W kinach zadebiutował właśnie film „Prześwit” Magdaleny Pięty. Główną rolę gra w nim Cezary Łukaszewicz – aktor wciela się w policjanta, który próbuje zrekonstruować wydarzenia poprzedzające zniknięcie młodej matki na Ślęży. Towarzyszą mu mąż i dziecko zaginionej, jak również jasnowidz i pozorantka.
Z Cezarym Łukaszewiczem rozmawiam między innymi o pracy na planie Prześwitu, trudnych warunkach atmosferycznych i problemach, z jakimi mierzy się jego bohater.
Łukasz Budnik: Co sprawiło, iż zechciałeś zagrać rolę Andrzeja w Prześwicie?
Cezary Łukaszewicz: Podszedłem do tego scenariusza bardzo intuicyjnie – od razu mi się spodobała zarówno tematyka, jak i sama postać Andrzeja. Poczułem, iż mógłbym ją zagrać, a rzadko zdarza mi się to od razu. Musiałem się starać, bo podczas castingów o rolę walczyli naprawdę dobrzy aktorzy. Andrzej nie jest postacią, do której czuje się sympatię przy pierwszym zetknięciu się z nią, ale myślę, iż ma bardzo dużo do powiedzenia. Nie należę do tych, którzy chcą przekonać widza, by polubili mojego bohatera – mam opowiedzieć historię.
No właśnie – rozmowy z Tobą dowodzą, iż jesteś bardzo sympatyczny, czego nie powiemy o Andrzeju. Jak przygotować się do grania postaci, która ma zupełnie inną osobowość?
Bardzo lubię grać niesympatyczne postaci. Uważam, iż to bardzo inspirujące. W ludziach są różne emocje. W życiu staram się być empatyczny i lubię ludzi, ale jest też we mnie jak w każdym cała paleta różnych emocji, które grając, lubię dotykać i eksplorować. Aktorstwo to ciężka praca (na planie Prześwitu szczególnie), ale jednocześnie jest zabawą w życie i okazją do poznania szerszego spektrum człowieczeństwa.
Mówiąc o ciężkiej pracy na planie Prześwitu, masz na myśli też warunki atmosferyczne? Jako widz odnosiłem wrażenie, iż musiało być bardzo zimno.
Było około zera stopni, wiał silny wiatr i panowała wilgoć. Do tego warunki wciąż się zmieniały. Były momenty, w których trzęśliśmy się z zimna i zmęczenia. Trudne warunki scaliły nas jednak jako drużynę. Mieliśmy dobrą atmosferę, pomieszczenie z kominkiem, w którym mogliśmy się ogrzać i odpocząć. Jest tak, iż te trudne rzeczy wspomina się jakoś cieplej.
Jak w takich warunkach wyglądała praca z maleńkim dzieckiem?
Na planie bez przerwy obecna była mama dziecka, ale było go w rzeczywistości dużo mniej, niż mogłoby się wydawać po obejrzeniu filmu. Często chodziliśmy z ładnie wykonaną lalką, a dziecko było nam przekazywane przez mamę tylko w pojedynczych momentach. Rozumiem jednak, iż jako widz czujesz się zaniepokojony, widząc je w takich okolicznościach.
Prześwit to reżyserski debiut Magdaleny Pięty. Jak wam się współpracowało, szczególnie biorąc pod uwagę ekstremalne warunki?
Mam ostatnio szczęście pracować z debiutantami, przede wszystkim z kobietami. Magda zrobiła to uczciwie – nie dość, iż dopracowała tekst, to jeszcze mieliśmy dużo prób. Bez tego film byłby gorszy. Na planie przeszła chrzest bojowy, ze mną nieraz dyskutowała na temat tego, czym jest męskość i kobiecość, ale bardzo dobrze sobie z tym poradziła. Te rozmowy były bardzo ważne. Dużo opowiadała nam też o elementach mitologii słowiańskiej, która jest nieodzowną częścią Prześwitu. Świetnie się spisała, trzymam kciuki za jej kolejny film.
Zastanawiałeś się nad tym, co masz w sobie takiego, iż reżyserki chcą z Tobą współpracować?
Nie, ale może faktycznie powinienem. To tak naprawdę komplement. Lubię pracować z kobietami, lubię ich energię. Na planie zresztą dużo dyskutowaliśmy o płciach, a ja próbowałem pokazać, iż są powody, dla których mój bohater zachowuje się tak, a nie inaczej. To dla mnie ważna rola. Założyłem sobie przy niej, iż towarzyszące mi podczas grania myśli będą należały nie do mnie, ale do tego drugiego człowieka. Byłem z tego bardzo dumny i dziś jestem zadowolony, iż udało mi się przeskoczyć sferę tego monologu wewnętrznego.
