Miałam ochotę na coś typowego z Korei Południowej, więc padło na „Cafe Minamdang”. Widząc dramkę w ofercie Netflixa nie spodziewałam się cudów, ponieważ w kij wiele dramek z tego streamingów jest pożal się borze. Dlatego, gdy włączyłam było małe „wow, to może być fajne”. Niestety, to był dopiero pierwszy odcinek i jak pokazuje przykład Vincenza* wcale nie musiał oznaczać, iż serial będzie dobry. Na szczęście w ostatecznym rozrachunku okazało się, iż jest dobrze – nie bardzo dobrze, ani nie źle, tylko po prostu jest dobrze. Bowiem „Cafe Minamdang” to typowa telenowelka ze wszystkimi przywarami produkcji koreańskich, ale ma tylko 18 odcinków, a Netflix oferuje przyśpieszenie seansu, więc jakoś wytrwałam.
Nam Han-jun (Seo In-guk) ma wszystko, jest bowiem Szamanem, który rozpierdala system, począwszy od popularności wśród kobiet, a skończywszy na pieniądzach. Niestety – albo na szczęście dla niego – wraca do niego stara sprawa sprzed kilku lat. Rozpoczyna się śledztwo w trakcie którego… no cóż, fani k-dramek wiedzą, co tu się odjewapni.
Mimo iż nie jestem fanką hip-hopu, to jednak jedna z początkowych sekwencji, w trakcie której bohaterowie idą przez miasto i jest to jakby ich prezentacja, czy też bardziej reklama ich usług, mi się spodobała. To jest po prostu jak „biegną, biegną!” z „Przyjaciół”, ma swój klimat.
Co do muzyki, to nie jest ona jakimś wielkim wyróżnikiem na tle innych, ale oprócz początkowej sekwencji, są jeszcze z przynajmniej dwie sceny, gdzie naprawdę nieźle wybrzmiewa. Szczególnie spodobała mi się sekwencja, kiedy zadudniła muzyka Beethovena, a potem przeszła w nowoczesne nutki. Co prawda mogło być to bardziej połączone w dźwiękach, ale przyznam, zrobiło swoje.
Co mnie zatrzymało przy tej dramce, to cliffhangery i humor. Bo tu mamy naprawdę potężną dawkę typowej dramki: niesamowity kicz (ale tu jest on naprawdę w dużych dawkach), odcinek o miłości, gdzie nic się nie dzieje, korupcja… na szczęście siero… a nie, czekaj. Była sierota.
Nie mniej, pomysły na zwroty akcji były niezłe, a klimat samej kawiarni i jej ekipy także był siłą napędową serialu. Może to nie wybitne kreacje postaci, bo jednak opierające się na archetypach typu „genialna informatyczka”, nie mniej to wszystko jest naprawdę miłe dla oka.
No i humor – dramka naprawdę zawiera kilka przynajmniej momentów, w których można się roześmiać. I nie, nie musicie szykować chusteczek.
Jeśli lubicie Koreę i jesteście uodpornieni na pewnego rodzaju kicz, to „Cafe Minamdang” może być dla Was całkiem niezłą opowieścią kryminalno-romansową-komediową.
* Vincenzo dobrze się zaczął. Potem równia pochyła, przez co zarzuciłam jego oglądanie. Ale to moje zdanie.