizacją celu, daje nam szczęście. Może uznasz to za kontrowersyjne podejście, ale wszelkie te „cyferki” wykręcane przez nasze social media, Spotify czy YouTube to dla nas nie cel czy sukces, a jedynie wypadkowa działań zespołu. Oczywiście jesteśmy ogromnie wdzięczni za każde okazane wsparcie – poprzez zakup naszego merchu, ciepłe słowo, komentarz, serduszko, like, follow. Gdybyśmy tylko mogli, podziękowalibyśmy każdej osobie z osobna! choćby trudno jest mi tę wdzięczność opisać – po prostu bardzo dziękujemy! A mówiąc bez zbędnej kokieterii, to choćby gdybyśmy tego nie mieli, to nasz zespół przez cały czas by grał i robił swoje. Bo to, co robimy, najpierw robimy dla siebie samych.

Nawet gdyby nasze krążki były cancelowane przez cały świat, to nie zmieniłoby faktu, iż w czasie, kiedy ich słuchamy mamy ciarki na ciele.

Grając w takich miejscach jak Soundrive w Gdańsku czy Rytmy Młodych w Jarocinie, przebiliśmy sufit o kolejne kilka pięter, choć to nigdy nie było naszym celem. Dane nam było spełnić marzenia, o których choćby nie mieliśmy odwagi mówić głośno – a mimo to w dalszym ciągu to tylko wspomniane wypadkowe naszych działań. Czy osiągamy dzięki temu „sukces”? W oczach jednych pewnie tak, w oczach drugich – nie.

SG: A jak wygląda wasze podejście do grania live? Czy na scenie wciąż jeszcze czujecie się tak samo, jak wtedy, kiedy graliście pierwsze sztuki?

Kaozm, fot. materiały prasowe

M”G”G: Wszystkie nasze decyzje, wydania, premiery i inne ruchy mają na celu doprowadzić nas właśnie do tego najważniejszego momentu, jakim jest koncert. Scena to miejsce, w którym naszym zadaniem jest całym sobą udowodnić, iż to, co stworzyliśmy, było prawdziwe, szczere.

A jak się czujemy?

Mogę ci przedstawić tylko swoją perspektywę… Tu interesujące jest to, iż mimo traktowania koncertu jako realizacji pewnego rodzaju marzenia – bo właśnie dla takich chwil postanowiłem zostać wokalistą – nigdy nie z niecierpliwością, by się pojawić na scenie. Wręcz przeciwnie – każdy koncert to dla mnie trema, to uczucie „pełnego pęcherza”. I to się nie zmienia, mimo dwóch lat koncertowania. Chwała bogom, iż te wszystkie niekomfortowe uczucia znikają w chwili, kiedy gasną światła i z głośników zaczyna dobiegać numer, który stworzyłeś.

Tak wygląda magia.

Za każdym razem cykl jest podobny: pamiętasz stres i wejście na scenę, potem rozpoczynasz proces przeżywania muzyki wraz z innymi ludźmi, a następnie, nie pamiętając tego, co wydarzyło się jeszcze przed chwilą, schodzisz ze sceny pełen pozytywnej energii, w poczuciu spełnienia, zrealizowania marzenia. To trudne do opisania, bardzo uzależniające uczucie.

SG: Swoją drogą – czy naprawdę da się growlować przez godzinę… a potem iść spokojnie na kawę? (śmiech)

M”G”G: Co tam godzina… po 7–9 godzinach nagrań w Tetra Wave Studio zdarzy się, iż zaskoczy mnie czasami lekka chrypka (śmiech). To trochę jak z robieniem szpagatu – każdy byłby w stanie go zrobić, ale nie każdy chce go ćwiczyć. Czy kiedy już go umiesz, to ma dla ciebie znaczenie, jak długo siedzisz w takiej pozycji? No właśnie. Podobnie jest z ekstremalnymi wokalami. Kiedy już je w sobie odkryjesz i opanujesz, wtedy wszystko staje się o wiele łatwiejsze.

SG: Gdybyście mieli dziś stanąć przed samymi sobą sprzed pięciu lat – co byście powiedzieli tym chłopakom z Jarocina, którzy właśnie zakładali Kaozm?

M”G”G: Luje, nie bójcie się. Będzie dobrze! (śmiech)

Kaozm – nu-metalcore’owy zespół założony w 2018 roku w Jarocinie. Jego brzmienie to wybuchowa mieszanka energetycznych riffów, mocarnych breakdownów, elektronicznych wstawek oraz połączenia czystego wokalu i growlingu. Inspiracje czerpie z twórczości choćby takich formacji jak Northlane, Wage War czy Emmure, tworząc własny, bezkompromisowy styl. Jak dotąd grupa wydała dwie płyty – „Labirynth” (2020) i „Afterimage” (2024).

Idź do oryginalnego materiału