Dwa lata zastanawiałam się, co wydarzyło się w moim życiu, dlaczego zamieniło się w taki horror. Przecież on był najlepszym facetem na świecie. Szarmancki, przystojny, to przy nim mogłam czuć się jak księżniczka, którą porywał na weekend do Paryża.
Powtarzałam, iż życie z nim nigdy nie będzie nudą, iż zawsze coś się będzie działo. To było jak przyciąganie i odpychanie, na wiecznym rollercoasterze emocjonalnym. Raz mnie kochał, innym razem ignorował, raz nosił na rękach, innym razem powtarzał, iż nic nie jestem warta. Ale tak to to jest, iż kiedy jesteś księżniczką, nie pamiętasz już o tym, iż chwilę wcześniej byłaś dla niego nic nie wartym Kopciuszkiem. Ważne jest tu i teraz, a ty karmisz się tymi dobrymi chwilami, on cię nimi karmi umiejętnie, żebyś nie odeszła, a nawet, jak o tym pomyślisz, to znowu przyciągnie cię ze zdwojoną siłą.
Myślałam, iż tak powinien wyglądać związek – trochę szalony, pełen emocji, gdzie facet rozpieszcza cię, ale czasami miewa swoje zdanie, za które później przeprasza pięknymi kwiatami, biżuterią czy właśnie wyjazdem do Paryża. Wszyscy go kochali, nie tylko ja, cała moja rodzina. Przepraszam, nie cała… Moja mama raz mi tylko powiedziała: „W nim jest coś dziwnego”. Ale która kochająca na zabój kobieta, by jej słuchała. Na pewno nie ja.
Odchodziłam od niego kilka razy, nie zgadzałam się na te upadki naszego związku, które poprzedzały wzloty. Bo najpierw ja musiałam upaść, poczuć się nieważna, niekochana i głupia, żeby on mógł to odwrócić i pokazać, iż się mylił, iż przecież jestem cudowna.
Dzisiaj wiem, iż związek, w którym on gra na twoich emocjach, podkopuje niby bezwiednie twoje poczucie wartości, to sygnał, iż należy uciekać, iż należy porzucić marzenia o tym, iż go zmienisz, iż popracujesz nad tymi wybuchami, iż nie dasz się tak traktować. To mrzonki. Ja też w to wierzyłam.
Swoje prawdziwe oblicze pokazał, gdy już zamknął mnie w obrączce, wspólnym kredycie we frankach i dziecku. Wtedy wiedział, iż już nigdzie nie ucieknę, iż całe to moje gadanie, iż odejdę jest jedynie czczą groźbą. On świetnie zarabiał, moja skromna pensja to adekwatnie była kropla jego finansowych możliwości. Więc kupiliśmy piękne mieszkanie, z trzema sypialniami, tarasem, bo stać nas – przepraszam JEGO było na płacenie raty kredytu, który podpisaliśmy wspólnie. Urodziłam córkę i się zaczęło. Słyszałam, iż jestem mało ambitna, iż oglądam nie te filmy, czytam nie te książki, iż ze mną to adekwatnie o niczym nie można porozmawiać. Później, iż się mnie brzydzi po ciąży, iż dopóki nie schudnę, nigdzie się ze mną nie pokaże, iż wyglądam jak maciora, to powinnam w chlewie siedzieć z innymi spasionymi świniami.
Ale po tym, jak mnie ranił, zabierał nas na wakacje, szedł ze mną na zakupy, gdzie dostawałam wszystko, co chciałam. Był czuły, troskliwy, obiecywał, iż się zmieni, gdy czuł, iż mój opór i niechęć do niego nie znika. Druga ciąża. Córka miała dwa lata, ja z drugą byłam w 16-tym tygodniu ciąży, gdy się dowiedziałam, iż mnie zdradza. Ja – na środku tego pięknego wymuskanego mieszkania, z jednym dzieckiem u nogi, z drugim w brzuchu, bez żadnej perspektywy czekając na jego atak furii i kuląc się w sobie coraz bardziej…
Nie miałam dokąd uciec, nie wiedziałam co robić. Cała ciąża była huśtawką moich nastrojów i jego obietnic i gróźb na zmianę. W dniu, w którym urodziłam zadzwoniłam do mojej adwokat prosząc, by złożyła papiery o rozwód. Miałam dosyć. Nie chciałam tak żyć, godzić się na to, jak on mnie traktuje tylko dlatego, iż miał nade mną finansową przewagę, iż uzależnił mnie od siebie. Patrzyłam na tę małą istotkę, która obok mnie leżała i myślałam tylko o tym, iż nie chcę moim córkom zafundować takiego życia…
I tu dopiero zaczął się koszmar.
Szalał ze wściekłości, ale nic nie mógł zrobić. Rozwód został orzeczony z jego winy, bez mrugnięcia okiem przez sąd. Miałam tylko nadzieję, iż jak już opadną emocje, jak on już się wywrzeszczy, przestanie mi grozić, jak ochłonie, to dogadamy się co do opieki nad dziećmi. Nie chciałam dziewczynek pozbawiać ojca, wręcz przeciwnie – mój tata zmarł, gdy byłam mała, wiedziałam, ile znaczy nieobecność ojca w życiu każdej kobiety.
Podpisaliśmy porozumienie, ustaliliśmy kontakty. Dziś wiem, iż jemu nigdy nie zależało na naszych dzieciach, iż nigdy nie miał zamiaru o nie zadbać, opiekować się nimi, on nie kocha nikogo, tylko samego siebie.
