Cannes 2025: rejw na pustyni i sowieckie więzienie

filmweb.pl 3 tygodni temu
Zdjęcie: plakat


Trwa 78. edycja festiwalu w Cannes. Maciej Satora zabiera nas na pulsującą rejwowym bitem marokańską pustynię, gdzie rozgrywa się akcja najnowszego dramatu Olivera Laxe. Według naszego redakcyjnego kolegi jego "Sirât" wygląda jak "Mad Max: Na drodze gniewu", ale nakręcony przez Michelangelo Antonioniego. Zaintrygowani? Klimat ochładza Marcin Prymas, który obejrzał wyreżyserowany przez Siergieja Łoźnicę dramat historyczny "Two Prosecutors". Jak wybitny dokumentalista opowiedział o zderzeniu idealisty z bezlitosną machiną sowieckiego systemu?

recenzja filmu "Sirât", reż. Oliver Laxe


Święty bas
autor: Maciej Satora

W eschatologicznej tradycji islamu Sirât to cieńszy niż włos i ostrzejszy od najostrzejszego miecza most rozpostarty nad Piekłem. Jego przeznaczeniem jest połączenie równiny Mahshar, miejsca Sądu Ostatecznego, z Rajem. Natomiast zadaniem – definitywne potwierdzenie prawości i siły wiary dusz oczekujących w zaświatach. Choć forma Sirâtu jest jedna, jego percepcja różni się w zależności od duchowej czystości jednostek. Prawi przejdą przez most błyskawicznie, a sama perspektywa drogi będzie dla nich szczęśliwa. Grzesznicy spojrzą na Sirat jak na karkołomny test, ich przeprawa będzie toporna i bolesna, a ryzyko upadku w piekielną otchłań – żywe, niedające wytchnienia.

Najnowszy film Olivera Laxe, debiutującego w konkursie głównym prymusa canneńskiego festiwalu, bierze sobie za cel próbę nieoczywistej reinterpretacji tej drogi. Jego Sirât rozpięty jest między Marokiem a Mauretanią. W dole, zamiast ognia piekielnego, stopy parzy żar saharyjskiej pustyni. Do wejrzenia w swoją wizję zaświatów zaprasza jednak gestem artysty niezainteresowanego reprodukowaniem obrazów utrwalonych w zinstytucjonalizowanej religijności. W pierwszej scenie filmu pokazuje proces budowy rave’owego soundsystemu na marokańskim pustkowiu, w drugiej przygląda się transowemu tańcowi ludzkiej masy, w trzeciej – wprowadza ojca, syna i ich psa, których niedopasowanie do narkotyczno-ekstatycznych realiów festiwalu muzycznego widać z odległości kilometra. Rzecz jasna, nie są tam po to, by wspólnie zarzucić sobie kwacha i otłuc wnętrzności świętym basem z głośników. Ojciec, snując się od jednego tańczącego ciała do drugiego, wymachuje wydrukowanymi zdjęciami córki zaginionej pięć miesięcy wcześniej. Syn, nieskutecznie próbując przekrzyczeć tłusty bit, dopytuje uczestników imprezy o ewentualne informacje na temat siostry. Pies chodzi za nimi w ciszy, nie szczeka.

Kreślony przez Laxe punkt wyjścia jest jednak obietnicą innego niż "Sirât" filmu; być może reżyserowanego przez Abdellatifa Kechiche’a albo Gaspara Noé, w którym elektroniczna sieka staje się drenującym soundtrackiem wpadania w obłęd – naraz przez głównych bohaterów oraz nas, widzów. Gdy dość gwałtownie okaże się, iż na muzycznych bachanaliach próżno szukać zaginionej dziewczyny, ojciec oraz syn usłyszą o konkurencyjnej imprezie, hen hen, na dalekiej pustyni. Prowadzeni przez patchworkową rodzinę rejwowców wyruszą w dalsze poszukiwania; wpierw podchodzący z dystansem do dzielących ich różnic, z czasem znajdą w nich zaskakująco spajającą i wzbogacającą wartość. To otwarcie na innego staje się w "Sirâcie" naraz tryumfem prozaicznego humanizmu jak i wyjątkowych okoliczności. Ich wspólna droga jest w końcu szalenie wymagająca, zewsząd docierają skrawki komunikatów o globalnej katastrofie (trzecia wojna światowa? Apokalipsa?), a im dłużej trwa podróż, tym więcej ryzyka, cierpienia i traum ostatecznie przynosi. "Co różni determinację od obsesji?" – pyta jak gdyby swoich bohaterów Laxe, choć oni oczywiście tego nie usłyszą. Jego głos zostanie zagłuszony przez nieprzerwany puls rave’u, wyznaczający rytm i intensywność tej nieskończonej tułaczki.

