W Cały ten rap (reż. Piotr Szubstarski) wypowiada się kilkadziesiąt osób. Do tego mamy masę materiałów archiwalnych. To oryginalny dokument Netfliksa w najlepszym realizacyjnym stylu. Ambicją serialu, zgodnie z tytułem, jest pokazanie sceny muzycznej i kulturowej, która w latach 90. zaczęła się rozwijać w Polsce.
Nie ma co ukrywać, iż jak się chce opowiedzieć o całej złożonej historii czegokolwiek, to zawsze się znajdą niezadowoleni z tego, iż ten twórca się nie pojawia, tamtego słyszymy zaledwie przez kilka sekund, a o siamtym to w ogóle zapomnieli. Nie oszukujmy się – to serial dla tych, co tam kiedyś może Fisza czy innej Paktofoniki słuchali, znają wycinek i teraz chętnie obejrzą coś o muzyce, o którą się otarli.
Przy takiej masie rozmówców każdy trafi na kogoś, kogo kojarzy. A tym, którzy słuchają hip hopu namiętnie, produkcja przyniesie rozczarowanie.
Początek – duchologia rapu
Serial nie jest ułożony chronologicznie, ale jednak początek jest na początku. I jest to najlepszy odcinek całej serii. Hip hop zaczynał się w najntisach, więc wychowani i tworzący wtedy z sentymentem wspominają, jak to było za czasów dyskietek, szerokich spodni „spuściportków”, płyt z USA, audycji radiowych nagrywanych na kasety i kaset przegrywanych na dwukaseciaku.
Duchologia polskiego rapu to duchologia najntisów w Polsce. Osiedla, muzyka robiona przez autentycznie wkręconych chłopaków, szczerość w opowiadaniu o sobie, o tych wszystkich ludziach i miejscach, które transformacja walcem przejechała. Ciuchy i deskorolki, po których młodzi ludzie się rozpoznawali i odbierali jako „swoi”.
„Matką chrzestną” gatunku określana jest przez wielu bohaterów serialu Bogna Świątkowska. To ona i Hirek Wrona mówią w serialu rzeczy, które nadają opowieści tło społeczno-kulturowe. Według Świątkowskiej rap i disco polo to ścieżka dźwiękowa polskiej transformacji (jako autorce tekstu Disco polo, czyli polski underground nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przytaknąć).
Według donGURALesko hip hop „zawsze mówił o sprawach ważnych społecznie”, był „narzędziem, które dostali ludzie, którzy wcześniej głosu nie mieli”. O.S.T.R. dodaje, iż hip hop był „antysystemowy”. Świątkowska mówi, iż to „rozproszone dobro, które jest używane do tego, żeby wypowiadać rzeczy istotne, ważne, a może takie, które po prostu dadzą pieniądze”.
Zanim jednak pojawiły się pieniądze, była zajawka, szara rzeczywistość wczesnego, potransformacyjnego kapitalizmu, no i właśnie autentyczność. To chyba dlatego wiele lat temu wydaliśmy książkę Maćka Pisuka o Paktofonice (nie jest już niestety dostępna).
Nie jest żadnym odkryciem, iż młodzieńcza szczerość gatunku, w którym nie ma kasy, nie ma fejmu, a jest tylko zajawka, jest ciekawa, bo opowiada coś, co dotąd było nieopisane albo robi to w sposób, jakiego nie znaliśmy. A kiedy pojawiają się pieniądze i kariery, rzeczywistość się zmienia. Zmieniał się też polski hip hop. O tym są kolejne odcinki. Dlaczego według mnie mniej ciekawe? Dlatego, iż po obejrzeniu ich dwukrotnie przez cały czas nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, w cóż takiego interesującego się ten polski hip hop przeobraził, iż warto poświęcić temu cały długi serial.
Media, czyli pieniądze
Drugi odcinek jest o mediach, ale tu już chronologia pada. I dobrze. To serial, a nie kalendarium. No więc najpierw hip hopowcy narzekają, iż media ich nie rozumiały i „traktowały rap jak patologię i kontent nieatrakcyjny, jeżeli chodzi o promowanie swoich brandów” (mówi Bilon), a potem się cieszą, iż im pomogły. Czyli iż kontent mógł sprzedawać coś tam oraz sam hip hop.