To coś, co wprowadziłeś do swojego aktorstwa dopiero przy okazji tego filmu?
Nie, ten element zawsze się gdzieś pojawia. W teatrze jest to łatwiejsze, bo utrzymuje się pewną płynność, w filmie wymaga to większej koncentracji. Dla mnie to przestrzeń, którą chciałbym eksplorować, dlatego cenię sobie postać Andrzeja.
Który moment był dla ciebie największym wyzwaniem aktorskim? Mam swój typ, ciekawi mnie jednak, czy to się pokryje.
Końcówka, zdecydowanie. Bardzo to przeżyłem, nakręciłem się, przeżyłem tę niemoc mojego bohatera. Aktorstwo jest z zabawą, jednak zabawą na serio, a w tej scenie było dużo skumulowanych emocji, zarówno porucznika, jak i pozorantki granej przez Darię Poluninę, z którą spotkanie w pracy bardzo sobie cenię. Na etapie kręcenia tej sceny byłem już naprawdę dobrze osadzony w tej roli i włożyłem dużo pracy w ukrwienie postaci Andrzeja. Zależało mi na tym, żeby można mu było mimo wszystko trochę współczuć i go zrozumieć, choć to przecież na pierwszy rzut oka beznadziejny gość. Jest na skraju bezradności, którą próbuje nadrobić pokazem męskiej siły – „mam władzę”, „mogę”.
Jest trochę tak, iż wcześniej jego postać można traktować z pewnym dystansem, a w finale nie ma już półśrodków.
Przelała się czara. Budowałem go na takiej płaszczyźnie, iż rozwala mu się życie, a on jest tym zaskoczony, bo nie ma nawyku, żeby porozmawiać z kimś o problemach. Ten film pokazuje, jakie to ważne, żeby nie dusić w sobie emocji i iż mit twardziela może doprowadzić do toksyczności.
Jak przygotowaliście się z Darią Poluniną do realizacji trudnych scen, szczególnie tej finałowej?
Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć odbywaliśmy próby tej sceny z udziałem kaskadera. Z Darią czułem się bezpiecznie, mieliśmy wobec siebie dużo czułości i empatii, choć między naszymi bohaterami czułości nie ma.
Może to właśnie roztaczana przez ciebie aura empatii jest tym, co sprawia, iż reżyserki chcą z Tobą współpracować?
Dziękuję! Możliwe, iż tak jest. Mnie bardzo mocno interesuje drugi człowiek i oddaję się temu. To moja pasja – gdybym nie był aktorem, uprawiałbym inny zawód, w którym mógłbym być blisko człowieka.
Przypuszczam, iż wobec tego tym trudniej wejść w postać, która traktuje innych z góry i jest w takim stopniu opryskliwa.
To prawda, ale lubię to przekraczanie granic.
Niektórzy aktorzy praktykują aktorstwo metodyczne – czy Ty po zagraniu sceny jesteś w stanie od razu porzucić postać i wrócić do swojego standardowego, empatycznego trybu?
Różnie bywa. Nie lubię, gdy ktoś szczególnie epatuje aktorstwem metodycznym, ale zrozumiałem też, iż to coś bardzo obciążającego dla organizmu. Na planie Prześwitu nie byłem bez przerwy w roli, jednak ta postać we mnie wchodziła. Żeby uczciwie wykreować swojego bohatera, trzeba ponieść koszty, dlatego tym bardziej warto być czułym dla samego siebie i czasem odpocząć. Najlepiej dać sobie czas i rzucić się w kompletnie inną przestrzeń, spojrzeć na wszystko z odmiennej perspektywy.
Z tego, co mówisz, każda kolejna rola jest dla Ciebie także elementem nauki i pogłębiania doświadczenia, jakim jest aktorstwo.
To prawda. Bardzo poważnie podchodzę do swojego zawodu, wierzę w niego i dzięki niemu lepiej rozumiem ludzi.
W jakich projektach będziemy mogli zobaczyć Cię w przyszłości?
Jeszcze w październiku pojawi się druga część Furiozy, którą mogę nazwać epopeją filmową. Poza tym pracuję teraz przede wszystkim w teatrze. Jeszcze przed Prześwitem kręciłem film w owładniętej wojną Ukrainie, co zrewolucjonizowało mi spojrzenie na aktorstwo. Zrozumiałem, iż chcę kręcić rzeczy ważne i opowiadać o trudnych sprawach.
To wspaniałe, iż aktorstwo jest dla Ciebie też okazją do tego, żeby nauczyć się także czegoś o sobie.
To trudny zawód, ale umożliwia zdobycie cennego doświadczenia.
Dziękuję za rozmowę.