Całą recenzję autorstwa Macieja Satory znajdziecie TUTAJ.

recenzja filmu "Two Prosecutors", reż. Siergiej Łoźnica


"Lewiatan"
autor: Marcin Prymas

Polityczne kino często opiera się na konwencji wypełnionego zwrotami akcji thrillera albo naiwnej, ale emocjonalnej przypowieści ku pokrzepieniu serc. Siergiej Łoźnica, wielki ukraiński dokumentalista, prawdy o zbrodniach sprzed lat poszukał w formie tradycyjnej baśni. Opowieści, której zakończenie znamy od początku, morał jest prosty, gorzki i niczym "Dziewczynka z zapałkami" Andersena obwiniający nie jednostki, a całe społeczeństwo i rzeczywistość. Oto "Two Prosecutors": prosta, ale nie prostacka opowieść przedstawiona w wizualnie powalający sposób.

Fot. SBS Productions

Fizyk teoretyczny Georgij Demidow był wzorem radzieckiego naukowca lat trzydziestych. Wywodzący się z robotniczej rodziny mężczyzna dzięki swojej wielkiej pracowitości i inteligencji piął się po szczeblach kariery akademickiej, zostając w końcu uczniem i podwładnym samego Lwa Landaua (legendarnego rewolucjonizatora nauki, duchowego protagonisty projektu "Dau" Ilji Chrżanowskiego). Demidow miał przed sobą świetlaną przyszłość w świetnie wyposażonych laboratoriach uniwersytetu charkowskiego, mógł snuć fantazje choćby o Noblu. Aż lutym 1938 roku trwająca od trzech lat fala prześladowań pracowników ukraińskiej uczelni przez NKWD dopadła i jego – pod zarzutem upodobań trockistowskich trafił do niesławnego gułagu Kołymy, położonej na krańcu Syberii "Przeklętej wyspy". W "radzieckim Auschwitz bez pieców krematoryjnych" naukowiec spędził kolejne czternaście lat, a na rehabilitację czekał aż do 1958 roku. Doświadczenia te pchnęły mężczyznę do poświęcenia swojego czasu pisaniu, ale obrana przez niego tematyka – systemowe prześladowania, zbrodnie NKWD i absurd bezsilności jednostki w Związku Sowieckim, uniemożliwiła jakikolwiek druk jego tekstów.

Opublikowane w 2009 roku, czterdzieści lat po napisaniu, opowiadanie "Dwóch prokuratorów" poruszyło Siergieja Łoźnicę, który dostrzegł w nim wielki potencjał do przeniesienia na ekran. Oto historia perfekcyjnego młodego bolszewika i dalece nieperfekcyjnego świata stworzonego przez starych bolszewików. Dorastający już po rewolucji Alexander Kornyev (w tej roli wielki rosyjski aktor młodego pokolenia  Aleksandr Kuźniecow, od czasu inwazji na Ukrainę mieszkający na Zachodzie) głęboko wierzy w ideały Kraju Rad i lepsze jutro dla społeczeństwa, które mają ze sobą nieść. Dlatego, gdy na jego biurko trafia gryps od osadzonego przez NKWD dawnego wykładowcy prawa, nie waha się ani chwili i z pełną stanowczością oraz wykorzystaniem niedawno otrzymanej formalnej władzy prokuratora, dąży do spotkania i wysłuchania skazańca. Dochodzi do nieuchronnego zderzenia idealisty z machiną systemu, które doprowadzić może tylko do jednego końca. Mimo prostoty opowieści oraz potencjału na zbanalizowanie jej do poziomu "a wiedzieliście, iż stalinizm był nieludzki", literackie zamiłowania filmowca dodają całości uroku i pewnej głębi. Kafkowski humor bezsilności miesza się z portretem upadku w walce z zepsuciem świata rodem z twórczości Dostojewskiego, czy "Morfiny" Bułhakowa.

Całą recenzję autorstwa Marcina Prymasa znajdziecie TUTAJ.
Idź do oryginalnego materiału