Jak obejrzy się całość, to trudno uwierzyć, iż rap to taki zadziorny gatunek, bo wszyscy tu są bardzo grzeczni. Nawet, jak kogoś nie cenią, to mówią, iż w sumie cenią. Stąd wypowiedzi typu: „Różne rzeczy w życiu myślałem o utworach Liroya, ale w życiu nie odebrałbym mu szacunku za to, iż faktycznie stawiał te pierwsze kroki”.
Ledwie kilka osób mówi z dystansem o kulturze raperskiej, czasem z szyderą, która brzmi naprawdę autentycznie. I to są najciekawsze kawałki – trzeba je wyłowić. Możliwe, iż tak jest w całym tym rapie, iż w zalewie słownej papki trzeba nastawić uszu i wyłapać jakieś interesujące rzeczy.
DonGURALesko: „zawsze miałem wizje jakieś swojej solowej drogi, chociaż w sumie pierdolę, bo nigdy nie miałem żadnej wizji”.
Białas, opowiadając o mainstreamowych muzykach pokazywanych w mediach jako raperzy, jak np. KASA, Norbi, Yaro, rzuca, iż „było to dla nas sztuczne, komercyjne, brzydziliśmy się wtedy tym, czym później się staliśmy”. Albo: „Zostali skreśleni przez wszystkich raperów, za duży sukces zrobili, nie podobało się”.
„Reparacje kulturowe dla Donia i Libera powinny zostać, kurwa, wypłacone” – mówi Ryfa Ri podczas napisów końcowych W obrzynkach z wywiadów są superciekawe rzeczy, ciekawsze niż w odcinkach.
Nie jest zaskoczeniem, iż jak mainstream się pokumał, iż coś zażarło i ludzie chcą tego słuchać, to można promować, ale lepiej w jakiejś bezpieczniejszej wersji. W tym momencie pojawiają się hity. I narzekanie „prawdziwych raperów” na hiphopolo. Jeden Osiem L, Mezo czy Łona byli hejtowani, choć w serialu widać, iż emocje już opadły. Ktoś potrafi powiedzieć, iż choćby spoko były niektóre kawałki niektórych z nich, a hiphopolo wyjęło gatunek z niszy i wielu na tym skorzystało. Grzeczne to wszystko.
A potem to już jest tylko gadanie o pieniądzach.
Całe te kobiety
Na chwilę serial zawiesza gadanie o kasie, kiedy w trzecim odcinku wchodzi temat kobiet w rapie. To duch czasów, iż w serialu o polskim hip hopie ktoś pomyślał, iż warto zrobić cały odcinek o dziewczynach.
Znów, nie ma zaskoczeń – nie było miejsca dla kobiet w hip hopie, bo był patriarchalny, szowinistyczny. Znów zjeżdża tu inspiracja z USA. Tam były artystki, do tego niepasujące do stereotypu. Chuda laska w teledysku, to był – według wypowiedzi bohaterek – istotny element.
Ciekawe, iż kobiety nie są wpisane w jakieś nurty gatunku, a tylko w płeć. Ale powiedzmy uczciwie – w całym tym grzecznym serialu nie ma nic o nurtach, podgatunkach. choćby jak Ryfa Ri mówi, iż rym Young Leosi jej się nie podoba, to zaraz dodaje, iż nie można ludziom zabronić rymować, jak chcą. Chwilę później Ryfa Ri stwierdza, iż nadszedł czas, żeby „płacić kobietom za rap”. Napisałam, iż odcinek o kobietach zawiesza gadanie i pieniądzach? Cofam.
Znamienne są słowa wspomnianej Young Leosi, która wspomina, iż Żabson napisał kiedyś na Instagramie, iż potrzebuje didżeja, a ona mu odpisała: „czy mogą być dziewczyny?” To jest cały ten rap. W tym całym rapie trzeba dziś dopytywać – bo Young Leosia to nie jest artystka z zamierzchłych najntisów – czy jest miejsce dla kobiet.
