Była opcją rezerwową
— Kasia! Co ty robisz?! — krzyknęła do telefonu kobieta, a jej głos zadrżał ze złości. — Przecież to mój ślub! Mój! Czekam na ten dzień od półtora roku!
— Słoneczko, kochanie, no zrozum! — odpowiedział spokojny głos przyjaciółki. — Tomek sam do mnie zadzwonił wczoraj wieczorem. Sam! Co miałam zrobić, odmówić? Spotykaliśmy się jeszcze na studiach, wiesz o tym!
Kasia opadła na kanapę, telefon zadrżał w jej dłoni.
— Ale ślub jest w sobotę! Suknia kupiona, goście zaproszeni, restauracja zamówiona! Kasia, jak można tak postąpić?
— A co miałam zrobić? Powiedział, iż zrozumiał swój błąd. Że kocha mnie, a nie ciebie. Kasieńko, wybacz, ale sercu nie rozkazujesz…
Kasia rzuciła słuchawkę na kanapę i wybuchnęła płaczem. Za oknem mżył październikowy deszcz, na stole leżała teczka z dokumentami do USC, a w szafie wisiała biała suknia, którą wybrała z łzami szczęścia w oczach.
Mama weszła do pokoju, usłyszawszy płacz, usiadła obok i objęła córkę.
— Co się stało, córeczko?
— Tomek… Tomek bierze ślub z Kasią — wykrztusiła Kasia między łzami. — Jutro składają papiery w urzędzie. A nasz ślub miał być za tydzień!
Halina Kowalska pokręciła głową i mocniej przytuliła córkę.
— Znaczy, nie było wam pisane, Kasieńko. Znaczy, nie był twoim człowiekiem. Lepiej teraz się dowiedzieć, niż całe życie cierpieć.
— Ale dlaczego, mamo? Dlaczego zawsze jestem tylko opcją rezerwową? — szlochała Kasia. — W liceole Bartek mnie zdradził z nową w klasie. Na studiach Marek umawiał się ze mną trzy miesiące, a potem uciekł do koleżanki z roku. A teraz Tomek…
Mama w milczeniu gładziła włosy córki. Pamiętała, jak Kasia przygotowywała się do ślubu, jak promieniała, przymierzając suknię. Tomka nigdy specjalnie nie lubiła — coś w tym chłopaku ją niepokoiło. Zbyt gładki, przystojny, umiał mówić, co trzeba. Ale oczy… oczy miał puste.
— Mamo, co mam teraz zrobić? Jak ludziom w oczy spojrzeć? Wszyscy wiedzą o ślubie! Ciocia Basia kupiła bilety z Poznania, wujek Zbyszek wziął urlop…
— Żyć dalej. Jesteś młoda, piękna, mądra. Nauczysz się rozpoznawać prawdziwą miłość po tym, jak człowiek patrzy, jak dba o ciebie.
Kasia podniosła zapłakane oczy.
— A jeżeli nigdy nikogo nie spotkam? Mam już dwadzieścia siedem lat, mamo. Wszystkie koleżanki zamężne, mają dzieci. A ja jak głupia chodzę na randki i za każdym razem wierzę…
— Spotkasz — stanowczo powiedziała mama.
Nie dodała, iż sama przeszła podobną historię. Że też była czyjąś rezerwą, aż poznała ojca Kasi. Był prostym człowiekiem, nie bogaczem, ale kochał ją prawdziwie do ostatniego dnia.
Dzwonek do drzwi przerwał jej myśli. Kasia drgnęła — może Tomek? Może się rozmyślił?
W progu stała sąsiadka, pani Irena, z słoikiem konfitur.
— Kasieńko, córeczko! Słyszałam… Nie przejmuj się tak! Ten twój Tomek to żaden materiał. Od razu widziałam, iż niepewny. Biegające oczy, spocone ręce. Mężczyzna? Gdzie tam.
— Pani Ireno, nie trzeba…
— Właśnie, iż trzeba! Masz jeszcze całe życie przed sobą. Uczciwa, pracowita, dobra z ciebie dziewczyna. A on głupi, iż tego nie widzi. Słuchaj, mam siostrzeńca, Jacka. Pracuje w fabryce, nie pije, dzieci kocha. Poznać was?
Kasia pokręciła głową.
— Dziękuję, nie teraz.
Po wyjściu sąsiadki Kasia długo siedziała przy oknie. W szkole zakochała się w Bartku, kapitalnie drużyny piłkarskiej. Byli razem pół roku, aż przyszła nowa, modna dziewczyna z Warszawy. Bartek ją zostawił, mówiąc: „Jesteś fajna, znajdziesz lepszego”.
Na studiach poznała Marka — przystojnego, ambitnego. Po trzech miesiącach okazało się, iż od roku ma narzeczoną w innym mieście. „To tylko tak, dla zabawy” — powiedział.
Tomek pojawił się półtora roku temu. Przystojny, pewny siebie, manager w korporacji. Mówił o ślubie, kupowali mieszkanie… A potem wróciła jego była z zagranicy.
Nazajutrz Kasia poszła do pracy. W szpitalu, gdzie była pielęgniarką, wszyscy już wiedzieli. Koledzy współczuli, ale najdziwniejsze spotkało ją w pokoju lekarskim. Doktor Jacek, zwyczajny, spokojy mężczyzna, zaproponował rozmowę.
— Słyszałem… Chciałem powiedzieć — jeżeli będziesz potrzebować pomocy… Ja też przez to przeszedłem.
Rozmawiali przy herbacie. Jacek był po rozwodzie, miał ośmioletniego syna. Zaprosił ją do kina — „tylko jako znajomi”.
Poszli. On przyniósł polne kwiaty. Film był śmieszny, a w kawiarni opowiedział o sobie. Rzeczowo, bez udawania.
— Twoja żona…?
— Znalazła sobie kogoś „lepszego”. Ale teraz widzę — nie pasowaliśmy.
— A mnie Tomek nazwał „zbyt zwyczajną”.
— Głupoty. Jesteś dobra, uczciwa. To wartość. On chciał lusterka, nie człowieka.
Zaczęli się spotykać. Jacek pokazał jej warsztat, gdzie robił meble. Poznała jego syna, Maćka. Chłopiec pewnego dnia zapytał: „Tato, a pani Kasia będzie naszą mamą?”.
Pół roku później Jacek oświadczył się. Bez fanfar, mówiąc tylko: „Chcę z tobą być. Czuję przy tobie dom”.
Na ich skromnym weselu było tylko najbliższe grono. Kasia w prostej sukni była szczęśliwa.
Rok później Tomek zadzwonił. Rozwiódł się. „Może się spotkamy?”.
Kasia spojrzała na obrączkę.
— Nie, Tomku. Żegnaj.
I poszła do domu, gdzie czekali na nią mąż i syn. Gdzie była wybrana, a nie tolerowana.