Za każdym razem po ustaleniu kontaktów, wnosił do sądu sprawę o nowe ustalenia. Czego byśmy nie postanowili, także przy udziale mediatora, on i tak po chwili podważał. Założył mi dwie sprawy o utrudnianie kontaktów z córkami, obie sprawy przez sąd uchylone. Raz, gdy trzy miesiące wcześniej pisałam do niego maila uprzedzając, iż mamy spotkanie rodzinne i czy moglibyśmy ten „jego” weekend przełożyć tak, by dziewczynki mogły spotkać się z dawno niewidzianym kuzynostwem. Niby się porozumieliśmy, ale ostatecznie on stojąc pod drzwiami mojego mieszkania po dziewczynki (wiedział doskonale, iż nas nie ma) wezwał policję, by sporządziła notatkę o utrudnianie kontaktów, następnie przyjechał z policją w miejsce, gdzie byłam z córkami… One płakały, gdy je wyrywał, nie wiedziały, co się dzieje, nie chciały z nim iść. Jakaś paranoja.
Pozbawił nas mieszkania. Kiedy zostałam sama, nie było mnie stać na kredyt. Tu także próbowałam się z nim porozumieć, sprzedać mieszkanie, spłacić hipotekę, podzielić się na po połowie spłatą. Nie chciał. Kiedy byłam na urlopie wysłał mi SMS-a, żebym się nie zdziwiła, jak wrócę, bo wymienił zamki w mieszkaniu, do którego nie mam już wstępu. Gdyby nie pomoc mojej mamy, wylądowałybyśmy na ulicy… Tymczasem on wynajmował nasze mieszkanie czerpiąc z tego korzyści, ale rat kredytu nie płacił. Ogłosiłam upadłość konsumencką. Tylko to mnie ratowało i ratowało moje córki, by nie musiały po mojej śmierci przez cały czas spłacać moich długów. Moich i ich ojca.
Nie płaci alimentów. Jego zadłużenie na dzisiaj po ośmiu latach po rozwodzie to ponad sto tysięcy złotych. Nagle z faceta, który zarabiał ponad 20 tysięcy złotych miesięcznie stał się facetem, który zatrudniony przez swoją konkubinę na ¼ etatu dostaje 600 złotych. Komornik ma związane ręce, nie jest w stanie ściągnąć z niego zadłużenia, a ja oczywiście zarabiam za dużo, żeby moje dzieci zostały objęte Funduszem Alimentacyjnym. Bo dorabiam w weekendy, kiedy dzieci są u ojca, żeby niczego im nie brakowało, żeby jak najmniej odczuwały skutki tej sytuacji.
A i tak nie jest łatwo. Ponad pięć lat temu wystąpiłam o ograniczenie mu praw rodzicielskich. Nie wytrzymałam, po tym, jak wyrzucił nas z mieszkania, miarka się przebrała. Dzieci muszą czekać aż szanowny tatuś w zależności od humoru złoży podpisy na pozwoleniu na badania słuchu czy postawy w szkole, czy na pozostawanie w świetlicy po lekcjach – ja pracuję, on dzieci nie odbiera ze szkoły. Co więcej potrafi w wyznaczonym dla niego dniu kontaktów po córki nie przyjechać, bo coś mu wypadło. Wtedy dzwoni do mnie o 17-tej pani ze świetlicy, iż dzieci jeszcze w szkole… Ile tak można?
Po dwóch latach dostał wyrok ograniczenia praw rodzicielskich, dwóch długich latach, kiedy nie stawiał się na rozprawy, oskarżał sąd o stronniczość. Potrafi 15 minut przed rozprawą wysłać faks do sądu, iż się nie stawi na rozprawie wiedząc, iż dla mnie to dzień urlopu, to zarwana nocka na pisanie kolejnych pism. Nie mam adwokata, tak jak on…
Wyrok zapadł, odwołał się. Kolejne dwa lata apelacji. Wyrok ten sam, prawa ograniczone w jeszcze większym stopniu – po kolejnych dwóch latach. Znowu się odwołał, a my przez cały czas musimy z nim negocjować wszelkie zgody, choćby to, czy dzieci będą chodzić na religię, bo on się nie zgadza, a dzieci chcą…
Najgorsze jest to, iż jemu nie chodzi o dzieci, o ich dobro. On chce zniszczyć mnie. Włamał się do mojej skrzynki mailowej, czułam się jakby ktoś grzebał w moich wnętrznościach. Dla niego nie ma świętości – nie są nią dzieci, nie są uczucia… Po dwóch latach analizowania, dlaczego tak wygląda dzisiaj moje życie, wiem, iż byłam w związku z psychopatą, który nawet, jak odejdziesz, będzie cię niszczył, będzie robił wszystko, by twoje życie zamienić w koszmar. Było ciężko, depresja, nerwica, załamania… Dzieci trzymały mnie w pionie… Dzisiaj jedyne co mogę zrobić, to nie spalać się, nie tracić energii i emocji na tę wojnę, którą one ze mną prowadzi, na kolejne zakładane mi sprawy w sądzie. Może kiedyś znajdzie sobie inną ofiarę i na niej się skupi. Bo ona, pewnie tak jak ja, wierzyła, iż miłość go zmieni, i iż przy nim nie można się nudzić…