I kobiety pojawiają się w serialu w odcinku o kobietach. Wcześniej kilka mówiły o historii rapu w Polsce, nie były częścią opowieści o nim. Fajnie. Ale c’mon.
Nie da się w tym momencie nie zauważyć obecności „mężczyzny, który objaśnia świat”, czyli pojawiającego się czasem w serialu narratora Adrian Suma, który dopowiada do banalnych wypowiedzi bohaterów własne banały. Nie rozumiem, czemu służy ten zabieg.
Pokolenia, czy new school zna old school?
Ulica i zagranica inspirowały narodziny rapu w Polsce. A co dzieje się dziś? Z tym mierzy się czwarty odcinek (śródtytuły tekstu nawiązują do tytułów odcinków, tak na marginesie). Ewolucja gatunku nie przyniosła konfliktu pokoleń – przynajmniej nic takiego nie wynika z serialu. Młodzi grzecznie mówią, iż starych znają i szanują, starzy czasem marudzą, iż młodzi nie znają, a czasem trzeźwo zauważają, iż w sumie oni w latach 90. też za bardzo nie interesowali się muzyką z lat 80. W kolejnym odcinku pojawi się trochę narzekania na to, iż młodzi przestawiają akcenty. Tyle.
Jeśli coś wyraźnie się zmieniło, to używanie autotune, śpiewanie w utworach, mieszanie się z popem (już nikt nie hejtuje za bycie popularnym, choć reparacje kulturowe dla Mezo nie zostały wypłacone).
Hirek Wrona zauważa, iż młodzi zawsze są w kontrze do starych i „dotyczy to wszystkich dziedzin życia”. Masa wypowiedzi potwierdza, iż tak, świat się zmienia, najważniejsze, żeby być autentycznym. Tylko iż – jak wspominałam – z czasem serial traci energię i w kółko powtarzają się te same wątki. Słyszymy banalne wypowiedzi o przecieraniu szlaków. Grzeczne zapewnienia o szacunku. Nudne pustosłowie o młodych i starych.
Im dłużej ogląda się Cały ten rap, tym trudniej zrozumieć, czemu ten gatunek jest tak popularny, o czym on teraz jest, co interesującego opowiada o świecie czy o ludziach, którzy go robią. Kiedy Ryfa Ri w kolejnym odcinku zacznie mówić, iż młodzi dziś poruszają inne tematy, nastawiam uszu: jakie? Ale nie dowiem się, bo cięcie i cyk, następna wypowiedź pełna ogólników.
Jak zostać raperem i jacy są/byli producenci
Występujący w serialu Peja napisał na fejsie: „35 lat w kulturze, ponad 30 na scenie. Pewnie z 3h rozmowy na potrzeby tego dokumentu. Finalnie wchodzą 3 minuty w 3 odcinkach”. Widać nie jest mistrzem słownej waty, która by się nadała do Cały ten rap.
Ostatnie dwa odcinki poświęcone są obecnej sytuacji, czyli temu, jak zostać raperem i jak działają producenci. Tak się przynajmniej wydaje, bo z jakiegoś niezrozumiałego powodu w opowieści o dziś wjeżdżają opowieści o tym, jak to za czasów wypalania płyt dla znajomych bywało.
Podobno raperem łatwo dziś zostać, bo se każdy może zrobić i nagrać utwór, bo wystarczy wrzucić do sieci, nie warto kombinować, pisać zbyt skomplikowanych tekstów, bo masy tylko proste rzeczy kupią.
Super, iż powstał serial o polskim rapie. Dla masy ludzi będzie sentymentalną podróżą, fajną rozrywką. Czy wiele się można dowiedzieć z tej masy materiału? Mam poważne wątpliwości. „Obejrzałabym coś bardziej merytorycznego” – napisała na fejsie WdoWA, która występuje w serialu, a ja się pod tym podpisuję.